

W dniu zaginięcia Iwona Mogiła-Lisowska miała 32 lata, była dziennikarką z Łodzi. Zaginęła w 1992 roku. Jej mąż zapewniał rodziców, że kobieta wyjechała do Niemiec. Po pewnym czasie zdesperowany ojciec, Adam Puzio, znalazł na terenie posesji zakopane rzeczy córki które rzekomo zabrała do Niemiec. Łódzka prokuratura 20 razy umarzała i wznawiała śledztwo. Sprawa kilkanaście razy pojawiała się w programie 997 Losu Iwony do dziś nie udało się ustalić.
Zaginięcie Iwony zgłoszono więc dopiero 19 listopada, dziewięć dni po jej zniknięciu.
– Ale zięć tłumaczył, byśmy poczekali, bo Iwonka przyjedzie z Niemiec, a my jej narobimy wstydu, bo będą jej w całej Łodzi szukać – wyjaśniał w mediach ojciec zaginionej.
Od tego czasu po Iwonie Mogile-Lisowskiej nie ma śladu. Przepadła jak kamień w wodę. Prokuratura Rejonowa Łódź-Bałuty blisko dwadzieścia razy zawieszała, umarzała i wznawiała śledztwo w tej sprawie. Adam Puzio interweniował nawet w Ministerstwie Sprawiedliwości. Bez rezultatu.
Sprawa zaginięcia Iwony Mogiły-Lisowskiej była kilkanaście razy przedstawiana w magazynie kryminalnym Michała Fajbusiewicza „997”.
Adam Puzio pojechał szukać córki do Niemiec. Nie znalazł śladu. Nie wierzy, że jego córka, tak jak niektórzy z zaginionych, chciałaby uciec od dotychczasowego życia. Miała kiedyś propozycję zamążpójścia za granicą, zostania na stałe, nie chciała. Tłumaczyła, że poza krajem może być najwyżej dwa – trzy miesiące. Nie dłużej, bo bardzo tęskni za rodziną.
– Gdyby żyła, to na pewno dałaby mi znać! – twierdzi jej ojciec, który odwiedził kilku jasnowidzów. Wielu zgłaszało się po kolejnych programach telewizyjnych i publikacjach prasowych. Było ich ze trzydziestu. Żaden z nich nie powiedział, że Iwona żyje. Jednak żadna wizja nie pomogła w wyjaśnieniu sprawy.
Rodzina już nie wierzy, że ich córka żyje. Ale przed śmiercią chciałaby poznać prawdę o losie tak bliskiej im osoby. I złożyć jej szczątki do rodzinnego grobu.
źródło: dziennik łódzki