Najpierw była wielka miłość, dzieci i szczęście rodzinne. Potem były nieporozumienia, awantury i rękoczyny. Wkrótce pojawiła się zdrada i zazdrość. Co w efekcie zakończył się  zbrodnią.

 Od 2011 roku 32-letni Krzysztof D. i 30-letnia Ewa D. byli małżeństwem. Mieszkali  w Oleśnicy na Dolnym Śląsku. Mieli dwójkę dzieci: 6-letniego Krzysztofa i 3-letnią Annę. 32-latek był policjantem, pracował na stanowisku zastępcy dyżurnego. Ewa D. zajmowała się dziećmi i domem. Od jakiegoś czasu jednak nie kleiło się w tym małżeństwie. Krzysztof ciągle narzekał na swą żonę. Nie był zadowolony z porządków panujących w mieszkaniu. Mówił, że jest bałaganiarą i nie umie zadbać o czystość. Skarżył się kolegom z pracy i znajomym, że po 12 godzinach dyżuru sam musi często wszystkiego doglądać w domu. Chciał również, aby wreszcie małżonka znalazła legalną pracę, a nie łapała wątpliwe, według niego, fuchy.

Na tym tle dochodziło pomiędzy nimi do częstych kłótni.

Tuż przed latem 2017 roku spierali się niemal codziennie. I kłótnie te narastały.

– Dlaczego wszędzie taki bałagan? – wyrzucał żonie nawet kilka razy dziennie. – Przecież zarabiam na dom?– argumentował.

 – Jak dbasz o dzieci! – napominał, gdy widział, jak biegają pomiędzy kuchnią i pokojami. – Przejrzyj ogłoszenia z pracą! – dodawał w złości.

Ona mało niemal nie reagowała na te zarzuty, a w  sprawie pracy obstawała przy swoim:– Na fuchach zarobię więcej!

Awantury stawały się coraz ostrzejsze, a pomiędzy małżonkami dochodzić miało nawet do rękoczynów. Nie słyszeli tego jednak sąsiedzi. Nie interweniowali też koledzy z pracy Krzysztofa D. Nie było także żadnych sygnałów dotyczących przemocy domowej, co nieraz zdarza się również i w policyjnych rodzinach.

Zdrada za ladą

Na przełomie sierpnia i września 2017 roku Ewa D. ponownie postawiła na swoim. Sprzeciwiając się mężowi rozpoczęła prace na czarno,  jako ekspedientka w sklepie należącym do 40-letniego Kazimierza C.

I znowu w domu zawrzało.

–  Nigdy mnie nie słuchasz! – wrzeszczał Krzysztof . – Ciągle tylko robisz swoje!

Awantury kończyły się płaczem dzieci, które przyglądały się sporom rodziców.

Pracując w sklepie Ewa D. poznała 36-letniego Konrada C., brata właściciela, człowieka wyrozumiałego, spokojnego. I powoli zaczęła się mu zwierzać ze swoich kłopotów.

– Nie układa mi się w małżeństwie – skarżyła się na męża. – Bije mnie i mi ubliża, poniża i jest agresywny wobec dzieci.

Konrad C. wysłuchiwał zwierzeń  kobiety i starał się, jak najlepiej potrafił pocieszać ją.  Po dwóch miesiącach między tą dwójką nawiązała się nić porozumienia, która przerodziła się w płomienny romans. Zaczęli się ukradkiem spotykać poza sklepem. Wymieniali pomiędzy sobą miłosne uściski i przesyłali sobie codziennie esemesy potwierdzające  ich  namiętne uczucia.

Pod koniec września 2017 roku 32-letni policjant zaczął podejrzewać swą żonę o zdradę. Stała się zupełnie oschła wobec niego. Nie reagowała na to, co mówił, jakby w ogóle męża nie było w domu. Nawet przestała się go bać. Ale on nie miał przeciwko żonie konkretnych dowodów. Mimo tego kazał żonie spać w drugim pokoju. Na co się od razu zgodziła. Tymczasem policjant zaczął regularnie sprawdzać  telefon komórkowy małżonki. I odkrył, to czego ona nawet nie kryła, że przez komunikator rozmawia codziennie z Konradem. I wzajemnie wysyłają sobie wyznania miłosne oraz, że niewierna Ewa oczerniała swego małżonka. Był zdruzgotany, ale o swoim odkryciu nie powiedział żonie. W pracy był przygnębiony i nieobecny. A koledzy wiedząc, co się z nim dzieje, sugerowali, aby skorzystał z pomocy psychologa.

– Zdradzasz mnie, czy nie, powiedz mi to –  w końcu wyrzucił z siebie przy kolejnej kłótni. Ewa nie wytrzymała i przyznała się, do zdrady.

– No to wynoś się z domu! – ryknął wtedy na nią. Zabrała  córeczkę i w nocy, z 11 na 12 października 2017 roku, pojechała do Konrada C. Przyjął ją i obiecał pomóc swej kochance. Po czym pojechali do siostry Ewy i ich ojca. Przebywali tam cztery dni, do  15 października 2017 roku. Jednak wieczorem tego dnia Ewa D. wróciła z córką do swego mieszkania i położyła się spać w pokoju dziecięcym. W nocy Krzysztof D. obudził się. Zorientował, że żona jest już w domu i śpi w pokoju z córką i synem. Wszedł więc do niej po cichu, ujął za rękę i zaczął recytować słowa przysięgi małżeńskiej.

Obudziła się przerażona.

– Co robisz? – zapytała.

– Chciałbym cię ostatni raz jeszcze potrzymać za rękę i popatrzeć na ciebie – odpowiedział tajemniczo, po czym wyszedł z pokoju.

Na drugi dzień rano, mąż oznajmił niespodziewanie:

– Wszystko ci wybaczę pod warunkiem, że zrezygnujesz z tej pracy, kochanka i koleżanek.

Nie odpowiedziała. 18 października zadzwoniła do siostry.

– Zaczynam się bać Krzysztofa. Dziwnie się cały czas zachowuje, a ja już sobie nie daję z tym rady – żaliła się.

Po telefonie do siostry nie rozmawiała z mężem.

W końcu Krzysztof zdecydował: – Wyprowadzisz się, weźmiemy rozwód, a ja wypłacę tobie z lokaty 6000 złotych, byś mogła wynająć sobie mieszkanie.

 Morderczy uścisk

 Jeszcze tego samego dnia mężczyzna odwiózł dzieci do swojej matki. Zajmowała się nimi często. Potem zadzwonił do kolegi z pracy: – Moja żona znowu pojechała do kochanka – oświadczył i kolega przyjął tę informację do wiadomości.  Telefonicznie skontaktował się jeszcze z matką, aby sprawdzić jak sprawują się u niej dzieci. W tym czasie, a było to około 19.30, Ewa zakończyła pracę w sklepie. I przed wyjściem do domu spotkała się z kochankiem, było to  około godziny 19.55. Ustalili, że po powrocie do domu Ewa  puści mu sygnał przez telefon komórkowy. Po 15 minutach Konrad  otrzymał taki sygnał od Ewy. Tego wieczoru nie kontaktowała się już więcej ze swym kochankiem.

O godzinie 20.26 Krzysztof rozmawiał jeszcze raz telefonicznie ze swoją matką.

W nocy z 18 na 19 października 2017 roku, gdy jego żona zasnęła, wszedł do pokoju, w którym spała i mocna chwycił ją za gardło. Zaczął dusić kobietę. Uciskał mocno jej szyję. Z łatwością złamał jej okolice chrząstek krtani i kości gnykowej. Wszystko trwało może z cztery – pięć minut. Kobieta  nie broniła się. Ciało pozostawił na łóżku, po czym wsiadł do swego volkswagena i pojechał na przejazd kolejowy, w pobliże stacji PKP.  Do matki wysłał, o godzinie 3.37, dwa esemsy: „Mamo przyszedł czas rozliczenia się za własne czyny” – napisał w treści jednego. Po chwili wysłał drugi: „Nie byłem ideałem, ale nie dam z siebie zrobić szmaty. Harowałem na ten dom i rodzinę. Podzięki nie znalazłem. Wiem, że jakbym tego nie rozegrał, to kurwy mają na mnie materiały, że jestem złym ojcem i mężem. Zapomniały co miało miejsce. Zrobiłem to dla rodziny. Kocham moje dzieciątka najbardziej na świecie, chcę żeby wyrosły na moralnych i silnych ludzi”.

Po czym, a było już około 3.45,zadzwonił znowu do kolegi z policji i oznajmił:

– To już koniec, siedzę na torach i chce się zabić.

Na te słowa jego serdeczny przyjaciel próbował go uspokoić, a przede wszystkim starał się od niego uzyskać informacje, w którym miejscu przebywa.

– Zejdź z tych torów – namawiał.

32-letni policjant sprawiał przez telefon wrażenie kompletnie załamanego. Rozpaczał i szlochał na przemian. Koledze zdawało się, że Krzysztof  był pod wpływem alkoholu. Po kilku minutach rozmowy 32-letni policjant przyznał:

– Zabiłem, udusiłem swą żonę.

– Skąd wiesz? – zapytał kolega.

 – Sprawdzałem jej puls – padła odpowiedź i Krzysztof powiedział jeszcze, gdzie zostawił ciało. Nie rozłączając się z przyjacielem policjant nakazał swej żonie, aby  jak najszybciej powiadomiła telefonem alarmowym komendę.

Sam zaś ruszył na poszukiwanie kolegi, nakazując aby ten się nie rozłączał. Ale rozmowa została przerwana.

O godzinie 3.49 Krzysztof  zadzwonił do siostry swej żony.

Zajebałem! – krzyczał. – Zabiłem twoją siostrę!

– Czyś ty do reszty zwariował? – odparła mu na to siostra Ewy  – Co ty bredzisz?

Ale po chwili dodała: – Jeżeli rzeczywiście coś zrobiłeś mojej siostrze, to cię zabiję!

Oznajmił jej wtedy, że właśnie idzie na tory, rzucić się pod pociąg. I rozłączył się z nią.

Głowa na szynach

Po rozmowie z Krzysztofem siostra Ewy  zadzwoniła do jej kochanka, informując o tym, czego się przed chwilą dowiedziała od Krzysztofa. Tymczasem 32-letni policjant czekał na pierwszy nadjeżdżający pociąg i na śmierć.

Tego poranka niebo było zachmurzone i spora mgła ograniczała widoczność do 20 i 30 metrów. Maszynista osobowego rozpędził swój pojazd zaledwie do 46 kilometrów na godzinę i przeszedł na jazdę bezprądową. Po przejechaniu około 200 metrów prędkość maszyny spadła nawet do 42 kilometrów na godzinę. I wtedy, około godziny 7.30 maszynista dostrzegł 10 metrów przed sobą mężczyznę  na torach. Krzysztofa ukląkł i położył głowę na szynie, czekając na nadjeżdżający pociąg. Maszynista natychmiast wdrożył system nagłego hamowania. 32-letni policjant został jednak potrącony. Ale nie zginął i przeżył spotkanie z maszyną. Przy choćby odrobinę większej prędkości, straciłby życie. W stanie ciężkim przewieziony został do szpitala. Doznał urazu czaszkowo -mózgowego i ciężkiego urazu lewej kończyny górnej. W szpitalu przeszedł również chirurgiczną rekonstrukcję kości twarzy, w tym przeszczep skóry. Okazało się również, że w chwili wypadku jednak znajdował się pod wpływem alkoholu.

Małoletnie dzieci pozostały u matki Krzysztofa, przeciwko któremu od razu wszczęto procedurę wydalenia ze służby. Podczas obserwacji biegli psychiatrzy rozpoznali u niego: „przewagą procesów emocjonalnych nad intelektem”. Stwierdzili również, iż miał w znacznym stopniu ograniczoną zdolność znaczenia zarzucanego mu czynu, czyli zabójstwa, i pokierowania swoim postępowaniem. Nie stwierdzili jednak u niego choroby psychicznej.

W trakcie obserwacji sądowo-psychiatrycznej czterokrotnie był nawet regulaminowo nagradzany. Dbał o higienę osobistą oraz czystość i ład w celi. Słuchał audycji radiowych, grał w gry planszowe, a także czytał prasę codzienną.

Jednak nie przyznawał się do winy. Po wizycie prokuratora w szpitalu dowiedział się o zarzucie, że zabił. Twierdził, że nie pamięta czyny, który mu zarzucają. Wskazywał na koszmary senne, że zbliżają się do niego światła pociągu, a on nie może się ruszyć. Albo, ze jedzie gdzieś samochodem. Wydawało mu się, iż żona jest cały czas z nim w szpitalu i trzyma go za rękę. Dopiero od lekarza dowiedział się, że żona nie żyje.

Na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego Sąd Okręgowy we Wrocławiu 22 stycznia 2019 roku uznał, że wina i sprawstwo Krzysztofa D. nie budzą wątpliwości. A postronni świadkowie przyznawali, że około pół roku przed tym dramatem, Krzysztof D. zapytany o to, co zrobiłby, gdyby żona go zdradziła, odpowiadał bez namysłu, że zabiłby ja oraz kochanka, a następnie siebie. Sąd skazał go na 25 lat pozbawienia wolności i na zapłatę trzem osobom po 100 000 złotych tytułem zadośćuczynienia za doznane krzywdy. W sprawie złożono apelację.

Roman Roessler

Zobacz również: