Młody mężczyzna wracał ze sklepu z zakupami, gdy na podwórku jednej z posesji niedaleko swojego domu zobaczył ognisko. Ogień płonął w połowie odległości między bramą a garażem. Zdziwiło go to, kto rozpala ogień przed domem? Dlatego odwrócił się, aby przyjrzeć się dziwnemu zjawisku i zobaczył, że ognisko się przemieściło. Jednocześnie dobiegł go nieludzki krzyk. Zawrócił i podbiegł do palącego się człowieka. Nie można było rozpoznać kto płonie, mężczyzna, kobieta, dziecko czy staruszek. Ktoś przyciskał kolanem pierś płonącego.

Gdy dobiegł, mężczyzna tak gwałtownie zerwał się na nogi, że spadła mu czapka na ziemię. Nieznajomy pochwycił ją i próbował gasić nią ogień.  Natomiast napastnik oddalił się w kierunku garażu, z którego wydobywał się płomień.

Sędzia Lena Romańska w uzasadnieniu wyroku rok później podkreśliła, że mężczyzna gasił samochód, nie człowieka.

Płonąca istota odezwała się głosem kobiety: – Chciał mnie zabić, chciał mnie udusić; pomóż mi wstać.

Strzępy ubrania jeszcze się na niej paliły, na łysej poparzonej czaszce zachował się jedynie kłak ciemnych włosów. Nie straciła świadomości, samodzielnie pobiegła do domu po ratunek, lecz woda w kranach była wyłączona. Przerażona wróciła więc na podwórze, gdzie zebrała się już grupka ludzi. Obca kobieta (matka ratownika) przytulała roztrzęsionego młodszego jej syna, starszy stał obok jak zdrętwiały.

Policja i straż nadjechały równocześnie. Strażacy ruszyli do gaszenia garażu, poparzonego człowieka dostrzegli później.

Idylla nastolatki

 Katarzyna Moczulska była ładną dziewczyną. Zdjęcie z tamtego okresu pokazuje brunetkę w modnej fryzurze – bujne włosy zaczesane wysoko z czoła i spięte z tyłu klamrą. Była fryzjerką, więc wiedziała, jak dobrać uczesanie podkreślające urodę. Podobała się mężczyznom, miała poważnych konkurentów i wieku 19 lat już była mężatką. Zamieszkali z mężem we własnym mieszkaniu w sandomierskim bloku. Ona pracowała także we własnym zakładzie fryzjerskim w śródmieściu, ale lokal należał do teścia. Weszła w zamożną rodzinę, która dorobiła się na handlu.

Rok po ślubie urodziła syna. Sześć lat później drugiego. Pracowali wszyscy, dorabiali się i wspólnie budowali dom we Chwałkach, wiosce leżącej przy trasie na Ożarów, właściwie na przedmieściu Sandomierza. Dom miał być dwurodzinny, pomyślany na wspólną siedzibę rodziców (teściowie mieli po czterdzieści kilka lat, gdy Katarzyna brała ślub z ich synem), dzieci i wnuków. Można powiedzieć, że byli szczęśliwą rodziną. Zgodną pod jednym dachem, bez trosk materialnych, bez groźby bezrobocia, powszechnego strachu ostatnich lat. Dziadkowie uwielbiali wnuków, chwalili synową, a synowi zapisali dom i resztę majątku. Ten zaś wykorzystał okazję do spełnienia kilkuletniego marzenia – kupił motocykl i w wolnym czasie oddawał się swojej pasji. Był mężczyzną pełnym energii i nareszcie mógł ją spalać pokonując kilometry na szosie.

W maju 2011 roku cała familia obchodziła uroczyście i bogato pierwszą komunię młodszego chłopca. Okazała się ona ostatnim szczęśliwym wydarzeniem, bo tamten maj rozpoczął nowy tragiczny etap w życiu rodziny. W wypadku motocyklowym zginął mąż Katarzyny.

Koniec szczęścia

 Gdy śmierć zabrała człowieka drogiego każdemu z nich, to cierpienie zapanowało w domu. Chłopcy stracili ojca, Katarzyna męża, teściowie syna. Pierwsze dni to był ból i tylko ból, który wydawało się nie minie. Ale powoli zmniejszał się i dopuszczał do głowy myśli, które rozrastały się i z czasem przesłoniły inne. Główny problem tesciów był taki, że Katarzyna dziedzicząc po mężu stała się z synami właścicielką dorobku rodziny. Dom i majątek należał do niej. Czy to sprawiedliwe, aby obca kobieta dostała wypracowany latami dobytek? Tyle zabiegów, tyle harówki kilku osób przechodzi w ręce kobiety traktującej  życie lekko! I która uważa, że to oczywiste? Czy nie powinna sama zrzec się nienależnego jej mienia?

W drugiej części domu Katarzyna o tym nie myślała. Nawiasem mówiąc Katarzyna pracowała na wspólny majątek  przez 18 lat swojego małżeństwa. Jednak głównym tematem jej rozważań, a przede wszystkim uczuć, była strata, która zamieniła jej życie w ruinę nie do odbudowania. Ponieważ nie wypowiadała się na temat majątku, uświadomiono ją, że powinna oddać to, co jej się nie należy. Do teściów dołączyli bracia zmarłego męża. Tworzyli zwartą grupę nacisku, a naprzeciw znalazła się młoda kobieta, cierpiąca z powodu śmierci męża i odpowiedzialna za synów, także ciężko przeżywających stratę ojca. I dzień po dniu napomykali lub mówili wprost, czego od niej oczekują.

Wkrótce nie było dnia bez awantur i oskarżeń. Teściowa złościła się, że Katarzyna jej nie pomaga i że krzyczy na dzieci. Teść śledził każdy jej krok, sprawdzał, kiedy kończy pracę i czy z kimś się nie spotyka. Przypuszczała, że obawiał się, aby nie związała się z innym mężczyzną, bo wtedy majątek byłby dla nich ostatecznie stracony (ale przecież dopiero co straciła kochanego męża, czy o tym nie wiedzieli?). Zarzucali jej, że nie zajmuje się dziećmi, że chłopcy opuścili się w nauce, a dla niej ważniejszy jest jej zakład fryzjerski. Wszystko, co zrobiła, spotykało się z krytyką. Nawet ubiór i makijaż. Gdy udręczona wyrwała się z dziećmi w góry, aby odetchnąć, po powrocie spotkały ją wyrzuty, że pojechała się bawić, zamiast chodzić na grób męża.

Etap nienawiści

Skarżyła się matce, że dłużej nie wytrzyma. Urszula Moczulska namawiała córkę, żeby przeprowadziła się do jej mieszkania, które miesiącami stoi puste, gdy ona  wyjeżdża na zarobek za granicę, ale Katarzyna wolała coś swojego. Rozglądała się od pewnego czasu za mieszkaniem i w styczniu 2012 roku znalazła wreszcie takie, które jej odpowiadało i nawet je zadatkowała. Cieszyła się bliską przeprowadzką, uwalniającą od codziennego stresu, i projektowała urządzenie mieszkania. W kwietniu miała zapłacić resztę pieniędzy, a po Wielkanocy byłaby z synami już na swoim. Miała nadzieję, że chłopcy w nowych warunkach dojdą do siebie i skończą się kłopoty w szkole. Skończą się złote myśli teścia powtarzane  starszemu synowi: Nie przejmuj się nauką, ja nie mam szkół, a jak się dorobiłem!

Jej decyzja wywołała nieoczekiwaną reakcję. Teść błagał, by tego nie robiła. Dlaczego? W sądzie Katarzyna zeznała: Bał się, że dam sobie radę, bo nie boję się pracy, a synowie pójdą za mną.

Ale, czy to rzeczywiście wyjaśnia psychiczne motywy podpalenia? Jej matka zeznała w śledztwie, że teść zachowywał się jak zazdrosny mąż, śledził synową, miał za złe każde jej spotkanie z obcymi, zabraniał… Gdy zrozumiał, że ona nie zmieni decyzji, zaatakował. Etap nienawiści trwał niedługo, 10 miesięcy.

 Przyjechali do pożaru

 Katarzyna zeznała w sądzie, że 19 marca 2011 roku zamknęła zakład jak zwykle o szóstej po południu. Kwadrans później wjechała swoim autem na podwórko przed domem. Przed garażem stał teść. Ruchem ręki wskazał, aby wjechała do środka.

Gdy wysiadała z samochodu, nogą zablokował drzwi, oblał ja jakąś cieczą (była pewna, że benzyną) i podpalił zapalniczką. Wzywała pomocy, lecz nikt jej nie słyszał. Nie wydostałaby się zapewne z pułapki, gdyby wybuch płomienia nie odrzucił napastnika w bok, wtedy wyrwała się z samochodu i rzuciła do ucieczki, ale on też był szybki i dogonił ją na środku podwórza. Chwycił za szyję i zaczął dusić. W szamotaninie przewróciła się, a tamten kolanem przyciskał ją do ziemi, nie pozwalając na ratunek. Szczęśliwie akurat mijał jej dom mieszkający w pobliżu młody człowiek, który zareagował i ją uratował.

Zeznający przed sądem strażak zeznał: Przed domem stała osoba z poparzeniami trzeciego stopnia. Nie rozpoznałem, czy to kobieta, czy mężczyzna.

Matka ratującego mężczyzny, wezwana przez niego telefonicznie, mówiła: – Potwornie poparzona twarz i bezwłosa czaszka w czerwonych ranach, ubranie w tlących się strzępach. Obok przerażeni synowie, młodszy dygotał jak w febrze, więc go przytuliłam i zabrałam do siebie.

Biegły sądowy: Gdyby ból odczuwany przez człowieka ocenić w skali od 1 do 10, to jej ból osiągnął 10 punktów.

Zdjęcia w aktach sprawy przedstawiają twarz i łysą czaszkę w czerwonych ranach, poparzone ręce, piersi i uda. Lekarze odkryli także poparzenia dróg oddechowych.

Lekarz z pogotowia stwierdził, że kobieta była w stanie stabilnym, wiedział jednak, że to może być skutek powypadkowego szoku. Słyszał o mężczyźnie ze zmiażdżonymi nogami, który biegał wokół wraku swojego samochodu, nim padł bez ruchu, gdy pourazowy wstrząs minął: w szpitalu amputowano mu oba podudzia. Lekarz obawiał się, że stan poparzonej może się pogarszać, co też się stało już na terenie sandomierskiego szpitala, gdzie czekała ponad godzinę na karetkę, która ją odwiozła do Wschodniego Centrum Oparzeń w Łęcznej koło Lublina. W Łęcznej znajduje się kopalnia Bogdanka, dlatego tam właśnie – w przewidywaniu zagrażających górnikom wybuchów metanu – zlokalizowano Centrum.

Zdrowa i ładna 36 -letnia kobieta w jednej chwili została przemieniona w cierpiący wrak człowieka, zależny całkowicie od opiekującego się nią personelu. Oceniono, że zostało poparzone 47 procent powierzchni ciała. Odwiedzający ją synowie i matka, długo nie widzieli jej twarzy, zakrytej bandażami. Lekarze wprowadzili pacjentkę w śpiączkę farmakologiczną na ponad 7 tygodni. Przeprowadzili kilka przeszczepów, nie wszystkie jednak się przyjęły. Czeka ją wiele następnych. Minimalny czas leczenia określono na 5 lat, nie wiadomo, czy uda się odbudować krtań. Pozostaje pod opieką psychologa, który stara się łagodzić skutki szoku pourazowego.

 Cóż z tego, że przeprosił

 Trzy dni po podpaleniu, prokurator przedstawił 65 -letniemu  Tadeuszowi P. zarzut usiłowania zabójstwa synowej, ale śledztwo zajęło kilka miesięcy, sąd zaś potrzebował niemal roku na wyrok. Oskarżony początkowo zaprzeczał zarzutom.

– To był zwykły wypadek – tłumaczył. Wszedł rzeczywiście do garażu, ale bez złych zamiarów, zapalniczką oświetlał po prostu wnętrze. Nieszczęście się stało, gdy rozlał spirytus, a ten się zapalił. Nieprawda, że przeszkadzał synowej wydostać się z samochodu, sam został przecież poparzony (to prawda, karetka pogotowia zabrała go do szpitala, skąd jednak szybko wyszedł). Spirytus był mu potrzebny w garażu, ponieważ opalał tam nad ogniem wieprzowe golonki.

Dopiero pod koniec procesu w Sądzie Okręgowym w Kielcach przyznał, że wyrządził synowej i jej dzieciom ogromną krzywdę i prosił o przebaczenie: –  Nie zrobiłem tego celowo, lecz wiem, że nie wrócę jej zdrowia i urody. Będę jednak pomagał finansowo, na ile mnie będzie stać.

Przewodnicząca 5 -osobowego składu sędziowskiego, sędzia Lena Romańska uznała jednak, na podstawie materiału dowodowego, że: Działając z pewną dozą premedytacji, zamierzał zabić synową. Celu nie osiągnął, gdyż przeżyła, ale będzie okaleczona do końca życia. W listopadzie 2013 roku Tadeusz P. został skazany na 15 lat pozbawienia wolności i pół miliona złotych na rzecz pokrzywdzonej. Mecenas Wiesław Musiał, obrońca oskarżonego był zaskoczony wysokością kary i oczywiście złożył apelację od wyroku do Sądu Apelacyjnego w Krakowie.

Zapomnieć nie sposób

 Katarzyna nie była obecna na odczytaniu wyroku. Nie pokazuje się ludziom, gdy nie musi. Wróciła do mieszkania w połowie bliźniaka i stara się żyć, wypierając z pamięci krzywdę, jaka ją spotkała. Ale zapomnieć nie sposób. Opiekuje się nią matka i chłopcy. Wierzyła, że synom zastąpi ojca, zapewni im podwójną dozę miłości, tymczasem to oni musieli przyjąć w stosunku do niej rolę rodziców.

Na głowie odrosły już włosy, ale na twarzy mimo operacji plastycznych nadal widoczne są blizny. Lancet chirurga nadal będzie ważnym instrumentem leczenia, lecz żaden lekarz nie daje odpowiedzi, na którą czeka pacjentka, że przywróci stan sprzed pożaru. Jest to niemożliwe. Ale nadzieja podobno umiera ostatnia. Katarzyna ma dopiero 38 lat.

Alicja Basta

Fot. Bogdan Mysliwiec

 

Zobacz również: