Mroczna tajemnica Świtezianki

W olsztyńskim sądzie ten przypadek nazywają „sprawą Świtezianki”. Ze względu na jej mroczną tajemnicę, skrytą w wodnej toni. I z którą do dziś żyje matka ofiary, 23-letniej wówczas Joanny, zamordowanej przez męża, który ciało młodej żony zatopił w jeziorze. Zabójca wyszedł już z więzienia, ale szczątków  kobiety do tej pory nie odnaleziono.
W pokoiku Asi urządziłam jej grób, bo nie mam nawet najmniejszego szczątka ciała, aby pochować córkę na cmentarzu – wyznaje w poczuciu bezradności Danuta Januszewska z Olsztyna, matka nieżyjącej Joanny Gibner.
Niespełniona miłość
Gibner to nazwisko panieńskie Joanny po ojcu, który zmarł w wieku 39 lat i zostawił żonę z sześcioletnią córeczką. Pani Danuta wyszła potem za innego mężczyznę, ale ojczym nie mógł zastąpić prawdziwego rodzica, tak bardzo brakującego dorastającej dziewczynie. Z tego powodu Asia bywała smutna, zamykała się w sobie, nie chciała z nikim rozmawiać. Uczyła się świetnie, dużo czytała, skończyła technikum telekomunikacyjne, po czym podjęła pracę w agencji ubezpieczeniowo-detektywistycznej, ale także pisała teksty ekonomiczne do gazety.
Filigranowa dziewczyna o ujmującej urodzie i stylu bycia, mogła niejednemu zawrócić w głowie. Ale zakochała się w chłopaku, który nie chciał się z nią ożenić. A nawet jakby chciał, to była temu przeciwna mama Joanny.
– Była w nim jakaś złość – powie później o Andrzeju, który nie pasował jej na zięcia.
Joanna poznała Marka W. na dyskotece w Dywitach, gminnej wsi koło Olsztyna, dokładnie 1 maja 1996 roku. Miał 21 lat i był od niej o dwa lata młodszy. Przeciętna uroda, wykształcenie podstawowe, dorywcza praca na budowach, ale posiadał mercedesa „beczkę”, i to chyba zaimponowało dziewczynie. A może bardziej chciała zagrać na nosie Andrzejowi. W każdym razie nowa znajomość szybko przekształciła się w poważny związek i już w czerwcu para ogłosiła zaręczyny. Oboje zamieszkali w Dywitach, u rodziców Marka, sprawiających wrażenie dobrze sytuowanych właścicieli gospodarstwa rolnego. Przynajmniej na początek.
Wkrótce jednak Asia odkryła, że rodzina W. jest mocno zadłużona w bankach i zapytała wprost matkę swego wybranka, czy wyłudziła kredyt? Gdy ta w reakcji wyzwała ją od najgorszych, dziewczyna wróciła z płaczem do rodzinnego domu, co jej mama przyjęła z ulgą. Taka sytuacja nie wróżyła niczego dobrego. Jednak dwa dni później przyjechał do nich Marek z bukietem kwiatów, przeprosił narzeczoną za „wyskok” swojej mamusi, odcinając się od niej i obiecując miłość aż po grób.
Przyszłość w czarnych kolorach
Asia przyjęła przeprosiny i choć nie było to w smak pani Danucie, postanowiła wynająć im kawalerkę przy ul. Partyzantów w Olsztynie. W sobotę, 24 sierpnia odbył się ich ślub. Panna młoda kupiła obrączki (tak jak wcześniej pierścionek zaręczynowy), zapłaciła za jedzenie i alkohol, który został wypity jeszcze przed weselem, a więc musiała jeszcze raz wyłuskać pieniądze na wódkę. Wesele urządzono w domu pana młodego. Mama Joanny szybciej wróciła do Olsztyna, bo szykowała się do szpitala, ale o czwartej nad ranem zadzwoniła do niej córka, prosząc, aby przyjechał po nią ojczym. Biesiadnicy tęgo popili i zrobiła się straszna awantura; teściowa rzuciła się na synową z pięściami, spychała ją ze schodów i wyganiała z domu weselnego. A Marek W. stanął w obronie nie swojej świeżo poślubionej żony, tylko matki.
Nazajutrz po weselu zapłakana Asia przyszła do mnie i żaliła się, że w nocy pokłóciła się z Markiem, który uderzył ją ręką, a nawet dusił i przystawiał nóż do szyi. Już wtedy uznała, że ich małżeństwo to jednak nieporozumienie i musi unieważnić ten związek. Ale że miałam iść do szpitala, więc uznałyśmy, że zajmiemy się tym później – wspomina Danuta Januszewska.
Potem jej córka odwiedzała ją codziennie w szpitalu, narzekając, że mąż nie zarabia, tylko siedzi z bratem i kolegą w domu, popijają, palą papierosy i szydzą z niej, czego ona już nie może wytrzymać.
Zwłaszcza, że sama również straciła pracę i przyszłość rysowała się przed nią w czarnych kolorach. Tym chętniej więc wracała wspomnieniami do Andrzeja, którego w dalszym ciągu darzyła uczuciem, choć nie była to miłość odwzajemniona.
Zaginiona bez wieści
Podczas kolejnych odwiedzin matki w szpitalu, czyli 11 września Joanna przyprowadziła męża i oboje zadeklarowali, że nie chcą dalej ze sobą żyć i dlatego się rozwiodą. Do tego czasu Marek zamieszka w hotelu. Ostatni raz obie widziały się w piątek wieczorem, 13 września 1996 roku i wtedy córka przekazała matce resztę posiadanych pieniędzy w obawie, aby nie zabrał ich mąż i nie przeznaczył na alkohol. Miały się spotkać następnego dnia, ale Joanna już nie przyszła. Co prawda zaniepokojona pani Danuta nie miała z nią kontaktu (Asia nie doczekała się telefonu komórkowego), jednak nie dopuszczała do siebie myśli, że córkę mogło spotkać coś złego.
We wtorek, 17 września, w przeddzień wyjścia pani Danuty ze szpitala, przyszedł do niej zięć i powiadomił, że Asia poszła w sobotę na dyskotekę i do tej pory nie wróciła. Niby jeździł po znajomych, wypytywał o żonę, ale jej nie odnalazł. Zgłosił zaginięcie na policji, a nazajutrz już oboje rozpoczęli poszukiwania.
Również w środę byłam w ich mieszkanku przy ulicy Partyzantów i pamiętam, jak Marek siedział na wersalce, jakby nie chciał się z niej ruszyć. Być może jeszcze wtedy znajdowało się tam ciało Asi, ale skojarzyłam to dopiero później – opowiada mama Joanny.
Bez skutku dzwoniła po szpitalach, komisariatach policji i kostnicach. W miarę upływu dni przychodziły jej do głowy różne myśli, rozważała możliwe warianty, a nawet brała pod uwagę udział w nich swego męża, ojczyma Asi. Bardziej jednak podejrzewała rodzinę zięcia, która upowszechniała plotkę, jakoby Joanna została uprowadzona za granicę i sprzedana do domu publicznego.
Pani Danuta pojechała do Człuchowa, do jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Według jego wizji Joanna odeszła z jakimś starszym mężczyzną i jest pod wpływem narkotyków. Dwa dni później do Człuchowa pojechał Marek ze swoją matką: im również Jackowski potwierdził taką wersję, wyrabiając alibi potencjalnemu zabójcy. Za to inny jasnowidz miał widzenie, jakoby Asia leżała w wodzie.
Tymczasem mijały dni i tygodnie, a po Joannie nie było śladu. Sprawa trafiła nawet do programu telewizyjnego „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, w którym Marek W. na chłodno apelował do żony, że jeśli nie chce z nim żyć, niech rozwiąże ich związek. Przed kamerą pojawił się w golfie, osłaniającym szyję. Do emisji programu doszło wiosną 1997 roku, a kasetę z nagraniem zatytułował „Debiut Marka”. Generalnie nic się nie zmieniło, na żaden konkretny ślad nie natrafiono, a rozpacz matki trwała nadal.
Szantaż brata, wyznania zabójcy
W tym czasie mieszkał już z nową partnerką – Emilią F. z gminy Dywity. Nie miał z nią ślubu, bo formalnie był żonaty z Joanną, której nie znaleziono ani żywej, ani martwej. Swoją konkubinę znał od podstawówki, urodziła mu dwójkę dzieci i wydawało się, że nic nie zakłóci ich pożycia. Emilia wiedziała z prasy i od znajomych, że żona Marka zaginęła zaraz po ślubie i słyszała plotki o wywiezieniu jej „do burdelu” w Niemczech. Nie przykładała jednak większej wagi do przeszłości, tolerując niestosowne zachowanie partnera, który od czasu do czasu uderzył ją ręką w głowę lub używał słów wulgarnych.
DSC_0088
Dopiero 16 września 2003 roku, a więc dokładnie siedem lat po zaginięciu Joanny Gibner, konkubina Marka W. ujawniła przed policją mroczną tajemnicę swego partnera. Jakiś miesiąc wcześniej w drzwi ich mieszkania w Dywitach ktoś włożył kartkę z pytaniem pisanym na komputerze: „Kto wie gdzie teraz przebywa Joanna Gibner W… ?” (tu padło nazwisko po mężu). Dalej nadawca szantażował, że jeśli Marek z Emilią nie wyprowadzą się do 15 sierpnia, to opiekę nad nimi przejmie państwo. Poniżej była mapka rejonu Dywit i dopisek w kolorze czerwonym: „No i gdzie ona teraz jest??????? Zgaduj Zgadula”. A że mieszkali wtedy w domu rodzinnym, więc wiedzieli, że liścik przesłał im Arkadiusz, starszy brat Marka. Po kilku godzinach, gdy pili piwo, Emilia zapytała partnera, gdzie jest właściwie jego żona i co się z nią dzieje? Odpowiedział: – Nie chciałabyś wiedzieć.
Ale ona natrętnie dopytywała i w końcu jej wyznał, że udusił Joannę. Kobieta zaniemówiła, nie wiedząc, czy to prawda, czy jakiś ponury żart. Zwłaszcza że to wyznanie uczynił w tonie nader spokojnym, jakby chodziło o potrącenie kota na jezdni. Emilia dalej drążyła temat, pytając, czy wie o tym Arek? Usłyszała, że nawet mu pomagał. Dlaczego jej o tym wcześniej nie powiedział? To oczywiste: gdyby powiedział, nie byłaby z nim.
Szantaż Arkadiusza W. był reakcją na groźby Marka, który zapowiadał napisanie na brata dwóch donosów: do Zakładu Energetycznego o kradzieży prądu oraz niepłaceniu podatku za wynajem mieszkania. Poza tym Arkadiusz kupił dla Marka samochód, którego ten drugi nie spłacał. W ogóle rodzina W. była w tym czasie mocno skłócona, ale szantaż stał się na tyle niebezpieczny, że Marek z Emilią szybko wyprowadzili się do Olsztyna. Tutaj kobieta wróciła do tematu zaginięcia Joanny i mężczyzna okazał się na tyle rozmowny, że ujawnił jej dalsze szczegóły. Niezwykle opanowany opowiadał, że zakochał się w dziewczynie, która jakoby zaszła z nim w ciążę, ale zaraz po ślubie zaczęła prowadzić „rozrywkowy styl życia”. Do tego stopnia, że wychodziła wieczorami z domu i Marek musiał ją szukać po dyskotekach.
W dniu zabójstwa stracił pracę (dorywczą na budowie), więc był wściekły i w chwili gniewu uderzył ją najpierw pięścią w głowę, a potem zadusił gołymi rękami. Kobieta broniła się, drapiąc go po szyi, dlatego jakiś czas musiał chodzić w golfie. Gdy stwierdził, że żona nie oddycha, włożył jej ciało do wersalki. Po 2 – 3 dniach razem z bratem wsadzili zwłoki do torby turystycznej i wywieźli do Dywit, składając tymczasowo w garażu. Później obciążyli torbę złomem i zatopili w Jeziorze Dywickim. Na pytanie Emilii, jak zmieścili ciało w torbie turystycznej, Marek odparł, że był problem z nogami, więc je połamali. Na marginesie: Asia miała 166 cm wzrostu i ważyła 47 kg.
Po jej zaginięciu policja rozglądała się także w kawalerce przy ul. Partyzantów, ale nikt nie zajrzał do środka wersalki, gdzie natknąłby się na świeżą plamę po zwłokach.
Ciało zatopione w jeziorze
Zatrzymany Marek W. przyznał się do zabójstwa żony i rozszerzył wyjaśnienia o wątek zazdrości. Opowiadał, że kilkakrotnie po ślubie doszło między nimi do kłótni, bo Joanna nie wracała do domu na noc, nie gotowała, nie prała.
W połowie września też nie było jej w nocy, a gdy spotkali się nazajutrz po południu, przyznała się, że była u swego poprzedniego chłopaka – Andrzeja (to była prawda). W trakcie kłótni miała upokarzać męża, mówiąc, że on jest słaby, zaś tamten „zrobił jej dobrze”. Doszło do szarpaniny, Marek zaczął ją dusić, choć zapewniał, że nie miał zamiaru pozbawić jej życia: – Wpadłem w jakiś szał – tłumaczył na przesłuchaniu. Gdy zemdlała, podobno ją cucił, ale nie dawała znaku życia.
Tajemnicę zabójstwa Joanny poznał jego kolega, który niebawem pojawił się w kawalerce, a także brat Marka. To obaj panowie W. najpierw przewieźli ciało kobiety do garażu, a potem obciążoną złomem torbę wrzucili do wody. Po zmierzchu zabójca wypłynął pontonem na środek jeziora, zaś Arkadiusz W. trzymał linkę, którą później ściągnął ponton do brzegu. Na odręcznym szkicu podejrzany zaznaczył nawet miejsce, gdzie powinna znajdować się torba ze zwłokami.
DSC_0069
Niestety, przeszukanie mulistego dna Jeziora Dywickiego, głębokiego na 7 metrów, nie dało rezultatu. Minęło zbyt dużo czasu i choć specjalistyczne urządzenie wykryło ślad takiego pakunku, to nie zidentyfikowano celu.
Czy to pod wpływem fiaska tych poszukiwań, czy też „dobrych rad” współwięźniów z aresztu, podczas procesu Marek W. zmienił front i zaczął wypierać się swego czynu. Tłumaczył, że poprzednią wersję podał po sugestiach policjantów, którzy podrzucili mu szczegóły zasłyszane rzekomo od jego matki. A że on ma fantazję i potrafi wymyślać takie historie, to sypał nimi jak z rękawa. Przedstawił nawet hipotezę, że to jego matka z jego bratem Arkadiuszem zabili Joannę, a zwłoki ukryli w zasypanym później stawie. Te historie świadczą o konfliktach, które targały rodziną zabójcy (dodatkowo Marek W. był oskarżony o pobicie matki i ojca).
Obaj bracia plus ich kolega zostali skazani na wysokie wyroki więzienia, a Marek W. dostał początkowo 25 lat więzienia za zabicie żony. Jednak ze względów proceduralnych sprawa trafiła do sądu apelacyjnego, który skierował ją do ponownego rozpoznania. Ostatecznie w listopadzie 2006 roku, a więc trzy lata po wykryciu zbrodni, morderca został skazany na 15 lat pozbawienia wolności.
Na pytanie, czy był to proces poszlakowy, skoro nie znaleziono ciała ofiary, orzekający wtedy sędzia Olgierd Dąbrowski-Żegalski odpowiada dziś, że tylko w części. Bezpośrednim dowodem były wyjaśnienia Marka W. tuż po jego zatrzymaniu w komendzie i potem w prokuraturze.
DSC_0096
Dziesięć lat po prawomocnym wyroku i dwadzieścia lat po zabójstwie, matka Joanny nadal przeżywa tragedię. Nie ma dnia, żeby o tym nie myślała. Z braku prawdziwego pochówku w pokoiku Asi urządziła namiastkę jej grobu. Podświadomie czeka też na jakąś nieoczekiwaną wiadomość o znalezieniu szczątków ciała córki. Albo że przynajmniej zadzwoni ktoś znający Asię. Pewien czas temu rozstała się z mężem, który wyjechał za granicę, na co zapewne miały wpływ tamte traumatyczne zdarzenia. Gdzieś w Wielkiej Brytanii mieszka także konkubina zabójcy, ukrywająca siebie i swoje dzieci przed zemstą zbrodniarza, który wyszedł już z więzienia. Przechodzi czasami koło Jeziora Dywickiego, ale tylko on wie, czy powraca do niego wizja młodej żony, którą wrzuca do głębokiej wody.
Marek Książek
Fot. Autor i archiwum rodzinne Danuty Januszewskiej
„Świtezianka” to ballada Adama Mickiewicza o dwojgu kochankach. Młody strzelec nie dotrzymał przysięgi miłości, a gdy dziewczyna utopiła się w Świtezi, pojawiało się widmo pięknej, ale bladej dziewicy, które w końcu wciąga i jego do jeziora. Jedna z końcowych strof brzmi: „Woda się dotąd burzy i pieni/ Dotąd przy świetle księżyca/ Snuje się para znikomych cieni/ jest to z młodzieńcem dziewica”.
 

Zobacz również: