Nie szły mu studia, a i w żadnej pracy nie mógł zagrzać dłużej miejsca. Rodzina cierpliwie znosiła tę sytuacje. Jednak z czasem bliskich Pawła zaczęło irytować, że nie potrafi zrobić nic sensownego ze swoim życiem. Wtedy postanowił zabić wszystkich, To według niego rozwiązałoby wiele jego problemów.

 Piętrowe domki przy ulicy Sikorek w Rudzie Śląskiej – Bykowinie. W jednym z nich od blisko 20 lat zamieszkiwała rodzina D. 64-letnia głowa rodziny kierowała własną spółką górniczą. Matka dwójki dorosłych już synów pracowała w biurze projektowym. Starszy z synów nie skończył studiów, młodszy jeszcze studiował. Mieszkała też z nimi 83-letnia staruszka.

Krwawe rozwiązanie

Problemy w rodzinie zaczęły się, gdy starszy z synów zdał z wyróżnieniem maturę i rozpoczął studia techniczne. Był zdolnym matematykiem. Na zdolnościach się jednak kończyło. Ledwie rozpoczął studia, a już je  przerwał.

– Muszę zmienić kierunek – oznajmił rodzicom.

Nie tylko zmienił kierunek, ale też kolejną uczelnię. Nowe studia również mu nie szły, i następne kierunki studiów także. Zaczęto w domu narzekać, że nic nie robi i nie dokłada się do rodzinnego budżetu. Więc w końcu postanowił, że poszuka jakiejś roboty. Ale i to mu również jakoś nie wychodziło. Dorywcze prace, jakich się imał, też często zmieniał. W końcu rozpoczął kolejne studia…

– To już ostatnia szansa dla ciebie – oznajmiono mu w domu. I znowu mu nie wyszło. I na nowo rozpoczęły się codzienne utyskiwania w rodzinnym domu, żeby wreszcie coś z sobą zrobił.

– Kilka dni nad tym myślałem – zaznawał potem w rudzkiej prokuraturze 26-letni Paweł D. – Pragnąłem ich zabić! Wszystkich. Całą rodzinę. Nie widziałem innego wyjścia.

W nocy z niedzieli na poniedziałek nie mógł zasnąć. Około 7. rano, 30 października 2017 roku usłyszał, jak matka wychodziła do pracy, zamykając za sobą drzwi do mieszkania. Szybko wstał z łóżka i zbiegł schodami na parter.

Egzekucja rodziny

Wbiegł do kuchni, zabrał z szuflady nóż i skierował swe kroki ku pomieszczeniu znajdującemu się poniżej parteru, w którym spała jego 83-letnia babcia. Cicho otworzył drzwi do jej pomieszczenia i w prawej ręce mocno zacisnął rękojeść noża. Po czym zamachnął się nim raz, i drugi. Uderzał z furią. Staruszka nawet nie krzyknęła.

– Zadał jej kilkanaście ciosów, w tym parę śmiertelnych – mówił Maciej Szlęk, Prokurator Rejonowy w Rudzie Śląskiej.

Potem Paweł D. usłyszał krzątającego się po kuchni ojca. Więc poszedł do niego. Ojciec nie słyszał, co działo się w pomieszczeniu babci. 64-letni mężczyzna niczego się nie spodziewał. Spojrzał na starszego z synów, który stanął tuż przed nim. Zdziwiło go jedynie, że trzyma w ręce nóż. Nagle spostrzegł, że z ostrza spływa krew, wtedy Paweł D. uderzył ojca. Dźgał nożem z całych sił ze złością, gdyż to ojciec zawsze najwięcej na niego narzekał. Mężczyzna próbował się bronić, ale nie sprostał rosłemu synowi. Chwilę się tak szarpali, tarzając po kuchennej posadzce, aż zakrwawiony ojciec zaniemógł, opadł z sił, i stracił przytomność.

Usłyszawszy krzyki dochodzące z kuchni, zbiegł po schodach z piętra na dół młodszy z braci, 23-latek. Paweł D. był przekonany, że  zabił już swego ojca. Rzucił się teraz na młodszego brata. Kilka razy ciął nożem 23-latka, raniąc go dotkliwie, ale ten zdołał się wyrwać. I odepchnął od siebie starszego brata. Paweł D. przewrócił się wtedy.

Młodszy z braci wykorzystał tę sytuację i co sił, zakrwawiony, pognał z parteru schodami na górę, i z otwartego na piętrze okna zaczął wzywać pomocy.

– Przyglądałem się akurat spacerującej żonie z psem – zeznawał potem na policji sąsiad D. – Kiedy u sąsiadów z naprzeciwka zobaczyłem nagle w otwartym oknie zakrwawionego i przerażonego młodszego syna państwa D. Wołał, że brat morduje całą rodzinę. Zdrętwiałem, zszokowany. Ale też od razu zawezwałem policję. Aż mi potem z tego wszystkiego ręce drżały.

Funkcjonariusze pojawili się po kilku minutach.  Przyjechały dwa radiowozy policyjne.

Zakrwawiony młodszy z braci zamknął się w tym czasie w swoim pokoju, a Paweł D., ochłonąwszy nieco, usiadł na schodach w mieszkaniu.

Policjanci najpierw nie potrafili wejść do środka, a kiedy łomotali pięściami w drzwi, nikt im nie otwierał. Wszystko było od wewnątrz pozamykane. Wezwano więc straż pożarną. I kiedy strażacy zabierali się za wyważanie drzwi, niespodziewanie otworzył je Paweł D. Bez oporu wpuścił wszystkich do środka.

64 latek żył jeszcze i ciężko oddychał na kuchennej posadzce. Z ciała mężczyzny, który był nieprzytomny, sączyła się na posadzkę krew.

Gdy policjanci zorientowali się w sytuacji, wezwano natychmiast pogotowie.

– Paweł D. przyznał się do stawianych mu zarzutów – dodaje prokurator. – Chciał zabić wszystkich, podkreślał to. Rozwiązałoby to wiele jego problemów, twierdził. Chciał również zabić matkę. Czekałby na nią, gdyby nie przyjechali policjanci. 64-letniego ojca odwieziono na OIOM do rudzkiego szpitala. Ze względu na bardzo ciężki stan, liczne rany kłute szyi, był natychmiast operowany. Przeżył. Młodszego syna przewieziono do szpitala w Chorzowie, z którego wyszedł zaraz po opatrzeniu ran.

– Paweł D. zostanie poddany wnikliwym badaniom psychiatrycznym – informuje prokurator Szlęk.

Rodzina D. pochowała babcię. Jej wnuka – mordercy nie było na pogrzebie. 26-latkowi grozi dożywocie.

Roman Roessler

 

Zobacz również: