fot. Przemysław Wierzchowski
 Przez kilka lat byłam ławnikiem w wydziale karnym sądu okręgowego. Po raz pierwszy zetknęłam się wówczas z kryminalną stroną życia ministra. Jacek Dębski był prezesem Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu w randze ministra w rządzie Jerzego Buzka. Jako ławniczka zetknęłam się ze sprawą Roberta Widery, znanego w środowisku jako podopieczny Saszy – Tadeusza Maziuka.Maziuk był jednym z najbardziej zaufanych podkomendnych rezydującego w Wiedniu Jeremiasza Barańskiego (ksywy: Tata, Borys i najbardziej znana – Baranina, dla znajomych Leszek). Baranina wskazywał Saszę swoim żołnierzom za wzór do naśladowania: wysportowany, świetny strzelec, żadnych używek, żadnych skrupułów. Przy tym policyjny kapuś, jak i sam Baranina, który kolaborował z dwoma służbami: polską i austriacką.
 Współpracująca ściśle ze sobą para Tadeusz Maziuk – Robert Widera dostała od Jeremiasza Barańskiego zlecenie na Bolesława Krzyżostaniaka, biznesmena i prezesa klubu sportowego Olimpia w Poznaniu. Poznaniaka nękano od pewnego czasu telefonicznymi groźbami, zapowiadano uszkodzenie ciała jego, żony i córki, jeśli nie zwróci długu Jackowi Dębskiemu. Jacek przyjaźnił się z poznańskim działaczem. Nawet przedstawił go kiedyś Barańskiemu w Wiedniu, gdy wracali z zagranicy. W swoim niedługim życiu miał mnóstwo przyjaciół z Baraniną włącznie, zresztą bliskim swoim krewnym. Na fotel prezesa wspomnianego Urzędu wsadził go także przyjaciel, wicepremier Janusz Tomaszewski, jak on łodzianin.
Krzyżostaniak zwrócił się wcześniej do ministra w sprawie transferu Mirosława Szymkowiaka – piłkarza Olimpii do łódzkiego Widzewa. Widzew wykupił jego kartę zawodniczą i uważał go za swojego zawodnika, tymczasem Olimpia nie zgadzała się na wypuszczenie z rąk piłkarza. Gdy Polski Związek Piłki Nożnej zajął w sporze stronę łódzkiego klubu, Krzyżostaniak poprosił przyjaciela-ministra o interwencję. Za przywrócenie Szymkowiaka Olimpii obiecał mu 40 tysiecy dolarów. Zostało to upozorowane jako zwrot rzekomej pożyczki. Poręczeniem był czek na 168 tysięcy złotych do zrealizowania w LP PetroBank oraz cesja na dwa weksle szwajcarskiej firmy Good Star SA (na 150 tys. DM). W takich kręgach załatwiali przyjaciele interesy.
Minister zrobił, co mógł, jednak decyzja administracyjna unieważniająca uchwałę Zarządu PZPN nie została wykonana. Nawiasem mówiąc, stanowisko Dębskiego w sprawie Szymkowiaka rozpętało konflikt UKFiT z PZPN, głośny na cały kraj. Dębski zaangażował wszystkie siły do usunięcia nieusuwalnego prezesa piłkarzy Mariana Dziurowicza ze Śląska, co w końcu mu się udało. Zyskał przez to miano sprawiedliwego reformatora.
Tymczasem Szymkowiak nie wrócił do Olimpii, więc jej prezes uznał, że nie ma powodu płacić ministrowi umówionej kwoty. Ten miał jednak zdecydowanie przeciwne zdanie, i gdy żądania zapłaty pozostały bez odpowiedzi, zwrócił się do wiedeńskiego krewnego o interwencję. Barański telefonicznie powiadomił Krzyżostaniaka, że ma kwity Dębskiego:  –Teraz to jest moja sprawa, nie Jacka.
 Skoro jego gangsterska renoma nie wystraszyła poznaniaka, zlecił swoim cynglom ukaranie prezesa Olimpii, ale nie zabójstwem. W szpitalu, dokąd prezes Olimpii trafił z przestrzelonymi udami, jakiś mężczyzna z obcym akcentem przypominał mu telefonicznie, że „ma zwrócić Jacku 40 tysięcy zielonych”. Natomiast stroskany Jacek odwiedził przyjaciela w szpitalu z zapewnieniem, że nie ma nic wspólnego z zamachem.
Na tym kończyła się moja ławnicza znajomość epizodu w życiu ministra Dębskiego związanego z sądzonym gangsterem, który za postrzelenie prezesa Olimpii dostał 7 i pół roku. Siłą rzeczy zwracałam później większą uwagę na poczynania ministra, które przyciągały uwagę mediów, o co zresztą sam zabiegał.
Jak zostać ministrem
W drugiej połowie lat 80. Jacek Dębski był studentem polonistyki Uniwersytetu Łódzkiego. W Instytucie Pamięci Narodowej zachowała się karta rejestrująca go w tym okresie na tajnego współpracownika o pseudonimie Adam. W tym samym czasie zaangażował się w działalność opozycyjną, kolportował bibułę i wydawnictwa podziemne. Był wówczas członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów, ale szybko przeniósł się do Ruchu Młodej Polski. Stamtąd został wyrzucony za list, który wysłał do władz emigracyjnego Stronnictwa Narodowego, co działacze Młodej Polski uznali za próbę skłócenia opozycji.
Głównym celem młodego Dębskiego – wówczas i później – było piąć się w górę, a to najłatwiejsze było po szczeblach partyjnych. Należało tylko znaleźć się we właściwej partii. Nie stała się nią polityczna efemeryda Narodowe Odrodzenie Polskie, w którym kierował nawet łódzkimi strukturami, toteż w 1990 roku przeszedł do Unii Polityki Realnej Janusza Korwina-Mikkego, która też nie spełniła jego oczekiwań. Dopiero, gdy znalazł się w Kongresie Liberalno-Demokratycznym (to partia m.in. Donalda Tuska) trafił w punkt. Z partyjnej poręki został prezesem socjalistycznego molocha RSW Prasa – Książka – Ruch, który wówczas był i moim pracodawcą, bo poza paroma tytułami ZSL i SD był właścicielem niemal wszystkich gazet. Czyli i tej, w której pracowałam.
Młody prezes Dębski natychmiast ujawnił rozmach w nim tkwiący. Już w październiku 1991r. został współzałożycielem firmy EMPIK, która miała handlować książkami. Nazwą nawiązano do Klubu Międzynarodowej Prasy i Książki, jedynej takiej instytucji w demoludach, dającej obywatelom dostęp do prasy zachodniej. W zamian za 40 procent udziałów Dębski wniósł aportem do nowej spółki Klub MKiP wraz z 10 nieruchomościami w centrach największych polskich miast. 60 procent udziałów objęła irlandzka firma Kaufring, która miała wpłacić 1,17 miliona złotych, ale nie zapłaciła całości. Najwyższa Izba Kontroli skierowała do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. A EMPIK, który miał sprzedawać książki i gazety, dziś handluje także garnuszkami, papeterią, zabawkami i różnymi gadżetami.
Prezes EMPIK został co prawda odwołany, ale nie zatonął. W 1994 roku został znowu prezesem, tym razem spółki akcyjnej Łódzka Wytwórnia Papierosów.
Błyskotliwa kariera Jacka Dębskiego nie była wyjątkowa. Przeciwnie, była wówczas jak najbardziej zwyczajna. Tamten okres zwany transformacją sprzyjał młodym, rzutkim i bez skrupułów. Nie sprawdził się w jednym miejscu, lądował za poparciem towarzyszy (jak dawniej w PRL) w innym, często bardziej intratnym.
Łódzka wytwórnia miała podpisaną umowę z duńskim koncernem House of Prince na wyłączność produkcji papierosów Prince i Prince Light. Ale Duńczycy chcieli rozwiązać z nią współpracę i to jak najszybciej, ponieważ kupili pod Krakowem inną spółkę tytoniową. Obowiązywało ich jednak 9-miesięczne wypowiedzenie. Aby je skrócić, zaproponowali Dębskiemu 30 tysięcy dolarów rekompensaty. Ten nagrał potajemnie rozmowę i poszedł z nią do Urzędu Ochrony Państwa. Wyszedł w glorii bohatera walki z korupcją, jako nieprzekupny szef państwowej spółki. Umiejętnie podsycał medialne zainteresowanie swoją osobą. Toteż gdy w 1997 roku AWS wygrał wybory, a zastępcą premiera Jerzego Buzka został łodzianin Janusz Tomaszewski, to zaproponował kumpla z Łodzi na stanowisko prezesa Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu.
Spadanie z zenitu
Kilka miesięcy po mianowaniu minister sportu zabrał się do zasiedziałych władz Polskiego Związku Piłki Nożnej, kierowanych od lat przez starego śląskiego działacza Mariana Dziurowicza. Z napięciem śledzili tę walkę piłkarscy kibice, a do nich należy większość polskich mężczyzn. Dziurowicz po latach piłkarskiego jedynowładztwa został odwołany przez działaczy Związku, a Dębski wygrał opromieniony sławą tym razem reformatora sportu.
