W samo południe, w centrum Warszawy zginął dziennikarz. Policjanci twierdzą, że spadł z ławki i rozbił sobie głowę. Prokurator utrzymuje, że przyczyną śmierci nie był jednak uraz mechaniczny. Rodzina zmarłego podejrzewa, że został on pobity przez policjantów. Nie można tego wykluczyć, na co wskazuje także nasze dziennikarskie śledztwo. To, prowadzone przez policję, roi się od szkolnych błędów i wielu zaniedbań? Czy są one celowe?

Marcin Prażmowski był przez pewien czas dziennikarzem tygodnika Express Sochaczewski. Trafił do wydawnictwa, które wydaje także m.in. magazyn kryminalny Reporter oraz newsbook.pl, wiosną 2016 roku. Wcześniej pracował w Dzienniku Wschodnim i portalu e-pojezierze.pl w Łęcznej – swoim rodzinnym mieście. Potem przeniósł się do Warszawy, gdzie pisał m.in. do Głosu Stolicy, pracował też w pruszkowskim tygodniku WPR.

– W Expressie Sochaczewskim zajmował się głównie tematami z gmin. Doskonale odnajdował się w tematyce lokalnej. Był dociekliwym dziennikarzem i wrażliwym, otwartym na innych ludzi człowiekiem. Jednak w naszej redakcji pracował tylko kilka miesięcy. Miał problemy ze zdrowiem i w efekcie trafił do szpitala w Pruszkowie. Potem przeniósł się do Warszawy. – mówi Jerzy Szostak, redaktor naczelny tygodnika – Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o jego ewentualnym powrocie do pracy w Expressie Sochaczewskim.

Niestety Marcin Prażmowski zmarł 18 września w Warszawie, miał 38 lat. Został pochowany 6 października, w Horodlu koło Hrubieszowa.

Ukrywali śmierć?

Prażmowski został znaleziony 16 września pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Według policji miał rozciętą głowę, i leżał w kałuży krwi. Karetka zabrała go do szpitala, gdzie zmarł po dwóch dniach.

– Śledztwo w tej sprawie zostało wszczęte 19 września, po tym, jak szpital im. prof. Orłowskiego zawiadomił prokuraturę o śmierci pacjenta. Trafił on do szpitala z ulicy, przywieziony przez załogę pogotowia ratunkowego. Zmarł w szpitalu w drugiej dobie hospitalizacji – informuje Łukasz Łapczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie, i dodaje – Wszczęto śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci, prokurator zlecił przeprowadzenie sekcji zwłok.

Mimo że Parażmowski umarł 18 września, to jego rodzina dowiedziała się o tym dopiero 3 października! Stało się tak, mimo że po przewiezieniu do szpitala Marcin podał swoje dane. Informacja o tym znajduje się w aktach sprawy. Nic nie stało zatem na przeszkodzie, aby powiadomić jego bliskich o tym, że jest w szpitalu. Zaś przekazanie rodzinie informacji o śmierci po 15 dniach jest skandaliczne i może wskazywać na celowe działanie.

Janina Prażmowska opowiada, w jakich okolicznościach dowiedziała się o śmieci syna: – To było 3 października, pojechałam wtedy do Hrubieszowa, a gdy wróciłam do domu, to sąsiadka powiedziała mi, że było u niej dwóch panów po cywilnemu i powiedzieli jej, że Marcin nie żyje. Dlaczego policja zawiadamia o śmierci obcych ludzi, a nie rodzinę, i to po takim czasie? – pyta kobieta.

Na to pytanie prokurator Łukasz Łapczyński nie potrafił mi jednak opowiedzieć. Podobnie zresztą, jak na wiele innych.

Były ślady pobicia

Janina Prażmowska, po otrzymaniu tej wstrząsającej informacji i potwierdzeniu jej w Komendzie Powiatowej Policji w Hrubieszowie, pojechała do Warszawy zidentyfikować ciało syna.

Sekcja zwłok przeprowadzona była – na wniosek prokuratora – 23 września w Zakładzie Medycyny Sądowej przy ul. Oczki, i tam znajdowało się ciało.

– Zwłoki Marcina były w stanie rozkładu, był tam straszny smród. Nie wiem, gdzie oni trzymali ciało, ale na pewno nie w chłodni. Nie dało się nawet ubrać zwłok do trumny – relacjonuje kobieta – Mimo to na ciele syna dostrzegłam wyraźne ślady pobicia, miał też sine pręgi na szyi, jakby ktoś go dusił. Nie miał natomiast rozciętej głowy, jak twierdzi policja.

Potwierdza to poniekąd prokuratura, w odpowiedzi na moje pytania: „Z wstępnego protokołu sekcyjnego wynika, iż brak jest okoliczności wskazujących na to, by śmierć Marcina P. była wynikiem urazu mechanicznego”.

Czy doprowadzenie ciała do stanu rozkładu i powiadomienie o śmierci rodziny po kilkunastu dniach, nie może świadczyć o próbie ukrycia śladów zbrodni przez jej sprawców? W karcie zgonu stwierdzono, że przyczyną śmierci była niewydolność oddechowa. Czy łącząc z tym ślady na szyi Prażmowskiego, nie można dojść do wniosku, że był on duszony? – zapytałem o to prokuratora.

– Nadal trwa ustalanie okoliczności śmierci Marcina P. Ostatecznie co do przyczyny zgonu wypowiedzą się biegli w opinii końcowej – odpowiedział mi wymijająco prokurator Łapczyński.

– Jesteśmy pewni, że Marcin był bity – mówią bliscy Marcina.

Prokurator nie odpowiedział mi też na pytania, dlaczego doszło do takiego zaniedbania i zbezczeszczenia zwłok, i czy prokuratura zamierza wszcząć postępowanie wobec osób, które się tego dopuściły?

Przerwane nagranie

Okoliczności śmierci Marcina Prażmowskiego oraz sposób, w jaki przedstawia je policja, mogą również wskazywać, że doszło do zbrodni.

Podczas wizyty w Komendzie Rejonowej Policji, na ulicy Wilczej w Warszawie, rodzina zmarłego poprosiła o udostępnienie zapisu z monitoringu w rejonie Pałacu Nauki i Kultury. Bowiem tam, 16 września w południe, doszło do tragedii. I to, co się wydarzyło, powinno być zarejestrowane przez liczne w tym rejonie kamery monitoringu.

Okazuje się jednak, że policja dysponuje jedynie nagraniem z kamery zainstalowanej na odległym Dworcu Centralnym. Nie wiedzieć czemu nie zabezpieczono monitoringów z innych obiektów (Pałac Kultury i Nauki, Dworzec Śródmieście), znajdujących się bliżej ławki, na której rzekomo miał siedzieć Marcin Prażmowski. Dlaczego tak się stało? Prokurator i na to pytanie nie udzielił mi odpowiedzi

Na zapisie monitoringu z kamery Dworca Centralnego widać – w znacznej odległości – ławkę nieopodal fontanny, i dwie siedzące na niej osoby. Jedną z nich ma być ponoć Marcin Prażmowski.

– Nie rozpoznałam na tym filmie syna, to było zbyt daleko – utrzymuje Janina Prażmowska A policjant twierdził, że on rozpoznaje Marcina, chociaż nigdy go nie widział żywego.

Nagranie pochodzi z kamery, której obrót trwa 4 minuty. I co tyle minut kamera pokazuje ławkę i siedzące na niej osoby. Tak było do godziny 12.02, gdyż w tym momencie kamera „zacięła się” i przez pół godziny pokazywała okolice Dworca Centralnego. Dopiero o 12.32 kamera „ruszyła” i zrejestrowała karetkę pogotowia stojącą obok ławki, na której siedział Marcin Prażmowski.

To zaskakujące, że brakuje akurat tego fragmentu nagrania, w którym doszło do śmierci Prażmowskiego. Czy zostało ono celowo usunięte?

Zapytałem także i o to prokuratora, oraz czy bierze pod uwagę, że w czasie gdy kamera monitoringu nie rejestrowała wydarzeń na ławce i wokół niej, mogło dojść do pobicia Marcina Prażmowskiego? Jego bliscy podejrzewają, że mogło to mieć miejsce w czasie interwencji policyjnej, co ma tłumaczyć m.in. „zacięcie się” monitoringu pomiędzy 12.02. a 12.32.

Zapytałem też, czy policja przesłuchała osobę, która siedziała na ławce z Marcinem Prażmowskim? I czy przesłuchani zostali inni świadkowie tego zdarzenia?

Z otrzymanej odpowiedzi niewiele wynika: – Śledztwo jest w toku. Prokurator oraz policja wykonują w tej sprawie czynności procesowe – stwierdził jedynie prokurator Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, i dodał – Pragnę zauważyć, że pana pytania są bardzo szczegółowe i odnoszą się do czynności podejmowanych w toku tego śledztwa i bieżących ustaleń. Na tym etapie śledztwa, biorąc pod uwagę jego początkową fazę, nie mogę udzielić więcej informacji. Dodam, iż pana wiadomość przekazałem prokuratorowi referentowi.

Jest zatem szansa, że śledczy sprawdzą niejasności i zaniedbania pojawiające się w tej sprawie.

Zastanawiające jest także zachowanie Pawła W., policjanta prowadzącego dochodzenie w tej sprawie: Gdy usłyszał, że Marcin był dziennikarzem, to wyraźnie się zdenerwował, i próbował nawet podważać ten fakt – mówi Ewelina, siostra zmarłego – Potem oznajmił nam, abyśmy nie rozmawiały z dziennikarzami, bo możemy być za to ukarane. Powiedział, że nie wolno nam ujawniać niczego osobom trzecim. Ale nie podał podstawy prawnej. To wygląda tak, jakby chcieli sprawę śmierci Marcina zamieść pod dywan – dodaje.

Jestem przekonany, że to się jednak nie uda.

Janusz Szostak

Zobacz również: