

Lekarka SOR ze szpitala w Zielonej Górze miała nawet nie spojrzeć na 3,5-letniego chłopca, chociaż ten miał bardzo wysoką gorączkę i „leciał przez ręce”. Matka zdecydowała się zabrać dziecko do Nowej Soli. Twierdzi, że tam lekarze uratowali jej dziecko.
Wszystko zaczęło się, gdy pod koniec stycznia 3,5-letni Piotruś dostał wysokiej gorączki. Jak relacjonuje „Gazecie Lubuskiej” pani Kornelia, matka chłopca, wezwany do domu lekarz stwierdził bardzo mocną anginę.
Gorączka miała minąć po ok. trzech dniach, jednak po tym czasie temperatura u chłopca jeszcze wzrosła. Miał nawet 41 stopni.
Mama zadzwoniła znów do lekarza, a ten kazał jechać natychmiast do szpitala. Podejrzewał mononukleozę zakaźną.
Mama z synkiem trafiła na SOR szpitala w Zielonej Górze. Kobieta relacjonuje dziennikarzom gazety, że lekarka uznała, że nie przyjmie gorączkującego chłopca i powinien on trafić do lekarza rodzinnego. Miała argumentować, że gorączka, która trwa kilka dni to nie jest nagły przypadek.
Lekarka zmieniła zdanie dopiero wtedy, gdy pani Kornelia poprosiła o odmowę przyjęcia na piśmie. Jednak mimo to kazali jej czekać. Według mamy Piotrusia przez kilkanaście minut nikt nawet na chłopca nie spojrzał. Dlatego zabrała go szybko do szpitala w Nowej Soli.
– Tam lekarze go uratowali – uważa kobieta. – Od razu pobrano synkowi krew, zrobili wyniki, miał 41 stopni gorączki. Dostał kroplówki, antybiotyki – wylicza. Rozpoznano mononukleozę zakaźną. Stan chłopca po kilku godzinach się poprawił.
Szpital w Zielonej Górze tłumaczy, że SOR przyjmuje pacjentów z zagrożeniem zdrowia lub życia, a w ciągu trzech dni, kiedy dziecko gorączkowało „można było skorzystać ze świadczeń lekarza lub nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej”. Personel ma być pouczony, żeby dokładniej zbierać wywiad od pacjenta.
źródło:wp.pl