Karierowicz Dębski nie przypuszczał jednak, że w tym momencie dotarł do swojego apogeum. We wrześniu 1999 roku jego protektor Janusz Tomaszewski stracił rządową posadę w atmosferze skandalu politycznego. Oskarżony o współpracę z PRL-owską służbą bezpieczeństwa przez 3 lata starał się udowodnić swoją niewinność. Sąd lustracyjny zgodził się z tym w końcu, choć niejednogłośnie.
Tymczasem minister sportu musiał sobie radzić sam na swoim wysokim stanowisku. Był to okres gorączki lustracyjnej, co i raz kogoś z prominentów oskarżano o współpracę z PRL-owskimi służbami. Dębskiego – związanego z Tomaszewskim – oskarżano o tę samą co on drogę, podawano do wiadomości publicznej jego pseudonim tajnego współpracownika. Mimo zniszczenia przez UB w 1989 roku większości akt tajnych współpracowników, IPN dysponował kartami rejestracyjnymi Dębskiego i byłego wicepremiera.
Twierdzi się, że najlepszą obroną jest atak i Jacek Dębski w to uwierzył. Postanowił zaatakować przy pomocy mediów, których siłę poznał na sobie w dobrym i złym. Zaproponował wywiad „Gazecie Wyborczej”, bo „miał wszystkiego dość”. Wywiad przeprowadził Jarosław Kurski, zastępca naczelnego „Wyborczej”, a minister nie szczędził mu rewelacji. Ujawnił szykowany przez AWS spisek przeciwko prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Miał się do niego zgłosić wysoki polityk AWS z żądaniem znalezienia kwitów na Kwaśniewskiego, który wcześniej był, jak on teraz, szefem UKFiT-u. Na stanowczą odmowę Dębskiego zapowiedział: – To teraz my znajdziemy kwity na ciebie.
Miało to zapoczątkować nagonkę medialną na ministra sportu. Zarzucano mu wprost współpracę z PRL-owskimi służbami: – Ja twierdzę, że nie byłem agentem – oświadczył minister – Niech więc rzecznik interesu publicznego zbada moje papiery.
Burza polityczna, jaka rozpętała się po tym wywiadzie, przyniosła odwrotny od oczekiwanego przez Dębskiego skutek. Prezydent zażądał wyjaśnień od premiera Jerzego Buzka, politycy AWS gremialnie zaprzeczyli rewelacjom Dębskiego i wyrzucili go z partii, a premier z rządu. Dębski nie ujawnił, kto z polityków się do niego zgłosił z żądaniami. Nie wiadomo nawet, czy ktokolwiek się zgłosił, więc śledztwo wszczęte na polecenie ministra-prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego zostało umorzone z powodu niewykrycia przestępcy.
Wyrok na ministra
Były minister sportu zapadł się w ciemność dla opinii publicznej. Jak ręką odjął skończyła się sława medialna, jedynego wywiadu udzielił szczątkowej „Trybunie”. Natomiast w środowiskach politycznych pojawiały się pogłoski o jego powiązaniach ze światem przestępczym. W lutym 2001 roku w samochodzie zatrzymanym do kontroli obok Dębskiego siedział Krzysztof K.  ps. Nastek – pruszkowski gangster.
Dwa miesiące później 11 kwietnia 2001 roku Dębski bawił się w Zielonym Barze warszawskiego hotelu Viktoria znanym ze spotkań polityków i biznesmenów. W kilkuosobowej grupie obchodził swoje 45. urodziny. Ozdobą towarzystwa była 26-letnia Halina Galińska, zwana Inką. Około godziny 21.  Dębski z Inką i dwoma mężczyznami przenieśli się do restauracji, nomen omen Cosa Nostra, przy Wale Miedzeszyńskim po stronie praskiej Wisły.
Godzinę przed północą Inka zapragnęła się przewietrzyć i zaprosiła Jacka na mały spacer nad rzeką. Po kilku minutach w restauracji usłyszano strzał. Restauracyjni goście ujrzeli leżącego na chodniku Dębskiego i uciekającą Inkę obok nieznanego mężczyzny. W restauracji został tylko jej płaszcz. Postrzelony w głowę Dębski zmarł po kilku godzinach w szpitalu.
Dwa dni po zabójstwie do prokuratury zgłosiła się Inka w towarzystwie adwokata. Śledczy są przekonani, że skłonił ją do tego Barański, z którym współpracowała od kilku lat. Był przekonany, że odegra tylko rolę przypadkowego świadka i pozostanie na wolności. Tymczasem prokuratorzy już jej nie wypuścili z rąk. Na drugim przesłuchaniu zeznała prawdę: Dębskiego zastrzelił Tadeusz Maziuk, o którym mówiła Tadek. Znali się, oboje pracowali dla Baraniny i to on zlecił zabójstwo Dębskiego. Bilingi telefonu Barańskiego potwierdzały wersję Inki. W dniu zabójstwa 15 razy łączył się na przemian z kilerem i dziewczyną. Motywem zabójstwa miały być pieniądze. Dębski powierzył kuzynowi 400 tysięcy dolarów do pomnożenia przez inwestycje, a Barański je po prostu przywłaszczył. Gdy Dębski zaczął domagać się zwrotu, podpisał wyrok na siebie. Być może istniał dodatkowy motyw, ale go nie wykryto.
Dzięki zeznaniom Inki obaj mężczyźni zostali aresztowani: Barański w Wiedniu, oczywiście we współpracy organów ścigania Polski i Austrii. Maziuk w Chrzanowie, skąd pochodził i gdzie miał dom, choć nie tylko tam. Był bogatym człowiekiem. Utrzymywał rodzinę, konkubinę i liczne kochanki.
25 czerwca 2002 roku prokurator przedstawił 41-letniemu gangsterowi zarzut zabójstwa Jacka Dębskiego. W ostatnim liście do żony, ozdobionym narysowanymi własnoręcznie serduszkami, zapewniał o wspólnej przyszłości. Dzień później wisiał na wygiętym drążku zasłony otaczającej sanitariat w celi. Oficjalnie popełnił samobójstwo, wykorzystując skręcone prześcieradło.
Ten twardziel stawiany za wzór zabił się ze strachu? Przed czym? Zadziwiająco dużo samobójstw popełniają w polskich więzieniach przestępcy oskarżeni lub skazani w największych sprawach. W zabójstwie młodego Olewnika na przykład. Ale i w pilnie strzeżonym wiedeńskim więzieniu dochodzi do samobójstw groźnych gangsterów. Powiesił się także Jeremiasz Barański, który jeszcze z wiedeńskiego więzienia starał się wpływać na tok śledztwa w Polsce, telefonicznie instruował świadków m.in. konkubinę Maziuka, jak mają wykorzystać media, aby skierować śledztwo na ślepy tor.
Tylko skrajnie naiwny człowiek może wierzyć w samobójstwa twardych gangsterów.
Dziewczyna gangsterów
Inka, o której urodzie przesadne zachwyty wyrażali dziennikarze, którzy jej nie widzieli, ale słyszeli od świadków (do sądu wchodziła w wielkich ciemnych okularach, na sali sądowej zasłaniała twarz długimi włosami) była dziewczyną „z miasta”, dziewczyną gangsterów. Pochodziła z biednej otwockiej rodziny, więc gdy spotkała chłopaka, który otoczył ją zbytkiem, oddała mu się bez pamięci na dobre i na złe. Bardzo szybko jednak stało się najgorsze. Jej męża znaleziono w spalonym samochodzie. Gangsterski luksus miewa najwyższą cenę.
Po jego śmierci Inka pozostała w gangsterskim środowisku. Od połowy lat 90. pracowała dla Barańskiego i nadal obracała się wśród ludzi z pieniędzmi. Uroda czyniła ją atrakcyjną dekoracją wyższego towarzystwa, nadal żyła luksusowo. W śledztwie twierdziła, że wystawiła Dębskiego, bo się bała. Za nieposłuszeństwo groziła jej śmierć. Choć dzięki jej informacjom szybko zatrzymano zabójcę i zleceniodawcę, sąd nie uznał tego za okoliczność łagodzącą, choć obrońca i nawet prokurator o to wnioskowali. Zdecydowała się na zeznania, aby ratować siebie, uznali sędziowie. Bez wątpienia natomiast pomogła w egzekucji na Dębskim. Skazano ją na 8 lat pozbawienia wolności, najniższą karę przewidzianą za zabójstwo. Apelacja utrzymała wyrok w mocy.
W więzieniu Halina Galińska zmieniła nazwisko na Babinet. Przyjęła oświadczyny odrzuconego wcześniej na wolności Francuza i wzięła z nim ślub. Jako więźniarka zachowywała się poprawnie, nie odnotowano w jej aktach żadnej nagany. Pracowała, m.in. w bibliotece. Nie zwróciła się o warunkowe zwolnienie, gdy stało się to możliwe. Odsiedziała ściśle cały wyrok i wyszła na wolność dokładnie w 8. rocznicę śmierci Dębskiego. Pod więzienną bramą czekał na nią zakochany Jerome, wsiadła do jego samochodu i wyjechali z Polski.
Nie żyją trzej brutalni mężczyźni z jej otoczenia, przeżyła ona i została świadkiem koronnym w Austrii, co znaczy, że zmieniła tożsamość, dostała nowe nazwisko, miejsce zamieszkania, nieznane nawet sądowi, i ochronę przed zemstą gangsterów.
Alicja Basta

Zobacz również: