To historia o zabójstwie z 2004 roku, do którego jednak nie doszło. 50-letni łodzianin postanowił pozbyć się byłej żony, której musiał płacić wysokie alimenty. Wynajął płatnego mordercę. Nie przewidział jednak, że kiler będzie miał sumienie.

Wieść, że mąż zlecił zamordowanie byłej żony, rozeszła się po osiedlu błyskawicznie. Ludzie bezbłędnie wskazali blok, a nawet mieszkanie, w którym przez lata zgodnie żyli Krzysztof i Renata S. Kobieta długo nie mogła dojść do siebie po tym, jak dowiedziała się, że miała paść ofiarą zabójcy. Gdy wówczas z nią rozmawialiśmy, powiedziała, że najchętniej nie wychodziłaby z mieszkania, albo wyjechała z miasta. Na więcej komentarzy nie miała ochoty. Przeprosiła i zamknęła drzwi.

– Widać po niej, że czuje się fatalnie – usłyszeliśmy od sąsiadki – Kiedy mijamy się na schodach, ucieka wzrokiem, szybko przemyka obok. Spuszcza głowę, jakby się bardzo wstydziła. Nie rozumiem, dlaczego? Przecież to nie jej wina, tylko eksmęża, który chciał ją załatwić. Kilka razy próbowałam ją zagadnąć, pocieszyć, ale zupełnie nie wiedziałam, jak to zrobić.

Najpierw obserwował

 Niedoszły zabójca przez dłuższy czas obserwował swoją przyszłą ofiarę. Wykazał się sporym poświęceniem. Przy bloku, w którym mieszkała kobieta, stało rusztowanie. Kilka razy wdrapał się na nie i patrzył przez okno. I to najprawdopodobniej podczas takich obserwacji, gdy przekonał się, że kobieta to nie obiekt do sprzątnięcia, ale matka dwóch córek, ruszyło go sumienie. Poszedł do pierwszego kościoła, jaki spotkał po drodze, i poprosił o rozmowę księdza. Był przekonany, że on o wszystkim opowie, a duchowny załatwi za niego resztę, zawiadomi policję. Ksiądz jednak potraktował zwierzenia jak spowiedź. Zasugerował, że kobieta musi zostać ostrzeżona.

– To nie pierwszy przypadek, że ludzie opowiadają nam o swoich problemach – ocenił ksiądz Stanisław z parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Łodzi, którego poprosiliśmy o komentarz – Obowiązkiem kapłana jest znaleźć rozwiązanie problemu. Sprawić, aby nie doszło do ewentualnych tragedii. W tym przypadku kapłan zachował się wręcz modelowo. Potrafił mądrze pokierować całą sprawą.

Nawrócony kiler zadzwonił do niedoszłej ofiary. Początkowo kobieta w ogóle nie chciała z nim rozmawiać. Potraktowała sprawę, jak żart. Przeraziła się dopiero po drugim telefonie, gdy usłyszała szczegóły, o których nikt poza nią i byłym mężem nie mógł wiedzieć. Poszła na policję. Dalsze wypadki potoczyły się błyskawicznie. Mundurowi zatrzymali zleceniodawcę.

Krzysztof S. początkowo szedł w zaparte, nie przyznawał się. Zmiękł dopiero, gdy policjanci przedstawili mu niezbite dowody. Opowiedział o wszystkim.

Powodem były pieniądze

W małżeństwie Krzysztofa i Renaty nie układało się od dawna. Siedem lat przed zleceniem zabójstwa wzięli rozwód. I to właśnie tamta sprawa spotęgowała nienawiść męża do byłej żony. Zarzucał jej zbytnią łapczywość w walce o podział majątku. Twierdził, że alimenty, które musiał płacić, były za wysokie.

– Myślał, co zrobić – opowiadali policjanci – W końcu wymyślił. Wynajął kilera, który tak naprawdę nie był żadnym kilerem. W mordę potrafił przylać, ale nigdy wcześniej nikogo nie zabił.

Krzysztof S. spotkał się z nim w Bełchatowie. Za zamordowanie kobiety zabójca otrzymać miał 15 tysięcy złotych. Zleceniobiorca dostał zdjęcie przyszłej ofiary, jej adres i numer telefonu. Z dokonaniem zbrodni jednak zwlekał. Denerwowało to Krzysztofa S., który ponaglał. Został zatrzymany, gdy spotkał się z niedoszłym zabójcą, aby przekazać mu ostatnie wskazówki.

Sąd skazał Krzysztofa S. na dożywocie. Mężczyzna dołączył do ponad stu innych osób, które odsiadują wyroki po tym, jak zlecili zamordowanie byłej żony czy męża. Okazuje się, że tego typu zlecenia figurują w policyjnych statystykach. Jest ich jednak coraz mniej. W 2000 roku zamordowanych za pieniądze zostało 21 osób. W 2010 – tylko 8. Głównym powodem, dla których ktoś decyduje się na opłacenie kilera, pozostają pieniądze, spory o opiekę nad dziećmi lub o podział majątku.

Zbigniew Heliński

 

Zobacz również: