Z Krzysztofem M. ps. „Bajbus”,  o  zabójstwie jego żony Anny M. rozmawia Gabriela Jatkowska.

 W jaki sposób dowiedział się Pan o śmierci żony?

Zawołał mnie oddziałowy i mówi,  żebym wyszedł na salę widzeń. Patrzę – siedzi. Prokurator Szulepa:  – Pan zapali – mówi. Widzę, że coś się stało. Papierosem mnie poczęstował: – Coś się stało – ciągnie. Nie przyszło mi do głowy jednak, że coś takiego: „Dzisiaj rano panu żonę zabili. Muszę lecieć, bo mam czynności” – rzucił na odchodne.

Zdążył pan zapytać, kto zabił?

Nie, oni nic nie wiedzieli. Do tej pory nic nie wiedzą. Sprawca jest nieznany. Prokurator uciekł. Zaprowadzili mnie pod celę. Zrozumiałem wtedy, że muszę grać w ich klocki, bawić się w ich piaskownicy. Bo będą kontynuować to, co zaczęli. Będą robić wszystko, żeby zmuszać mnie do zeznań po ich myśli. Martwiłem się o dzieci. Morderstwo, podpalenie domu, jedno, drugie. W odstępie dwóch miesięcy. To sobie pomyślałem, że jak postawię opór, to koniec. Muszę wyjść z tego więzienia, bo pomordują mi dzieci.

A według pana, kto dokonał tego zabójstwa?

Szczerze? Myślę, że oni. Że był to spisek prokuratury razem z policjantami. Spojrzałem na prokuratora i od razu wiedziałem, że maczał w tym łapy.

To są bardzo mocne oskarżenia.

Ale ja nie muszę oskarżać, skoro w aktach stoi wszystko czarno na białym.

Do podpaleń pańskiego domu doszło po zabójstwie żony, kiedy wypuszczono Pana na przerwę w karze?

Specjalnie mnie wówczas wypuścili. I zadzwonili do teściowej, która mieszkała w moim domu z moimi dziećmi. Powiedzieli jej,  że wracam. Ona uciekła stamtąd. Byłby przecież skandal, jakby podpalili ten dom z dziećmi w środku. Przerwę dostałem po to, aby ona wyprowadziła się z domu, by móc dalej mnie zastraszać, podpalić dom.

W aktach, w notatce służbowej jednego z policjantów, wymienione są osoby, które miały zlecić i wykonać to morderstwo – podejrzenia padają na „Daksa”, Norberta D., Huberta W., „Donego” i „Wojtasa”.

No tak, oni dokonali tego zabójstwa. Huberta W. i Norberta D. nie znam. Znam tylko „Donego” i „Wojtasa”, który później przejął tę całą inicjatywę. Ale pomysł powstał w głowie funkcjonariuszy. Stworzyli wokół mnie historię konfidenta, który mówił, że na przykład „Daks” przewodził grupie (mokotowskiej – red.), że dokonał jakichś przestępstw.

A nie mówił pan tak?

Zeznania były preparowane, pytania zadawane tak, aby napisać taką wersję zdarzeń według widzimisię prokuratury. Oni (faktyczni zabójcy – red.) by tego nie zrobili, gdyby nie parasol ochronny prokuratury. „Daks” robi wokół siebie otoczkę jakiegoś wielkiego gangstera. Gada głupoty i opowiada niestworzone historie.

No to kim jest „Daks”?

Dla mnie jest nikim. Co mnie obchodzi jakiś tam recydywista, który miał ambicje kierowania grupą. Mnie też przywódcą zrobili. W dokumentach napisali przecież, że jestem hersztem jakiejś największej organizacji przestępczej. A zrobili to po to, żeby żona do mnie nie przychodziła, że niby zagrażam społeczeństwu. Żebym siedział na „enkach” (oddział dla niebezpiecznych przestępców – red.)

Walczy pan o wznowienie śledztwa w sprawie zabójstwa pańskiej żony. Wygląda na to, że największą pretensję ma pan do prokuratury?

Uważam, że zabójstwo zostało umożliwione przez prokuratorów i ich przestępczą działalność, którzy zleceniodawcom i wykonawcom zwyczajnie dali parasol ochronny, dali zielone światło. Prokuratorzy i policjanci prowadzili swoją grę, zmuszając mnie do pewnych zeznań, zgodnych z ich wersją zdarzeń.

Dlaczego akurat pan stał się celem tej, jak to pan mówi „gry”?

Moi koledzy (członkowie „grupy Bajbusa”, jak określiła tę organizację policja, zostali zatrzymani w 2006 roku – red.) informowali prokuraturę o moich powiązaniach i znajomościach. Znać kogoś, to nie świadczy o niczym. Nagadali, że nie wiadomo jakim gangsterem jestem. Jak zostałem zatrzymany, na skutek tych informacji, to zostałem zmuszony do złożenia wyjaśnień zgodnie z wizją i wersją policji. Była to forma zastraszenia mnie, mojej rodziny. Prokurator pokazywał mi zeznania  jakiegoś śmiecia i zgodnie z nimi miałem podawać swoje wyjaśnienia do protokołu. Moi koledzy „Chmielu”, „Steryd” i wielu innych – było to pewnie z jakieś 40 osób – nagadali na mnie wiele rzeczy. Że miałem grupę, zlecałem pobicia, że jestem taki bogaty, mam willę. I co z tego, pytam? Z tymi chłopakami działalność trwała może z pół roku. Napadliśmy może z pięć razy na Chińczyków, a zarobiliśmy w sumie ze 300 000 złotych.

To całkiem dużo…

No, na 30 osób, to chyba nie jest dużo. To zresztą też jest świat przestępczy, ci Chińczycy, Wietnamczycy – przyjeżdżają i „kręcą lody”, jak to się mówi. Przecież ja nie napadałem  na biznesmenów, ludzi pracujących uczciwie. Ci, których napadaliśmy, to byli rasowi przestępcy.

Pan wiedział, że pańska rodzina może być zagrożona?

Wiedziałem od żony, wspominała o tym, że jest zastraszana. Ja byłem wtedy w więzieniu. Policja mówiła jej o moich rzekomych kochankach, a żona była dodatkowo cały czas obserwowana. Czuła się w niebezpieczeństwie. Więc napisałem list do prokuratora Szulepy, prowadzącego moje śledztwo. Napisałem, że żona jest zastraszana, że ktoś podjeżdża pod dom. Myślę, że to policji sprawka była, to zastraszanie. Widziała pani w aktach ten list?

Nie widziałam.

No właśnie, bo dziś tego listu w aktach nie ma! Został wyrzucony!

Dlaczego nigdzie nie zgłosił pan tego faktu?

Komu? Prokuraturze? Policji? Przecież to jest zorganizowana grupa przestępcza! Pani myśli, że żyjemy w państwie prawa. Według mnie, ci ludzie dokonują takich przestępstw, jakie nam się w głowach nie mieszczą. Prokuratorzy są zamieszani w zabójstwo mojej żony i powinni za nie odpowiedzieć karnie, a nie jeszcze zbierać nagrody. To jest ich gra. Wówczas zresztą siedziałem na „enkach” odizolowany od wszystkich i wszystkiego, po to, abym nie miał z nikim kontaktu, z rodziną też. Tłumaczyli mi, że to jest w ramach bezpieczeństwa.

Pańskiego bezpieczeństwa?

No tak, to jest żałosne. Jeszcze wtedy myślałem, że oni podchodzą do sprawy poważnie. Napisałem ten list, żeby to było w aktach, że w razie gdyby coś się stało, żeby było czarno na białym. To było pod koniec 2007 roku. Żona zginęła na początku 2008 roku.

Pan prokurator pisał, że wielokrotnie rozmawiał z panem na temat bezpieczeństwa pana i pańskiej rodziny, a w razie czego pani Anna (żona „Bajbusa” – red.) posiadała do niego telefon.

To jest nieprawda. Skoro rozmawiał na temat grożącego nam niebezpieczeństwa, to dlaczego nic nie zrobił? Skoro zaś ktoś donosił, tak jak „Marcel”, że jest zlecenie zabójstwa, to prokurator powinien interweniować, a nie rozmawiać ze mną i się pytać, czy czuję się zagrożony!

W jakim celu policja miałaby zastraszać pańską żonę, skoro w tym czasie pańskie zeznania przyczyniły się do wsadzenia wielu członków „grupy mokotowskiej”?

Przecież to „Żyd” (Marek M. członek grupy mokotowskiej – przyp. red.) wsadził „Korka”, nie ja. Na rozprawie „Korka”  powiedziałem, że to są zeznania prokuratora, że on to pisał. Odwołałem wszystko. Prokuratorowi aż żuchwy chodziły ze złości. Znam wiele osób, z różnych środowisk. Jestem człowiekiem interesu. A to, że znam ludzi z pewnego środowiska, nie znaczy, że dokonywałem z nimi przestępstw. Zorientowałem się, jak prokuratorzy zaczęli gadać, że tyle osób przeciw mnie zeznaje. Zrozumiałem, że jest ciśnienie na mnie. Że skoro mają tyle osób wskazujących mnie jako największego przestępcę, osobę, która brała udział w jakichś napadach czy wymuszeniach – to muszą mieć moje potwierdzenia tych wersji. Jak tylko mówiłem, że nie wiem nic na temat danego zdarzenia, pobicia, napadu – to prokurator kręcił głową i mówił: „To niech się Pan zastanowi”. I robił minę. No dobra, to tak było – potwierdzałem. A potem zacząłem się wycofywać. I jak zobaczyli, że nie chcę potwierdzać tego, co jeden i drugi mówi, zaczęła się nagonka i zastraszanie.

W uzasadnieniu umorzenia śledztwa, w sprawie niedopełnienia obowiązków służbowych prokuratorów i  funkcjonariusza CBŚ, napisano, że „gdyby szybciej zweryfikowano zeznania Mariusza S. ps. Marcel i zapewniono ochronę Pana żonie, to pewnie by żyła”.

Żona przestępcy to może zginąć, więc można ukręcić sprawie łeb. Takie było podejście. To był mord na niewinnej osobie! Co innego, jak jest awantura, przestępcy zabijają się między sobą. Jest – powiedzmy – wytłumaczenie. Ale, jak ktoś morduje niewinne osoby, to jak ich nazwać? Robią co chcą, śledztwa robią, jak chcą. A zeznania Mariusza S. przeciw różnym członkom grupy były prawdziwe? Jak można wzywać świadka, skoro on nie jest „wiarygodny”, a zeznania jego są „chwiejne”.

„Marcel” był niewiarygodny, a jego zeznania chwiejne?

Tak napisał prokurator, tłumacząc dlaczego nie uwierzył w jego doniesienia na temat planów zabójstwa żony. To w takim razie, jak można skazywać ludzi na podstawie jego zeznań? Przecież on ciągle jeździ na różne sprawy, zeznaje. Wiarygodny jest wtedy, kiedy powiedział, że sprzedał 5 kilo amfetaminy, a niewiarygodny jak mówił, że są plany zabójstwa. Prokuratora wierzy w to, co chce.

A pan daje wiarę w zeznania Mariusza S. we fragmencie dotyczącym zleceniodawców i planów zabójstwa pańskiej żony?

Oczywiście, że tak. Ale jak śledztwo mogłoby się toczyć, skoro zamieszana w to jest prokuratura i funkcjonariusze?

 Prokuratura Generalna odesłała akta zabójstwa pańskiej żony do prokuratury apelacyjnej z wnioskiem o uzupełnienie śledztwa. Czy widzi Pan w tym szansę na postawienie zarzutów zabójcom?

Walczę  o wznowienie tego śledztwa od ponad roku. Przesyłają tylko jakieś postanowienia – od prokuratury do prokuratury. I nic. Myślę, że to jest techniczna zagrywka. Dopóki ci ludzie pracują w prokuraturze, ta sprawa nigdy nie zostanie rozwiązana. Ja już byłem wszędzie, w ministerstwie sprawiedliwości, w generalnej. I co ? I nic.

Wypuszczono Pana na pogrzeb żony?

Nie, powiedzieli, że jest problem z transportem. Zresztą ja się wtedy nie nadawałem na ten pogrzeb. Byłem na prochach, nawet nie wiem, gdzie byłem. Przebywałem w innym świecie.

Fot 1. Gabriela Jatkowska

podpis. Uważam, że zabójstwo zostało umożliwione przez prokuratorów i ich przestępczą działalność, którzy zleceniodawcom i wykonawcom zwyczajnie dali parasol ochronny, dali zielone światło

Zobacz również: