Jak może zakończyć się małżeństwo, w którym notorycznie dochodziło do przemocy, awantur i bijatyk? Na pewno nie rozwodem. Na takie zakończenie nie mógł zgodzić się morderca z Nietążkowa (woj. wielkopolskie), który za żoną przejechał 300 kilometrów, aby zadać jej 36 ciosów bagnetem od kałasznikowa. I to w miejscu oddalonym o 100 metrów od obozowiska, gdzie trwała kolonia, na której bawiły się ich dzieci.

Bogdan Kiernicki był ogrodnikiem. W pobliżu swojego domu, w którym mieszkał wraz z rodzicami, miał prawie dziesięć szklarni, w których rosły pomidory i kwiaty. Kierniccy uprawą zajmowali się rodzinnie, sami też jeździli sprzedawać plony na pobliskie targowiska. Zaopatrywali też lokalny sklepik, który sąsiadował z ich wiejskim domkiem usytuowanym przy głównej drodze do niewielkiego miasteczka Śmigiel.

Ogrodnik, który poza swoimi szklarniami nie widział świata, miał żonę. Gdy po całym dniu pielęgnowania roślin wracał zmęczony do domu, nie zasiadał bezczynnie przed telewizorem i nie otwierał piwa. Oj nie. On był wrogiem wszelkich uzależnień, chociaż miał pewną słabość. Lubił znęcać się nad swoją żoną. Bił ją, okładał czym popadnie, wkładał palce do nosa, wykręcał ręce.

W końcu kobiecie udało się jakoś uwolnić z rąk męża i wziąć rozwód. Wtedy Bogdan Kiernicki postanowił znaleźć swoją drugą ofiarę.

Druga i ostatnia

 Okoliczności poznania się Bogdana i Honoraty poszły już w zapomnienie. Ona była młoda, beztroska i uśmiechnięta. Nie miała dzieci, i zakochała się po uszy w rozwodniku. Uwierzyła mu w to, że jego poprzednie małżeństwo legło w gruzach ze względu na różnice charakteru między Bogdanem a jego żoną. Imponowała jej jego pasja do ogrodnictwa.

– Skoro tak dba o rośliny, to i o mnie zadba – myślała Honorata.

W 1995 roku Honorata wyszła za Bogdana, i zgodziła się zamieszkać w jego rodzinnym domu razem ze swoimi teściami. Ich małżeństwo nie różniło się od innych, chociaż Bogdan stronił od kontaktów towarzyskich.

Przez dwanaście lat kupowałem od niego pomidory do sklepu, a widziałem go góra trzy razy – opowiada sklepikarz z Nietążkowa. – On siedział w samochodzie, a warzywa zawsze przynosiła pani Honorata. Była szczupłą, uśmiechniętą blondyneczką. Niejeden chciałby mieć taką żonę – dodaje.

Trzy lata po ślubie państwo Kierniccy doczekali się potomstwa. Na świat przyszły bliźniaki – dwóch chłopców. Po wsi z wózkiem spacerowała zawsze sama pani Honorata, nigdy w towarzystwie męża. Rozmawiała z sąsiadkami, z matkami wymieniała się radami, jak pozbyć się chorób u dzieci i jak wzmocnić odporność. Cały czas pracowała w szklarni, i coraz częściej kłóciła się z mężem.

Damski bokser

 Wszystko zostaje w rodzinie – Kiernicki od zawsze był wierny tym słowom. Faktycznie. Zależało mu, by ukryć to, co działo się za zamkniętymi drzwiami jego domu.

Od lat bił żonę, przywiązywał łańcuchem do wanny, wkładał jej palce do nosa i oczu. A od czasu do czasu rzucał żoną po pokoju. Gdy ta groziła mu zawiadomieniem policji, on tylko się śmiał: – Nie pyskuj, bo zabiję cię, a potem spalę w szklarniowym piecu. Prochy rozsypię po polu i zgłoszę twoje zaginięcie – mówił przez zaciśnięte zęby, że aż ślina wylewała mu się na wargę. Chłodnym spojrzeniem przyglądał się żonie, co potęgowało jej strach. W jego oczach malowała się obojętność na ludzką krzywdę.

Wraz z biegiem czasu Kiernicki był coraz bardziej agresywny. Ba! Dlaczego miał się opamiętać? Jego matka mu wtórowała i przyklaskiwała. Tak było w 2009 roku, gdy Bogdan rzucił lustrem w Honoratę. Później wywrócił ją na ziemię i zaczął tarzać w odłamkach zwierciadła. Kilka razy uderzył ją w twarz i… wezwał pogotowie. Tłumaczył, że żona ma napad furii i próbowała pobić jego matkę. Ta oczywiście wszystko potwierdziła.

Honorata żyła w ciągłym strachu, bała się o swojej sytuacji opowiedzieć bliskim, lecz w końcu pękła. Po tym, jak mąż próbował zrobić z niej wariatkę, zawiadomiła Prokuraturę Rejonową w Kościanie, że mąż i teściowa znęcają się nad nią psychicznie i fizycznie. O dziwo zawiadomienie o popełnieniu przez nich przestępstwa wycofała. Dlaczego? Rodzina Honoraty dziś zna odpowiedź na to pytanie – ona się zwyczajnie bała.

Podobnych sytuacji było wiele. Mąż wielokrotnie próbował wmówić matce bliźniaków chorobę psychiczną. Aby zminimalizować ryzyko tego, że kobieta komuś się poskarży, stosował wobec niej areszt domowy. Zabraniał kontaktować się jej ze znajomymi, rodzicami i rodzeństwem.

Domowego terrorystę, ogrodnika z zamiłowania, wspierała również jego siostra, która dość często ich odwiedzała. Barbara A. podżegała brata do dalszych działań, przytakiwała jego zachowaniom nacechowanym przemocą, a co gorsza, pomagała mu w sfingowaniu rzekomych ataków nerwowych swojej szwagierki. Pewnego razu rzucili ją na ziemię i ciężarami własnego ciała trzymali przy podłodze. Wezwali pogotowie, zmyślając historię. Honoracie jednak dopisało szczęście. Akurat wtedy do domu wróciły dzieci ze szkoły. Szybko się podniosła i uciekła. Schronienie znalazła u sąsiadki, której zrelacjonowała całe zajście.

Rozwód murowany

 Wówczas 36-letnia kobieta postanowiła zakończyć trwające od 14 lat małżeństwo.

Tak dłużej nie będzie. Składam pozew o rozwód – powiedziała swojemu mężowi 13 listopada 2009 roku. Miała nadzieję, że to ostatnie dni jej małżeństwa. I zapewne ostatni łomot, który dostała od męża.

Wpadł on w niemiłosierną furię. Zaczął kopać ściany, uderzać pięściami w meble. Zbił szklaną ławę, wytłukł szybę w oknie, a żonę wywrócił na podłogę. I znów powtarzał swój scenariusz. Jedną ręką trzymał ją przyduszoną do podłogi, drugą sięgnął po telefon komórkowy, z którego wykręcił 999. Niczym filmowy aktor z Hollywood błagał pogotowie o interwencję. Wtedy poinformował ratowników medycznych o kolejnym ataku nerwów swojej „chorej psychicznie” żony. Wszystkiemu bacznie przyglądała się matka Bogdana Kiernickiego. Zamiast powstrzymać syna, poleciła mu, aby ten mocniej trzymał kobietę.

Po kilku chwilach w ich domu pojawili się ratownicy, którzy na prośbę Kiernickiego siłą wcisnęli Honoratę w kaftan bezpieczeństwa i przetransportowali do pobliskiego szpitala neuropsychiatrycznego w Kościanie.

Tam, po niespełna dobie lekarze wydali werdykt: – Pani naprawdę nic nie dolega – stwierdzili, żegnając się ze swoją pacjentką.

A ta była jednym wielkim kłębkiem nerwów. Bała się wrócić do swojego domu, dlatego o pomoc zwróciła się do swoich rodziców, którym nigdy wcześniej nie opowiadała o domowym piekle, jakie zgotował jej mąż. Przyjęli oni Honoratę i dwoje wnuków pod swój dach. Wspierali ją i pomagali załatwić formalności pozwalające uwolnić się od tyrana.

Z nami ci nic nie grozi – przekonywali rodzice.

Ich córka złożyła zawiadomienie do prokuratury o przemocy domowej. Wystąpiła także do sądu, aby ten orzekł separację i zasądził alimenty na rzecz synów.

Prosił na kolanach

Bogdan poczuł się tak, jakby wylano mu kubeł zimnej wody na głowę. Miał już skończone 40 lat. Gdzie znalazłby drugą kobietę, którą mógłby bić w nieskończoność, a ta w zamian posłusznie by pracowała w szklarniach?

– Przepraszam cię. To więcej się nie powtórzy. Daj mi jeszcze jedną szansę. Błagam cię. Jak nie dla mnie, to zrób to dla dzieci – mówił Bogdan, który był gotów klęczeć przed swą żoną nawet i dwa dni.

Przyjeżdżał, namawiał, prosił, przekonywał i obiecywał poprawę. W końcu Honorata Kiernicka uległa. Postanowiła zrobić to dla dzieci i z początkiem grudnia 2009 roku, czyli po niecałym miesiącu wróciła do domu, gdzie wcześniej rozgrywały się horrory.

Pierwsze dni wydawały się potwierdzać słowa Bogdana. Naprawdę się zmienił. Jednak było tak, jak w ludowym porzekadle – szybko przyszło, więc szybko poszło. Po kilku dniach pojawiły się awantury, groźby, rękoczyny i burdy.

Tak się nie umawialiśmy – powiedziała Honorata, pakując rzeczy swoje i dzieci. Wyjechała do rodziców. W końcu odpoczęła psychicznie. Mimo to kilkakrotnie musiała pojechać do domu męża, aby zabrać potrzebne dla synów ciuchy, książki, instrumenty i zabawki. Zawsze wtedy dochodziło do gorącej wymiany zdań między nimi. Mąż-tyran groził jej śmiercią. Demolował także domowe sprzęty, wzywał policję, przed którą o zniszczenia posądzał małżonkę.

Znów kusiło go do użycia siły fizycznej. Bił własną żonę. Ta, czując przypływ energii i bezpieczeństwo, bo w końcu nie mieszkała już z damskim bokserem, udała się na obdukcję lekarską i zawiadomiła po raz kolejny prokuraturę o zdarzeniach z jej domu. Po przeprowadzonym śledztwie organ sprawiedliwości z Kościana postanowił … umorzyć sprawę ze względu na brak wystarczających dowodów potwierdzających słowa poszkodowanej.

Tajna kryjówka

 Kończył się pierwszy kwartał 2010 roku. Po kilkumiesięcznym zamieszkiwaniu z rodzicami Honorata Kiernicka postanowiła wynająć mieszkanie, gdzie przeprowadziła się z synami. Bardzo strzegła swojego nowego adresu. Unikała kontaktów z Bogdanem, nie odbierała komórki.

Mamo, ktoś puka – krzyknął jeden z bliźniaków pewnego wieczoru.

Honorata zdziwiona podbiegła do drzwi. W wizjerze zobaczyła sylwetkę swojego męża.

Czego chcesz? Idź stąd, bo wezwę policję – powiedziała przez zamknięte drzwi.

Stęskniłem się za chłopcami, no i za tobą – powiedział nieśmiało Bogdan.

Wieczór spędzili na rozmowie. Było miło. Bogdan zapytał, czy może ich odwiedzać.

Skoro zachowywałeś się jak człowiek, i tak będziesz, to czemu nie – przytaknęła Honorata, która była zdziwiona diametralną zmianą ich relacji.

Kilka razy Kiernicki nocował nawet w wynajętym przez żonę mieszkaniu, przywoził jej świeże warzywa ze szklarni, zagadywał z chłopcami. Robił wrażenie osoby, która zmieniła się. Chciał się poprawić, zaczął dbać o siebie, używać nowych perfum.

Przekonał żonę, że jego „nowe ja” będzie trwało wiecznie. Honorata uległa, jej uczucia do męża odżyły. Widziała, że zależy mu na dzieciach. W maju 2010 roku wspólnie podjęli decyzję o zawieszeniu toczącej się sprawy rozwodowej. Mimo to nie zgodziła się na propozycję męża i nie wróciła do domu. Zrobiła to dopiero na koniec czerwca, gdy była już pewna, że Bogdan naprawdę przeszedł metamorfozę.

List pożegnalny

 Niestety. Po powrocie do Nietążkowa było tylko gorzej. Po pierwszej nocy w domu Bogdana przyszedł czas na awanturę, której nie było od wielu tygodni. Mąż musiał też się pokazać żonie, kto rządzi w ich małżeństwie. Bestialsko pobił 37-latkę.

Ta postanowiła uciec do rodziców. Na kuchennym stole zostawiła tylko list pożegnalny; „Wiem, że się kochamy, ale dla dobra rodziny nie możemy dłużej tego ciągnąć. Zwyczajnie nie udaje się nam w tym domu”.

Kilka dni po wyprowadzce trafiła do Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Zamieszkała tam razem ze swoimi bliźniakami. Każdego wieczoru przed snem obiecywała sobie, że więcej nie spotka się z mężem.

Pracownicy ośrodka namawiali Honoratę do tego, aby założyła sprawę sądową ogrodnikowi. Była już bliska podjęcia decyzji, ale zaczęła przygotowywać dzieci do wyjazdu na wakacje, za który zapłacił Bogdan Kiernicki. Chłopcy jechali na kolonię do Prusimia koło Międzyrzecza. Wypoczynek miał trwać 11 dni.

Ostatnie pożegnanie

 Bliźniacy 10 lipca 2010 roku wysłuchali długiego monologu wygłoszonego przez ich matkę. Przestrzegała ich, że mają nie wskakiwać do płytkiej wody na główkę, mają uważać podczas kąpieli, słuchać się wychowawców i nic nie kombinować. Czule ich uściskała i pożegnała. Pociechy wyruszyły w drogę, a w oczach Honoraty pojawiły się łzy. Nigdy wcześniej nie rozstawała się z chłopcami.

17 lipca, wraz ze swoją siostrą i mężem, zamierzała odwiedzić dzieci. Kobiety wsiadły w auto i pojechały, ale Bogdan został w domu.

Jestem chory i nigdzie nie pojadę – powiedział jej przez telefon.

Honorata nie kryła radości z tego powodu. Mogły z siostrą spokojnie porozmawiać, miło spędzić czas w podróży. I wiedziała jedno, że tego dnia z nikim się nie pokłóci.

Tego dnia Bogdan Kiernicki czuł się wyjątkowo dobrze, chociaż dzień wcześniej zjawił się u psychiatry, któremu skarżył się na swój zły stan. Twierdził, że popadł w depresję po rozstaniu z żoną. Towarzysząca mu siostra dodała, że od tego czas brat zaniedbuje gospodarstwo, ma odrętwienia. Lekarz profilaktycznie przepisał mężczyźnie leki na uspokojenie. Wręczył receptę, której Kiernicki nawet nie wykupił.

Z bagnetem do żony

Bogdan do pracy wykorzystywał zdezelowanego białego forda transita. Nieduży bus służył mu do tego, aby mógł swobodnie transportować swoje plony na okoliczne targowiska. Gdy dowiedział się, że jego żona wybiera się już w miejsce obozowiska dzieci, wsiadł w busa, którego tablice rejestracyjne zaczynały się od liter PKS i ruszył w drogę. Zatrzymał się w Kościanie, gdzie w sklepach szukał wyjątkowo ostrego noża. Niestety żaden nie odpowiadał jego oczekiwaniom. Poszedł więc na targowisko i tam zakupił bagnet, który można było zamocować na słynnym karabinie Kałasznikowa. Nóż miał ostrza z dwóch stron, był porządnie wykonany i nadawał się nawet do cięcia zasiek.

Na stoisku obok kupił owoce, aby podarować je swoim synom przebywającym na kolonii. O godzinie 11.30, na miejscu gdzie wypoczywały ich dzieci, zjawiła się Honorata wraz ze swoją siostrą. Wzięła swoje pociechy i udała się z nimi nad pobliskie jezioro. Było bardzo ciepło, woda w akwenie nie należała do najzimniejszych.

Cieszę się, że w końcu się stamtąd wyrwałam – mówiła do swojej siostry, smarując ręce kremem do opalania.

W tym samym czasie w obozowisku zjawił się Kiernicki. Zaparkował swoją furgonetkę z silnikiem diesla i poszedł szukać żony. Bezskutecznie. Nie było jej widać, ani słychać.

Koniec języka za przewodnika – pomyślał, i zapytał instruktora, gdzie poszła pani Kiernicka i ich dzieci. Młody męzczyzna palcem wskazał drogę nad jezioro. Spokojnym krokiem udał się w kierunku plaży.

 Jedno słowo

Cześć wam! – nagle do uszu kobiet i dzieci dobiegł głos Kiernickiego. Honorata poczuła zimny dreszcz, który przechodził jej przez plecy.

Co ty tutaj robisz? Przecież miałeś być w domu? – zapytała zdziwiona.

Chodź na bok, zamienimy tylko jedno słówko w cztery oczy – powiedział do swej żony, a dzieciom wręczył siatkę z owocami. Kiernicki zachowywał się spokojnie, więc Honorata odeszła z nim na kilka metrów od obozowiska, w stronę lasu. Z chłopcami została ich ciocia – Justyna.

Bogdan wraz z Honoratą szli. Specjalnie, aby jak najbardziej oddalić się od ludzi, zaczął opowiadać o sobie. Przyznał się, że celowo maltretował żonę psychicznie i fizycznie. Ta nie ukrywała tego, że ma rację. Powiedziała mu nawet, że gdyby nie jego zachowanie, ich małżeństwo zapewne by trwało. Ciągle szli…

Koniec gadania, szkoda czasu. Było – minęło. Wracamy do obozu – powiedziała Honorata zmieniając kierunek drogi.

Już wtedy nie byli w zasięgu wzroku ludzi. Bogdan Kiernicki poczuł, że to jest ten moment. Błyskawicznym ruchem ręki sięgnął do tylnej kieszeni i z pochwy wyjął bagnet typu AK-47. Za nim Honorata zdążyła o coś zapytać, wbił jej go w okolice serca.

Krzyk przerażenia

 37-latka osunęła się na ziemię, a na jej odzież wypłynęła strużka krwi. Kiernicki popadał w coraz większą furię, tym bardziej, że zaatakowana żona miała jeszcze siłę krzyczeć. Machała też rękoma. Tym jeszcze bardziej rozwścieczyła swojego męża. Zaczął uderzać ją nożem po klatce piersiowej, szyi i karku.

W pewnym momencie nóż ugrzązł między kościami ofiary i wyślizgnął się z rąk mordercy. Mimo to Kiernicki z całych sił wyszarpywał go i dalej dźgał żonę. Nie przestawał nawet w momencie, gdy ta nie dawała już oznak życia. Chciał wyżyć się na żonie, która najpierw do niego wróciła, a potem znów odeszła. Było to dla niego największym bólem.

W efekcie ugodził ją 36 razy. Dźgał bez opamiętania. Wbijał nóż z ogromną siłą, tak że krew tryskała na jego dłonie i rękojeść bagnetu.

Przy ostatnim razie nóż głęboko wbił się w ciało. Bogdan K. zostawił go tam. Chwycił leżącą na leśnym dukcie żonę za nogi. Wlókł ciało przez kilka metrów, a to zostawiało za sobą krwawe ślady.

Morderca, który z zimną krwią pozbawił życia swoją żonę, przeszukał jej spodnie, które miała na sobie. Wyciągnął z nich telefon komórkowy, na którym ofiara mogła mieć włączony dyktafon.

Przejrzałem cię – powiedział do aparatu i rzucił go na ziemię.

Ciało zamaskował, lecz bardzo prowizorycznie, w krzakach. Postanowił uciekać. Wracając w kierunku obozu, widoczne ślady krwi zasypał piaskiem. Poszedł na parking i wsiadł w swojego forda, którym ruszył w stronę Gorzowa Wielkopolskiego.

Widok z horroru

W tym samym czasie zmartwiona Justyna postanowiła poszukać małżonków. Chodziła, rozglądała się i wołała. Nie dawało to żadnego rezultatu. Chłopcy zaniepokoili się o mamę i zadzwonili na jej komórkę. Telefon milczał jak zaklęty. Zadzwonili do swojej babci i poprosili, aby ta skontaktowała się z córką. Bezskutecznie.

W końcu jeden z nich wybrał numer ojca.

Gdzie jest mama?

Zaraz do was przyjdzie – odpowiedział Kiernicki i wdusił czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie.

Honorata nie wracała, więc Justyna udała się do obozowiska. Tam nikt jej nie widział. Justyna ruszyła do pobliskiego lasu w poszukiwaniu siostry. Około 100 metrów od miejsca, gdzie jej szwagier-tyran zaparkował swojego transita, zobaczyła zmasakrowane ciało Honoraty.

Co sił w nogach zaczęła biec w stronę obozu i krzyczeć prosząc o pomoc. Od razu zjawili się pracujący na kolonii instruktorzy. Przerażona Justyna wykrzyczała im, co zobaczyła. Pokazała też miejsce, w którym znajduje się Honorata.

Natychmiast w tamtym kierunku pobiegła obozowa pielęgniarka i ratownik wodny. Przez 30 minut próbowali reanimować Honoratę. Po tym na miejscu zjawiło się pogotowie, które po wstępnych badaniach nie miało wątpliwości – kobieta nie żyje.

 Chwast wyrwany

 Gdy Bogdan K. uciekał z miejsca zdarzenia, zatelefonował do niego bratanek. Zapytał swojego wuja – pasjonata szklarni i ogrodnictwa, co u niego słychać. W odpowiedzi usłyszał, że ten „wyrwał chwast” i „rusza w ostatnią drogę„.

Zaniepokojony o sprawie poinformował swoich bliskich. Ci zaczęli dzwonić do Kiernickiego.

Co się stało? Opowiedz nam – przekonywali.

Spokojnie. Wszystkiego dowiecie się z telewizji – odpowiedział.

Krewny mordercy podejrzewał, co mogło się stać. Miał wrażenie, że chce on się zabić, dlatego zaczął go wypytywać, gdzie teraz jest. Gdy tylko się dowiedział, że jego wuj jedzie główną drogą w kierunku Szczecina, od razu zaalarmował policję. Powiedział dyżurnemu dyspozytorowi, że Bogdan Kiernicki ma myśli samobójcze.

Policja za pośrednictwem radiostacji podała komunikat dla okolicznych jednostek z nakazem zatrzymania białego transita. Początkowo za kierownicą miał siedzieć mężczyzna z myślami samobójczymi. Szybko jednak zaktualizowano treść informacji – Bogdan K. z zimną krwią zasztyletował swoją żonę.

Funkcjonariusze z Gorzowa Wielkopolskiego ujęli Kiernickiego. Zakuli go w kajdanki i odwieźli do aresztu, czekając na kolejne dyspozycje.

Czarno na białym

 Lekarze zakładu medycyny sądowej stwierdzili, że ciosy zabójcy były tak silne, że ten nożem przerwał swojej ofierze kręgosłup w części szyjnej i rdzeń kręgowy. Ponadto do opłucnej ofiary dostał się litr krwi, a ślady na rękach świadczą o wyjątkowej woli życia. Ofiara, mimo przekłucia przepony i lewego płata tarczycy, dalej próbowała wyswobodzić się z rąk mordercy.

W chwili popełniania czynu, morderca miał 48 lat.

Policyjni śledczy nie mieli wątpliwości, kto zabił. Nie było też problemów z udowodnieniem zbrodni. Na rękojeści bagnetu zabezpieczono odciski palców Kiernickiego, pod jego paznokciami znajdował się naskórek ofiary.

W sądzie Kiernicki przyznał się do zarzucanego mu czynu i z wyjątkową szczegółowością opisał, jak wyglądało morderstwo. Ponadto nie wyraził skruchy, ani żalu związanego z tym, że pozbawił swoje dzieci matki. Chociaż po pewnym czasie zmienił zeznania. Sierdził, że teraz postąpiłby inaczej i nie doszłoby do zbrodni. Swoje zachowanie argumentował fatalnym stanem psychicznym i depresją. Sąd bez najmniejszego cienia wątpliwości wymierzył Bogdanowi Kiernickiemu karę 25 lat pozbawienia wolności.

Synami zamordowanej zajmują się teraz dziadkowie od strony matki. Chłopcy zmienili nazwisko, aby uniknąć kojarzenia ich z psychopatycznym ojcem.

Adrian Grochowiak

* Nazwiska w tekście zostały zmienione.

Zobacz również: