fot.al-monitor.com

Dzisiejsze wybory prezydenckie i parlamentarne w Turcji rozstrzygną o jej przyszłości. Stawka jest wysoka: demokracja albo jedynowładztwo.

W niedzielnych (24 czerwca 2018) wyborach prezydenckich i parlamentarnych Turcy zdecydują, jakiej przyszłości chcą dla swojego kraju.  Ich wynik zadecyduje także o przyszłości prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, który uczynił z Turcji regionalną potęgę gospodarczą aspirującą do członkostwa w UE, ale który w ostatnich latach stał się politykiem sprawującym władzę w coraz bardziej autorytarny sposób.

Tureccy wyborcy, a jest ich ok. 60 milionów, są podzieleni na dwa obozy: zwolenników i krytyków Erdogana. Z najnowszych sondaży wynika, że prawie połowa z nich chce głosować na rządzącego od 16 lat Erdogana i jego islamsko-konserwatywną Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Druga połowa popiera jedną z pozostałych partii i życzy sobie końca jego rządów. Jest to sytuacja patowa. Czy wybory ją zakończą?

W cigu 10 ostatnich lat Erdoganowi udało się pozbyć wszystkich potencjalnych konkurentów. W ten sposób założyciel i szef AKP umocnił dodatkowo swoją władzę. Jego głównym celem w obecnych wyborach jest zerwanie z trójpodziałem władzy i przejęcie w swoje ręce funkcji prawodawczych, sądowniczych i wykonawczych.

Erdogan chce wprowadzić w Turcji system prezydencki. O niezbędnej dla urzeczywistnienia tego celu reformie konstytucji Turcy opowiedzieli się w kwietniu 2017 roku w referendum, którego wyniki wejdą w życie wraz z dzisiejszymi wyborami. Nowy system prezydencki daje głowie państwa prawo tworzenia rządu, o czym do tej pory decydował parlament, i kierowania jego pracą. Ale to nie wszystko. Prezydent mianuje także wszystkich ministrów, podlegają mu tajne służby i wojsko.

Tarhan Erdem jest założycielem znanego w całym kraju instytutu badania opinii publicznej KONDA. Jak podkreśla: – Te wybory rozstrzygną o losach Turcji.

 Jego zdaniem w Turcji już od czterech lat utrzymuje się faktycznie system jedynowładztwa. Wynik dzisiejszych wyborów położy prawny fundament pod nowy system władzy.

Erdogan, który w ciągu ubiegłych 16 lat nie przegrał żadnych wyborów, tym razem po raz pierwszy musi się liczyć z ważną przeszkodą do pokonania. Aby się z nią uporać, zawiązał tzw. Sojusz Ludowy z Nacjonalistyczną Partią Działania (MHP).

To samo uczyniły jednak także partie opozycyjne. Ich koalicja nosi nazwę Sojuszu Narodowego i składa się z laickiej i kemalistycznej Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), islamskiej Partii Szczęścia (SP) i nacjonalistycznej Dobrej Partii (IYI).

Przeciwnikom Erdogana nadziei na to, że tym razem nie pójdzie mu tak łatwo, daje nieoczekiwane poparcie wielu Turków dla kandydata na prezydenta z ramienia partii CHP, którym jest Muharrem Ince. W pierwszym miesiącu kampanii wyborczej Ince wystąpił na ponad 70 wiecach z udziałem setek tysięcy ludzi, co do tej pory było raczej domeną urzędującego prezydenta. Ince, w odróżnieniu od Erdogana, zapowiedział, że chce znieść system prezydencki, zakończyć stan wyjątkowy, wprowadzony po puczu z lipca 2016 roku, i że nie zamierza się wprowadzić do wielkiego pałacu prezydenckiego wzniesionego z inicjatywy Erdogana. W wywiadzie dla Bild-Zeitung Ince oświadczył ponadto, że chciałby także poprawić stosunki z Niemcami.

Kluczową rolę w wyborach przypisuje się socjalistycznej i pro-kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), którą rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) postrzega jako polityczne ramię zakazanej w Turcji Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), która przez wiele lat prowadziła walkę zbrojną z rządem w Ankarze. W latach ubiegłych tysiące członków HDP trafiło w Turcji do więzienia.

Wśród nich jest także kandydat na prezydenta z ramienia HDP Selahattin Demirtas, który prowadzi swą kampanię wyborczą z więziennej celi. Demirtas cieszy się wielką popularnością nie tylko wśród Kurdów, ale także wśród tureckiej lewicy. Jeśli HDP uda się wejść do parlamentu, to może liczyć na to, że przez wiele lat będzie odgrywała ważną rolę w tureckim życiu politycznym.

Aby tak się stało, musi pokonać wysoki, dziesięcioprocentowy próg wyborczy, który obowiązuje zarówno pojedyncze partie, jak i ich sojusze. W tym drugim przypadku głosy oddane na nie dodaje się do siebie i jeśli przekroczą one 10 procent wszystkich ważnych głosów, to wtedy wszystkie partie z takiego sojuszu wchodzą do parlamentu.

W dwóch ostatnich wyborach HDP to się udało, chociaż startowała w nich w pojedynkę. Jeśli teraz powtórzy ten sukces, na co wskazywałyby wyniki sondaży, to wtedy sojusz z udziałem rządzącej AKP Erdogana może utracić absolutną większość w parlamencie. Ale może także stać się inaczej i to bardzo niepokoi opozycję. Gdyby HDP nie weszła do parlamentu, to wtedy wiele jej mandatów przeszłoby na AKP, która uzyskałaby w ten sposób przytłaczającą większość.

Bardzo wiele zależy też od tego, czy rząd w Ankarze ponownie uzna HDP za partię działającą legalnie, wyjaśnia prof. Mesut Yegen, socjolog pracujący na Uniwersytecie Sehir w Stambule.

– Turcja zadecyduje teraz, czy utrzyma się w niej autorytarny reżim  – oświadczył. – Nasz kraj kroczy tą drogą już od kilku lat, ale dzisiejsze wybory są dobrą okazją, aby ją porzucić – dodał.

dw.com

Zobacz również: