Za blokowanie numerów alarmowych oraz zgłaszanie fałszywych powiadomień o ładunkach wybuchowych czy pożarach, będzie można trafić nawet na osiem lat do więzienia. Do tego przyjdzie nam zapłacić wysoką karę pieniężną. Trzeba będzie też pokryć koszty wyjazdu służb ratunkowych na miejsce fikcyjnego zdarzenia.

W ubiegłym tygodniu prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę przewidującą kary aresztu, ograniczenia wolności od 6 miesięcy do 8 lat lub 1,5 tys. zł grzywny za umyślnie i nieuzasadnione blokowanie telefonicznych numerów alarmowych, zwłaszcza 112, 997, 998 i 999.
Celem nowych przepisów jest zapewnienie łatwiejszego dostępu do numerów służb ratunkowych. A te często blokowane są przez żartownisiów, którzy zgłaszają fałszywe alarmy. O skali problemu, z którym muszą się borykać służby, świadczą statystyki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Według nich w 2015 roku zarejestrowano łącznie 21 400 785 zgłoszeń, z tego 9 389 261 to fałszywe alarmy. Z kolei w ubiegłym roku na 19,4 mln zgłoszeń było 9,8 mln fałszywych.
Tragiczny dowcip
Niektóre z tych fałszywych zgłoszeń mają tragiczny finał. Tak było w przypadku głupiego dowcipu jednego z mieszkańców Sochaczewa, który kilka lat temu wywołał fałszywy alarm bombowy w Wojewódzkim Szpitalu Psychiatrycznym w Warcie, nieopodal Sieradza, w województwie łódzkim.
Szpital musiało opuścić ponad 400 pacjentów, w tym ponad 20 w stanie ciężkim oraz około 150 osób z personelu medycznego. Umieszczono ich na ten czas w miejscowej szkole i klasztorze. Podczas akcji ewakuacyjnej zmarła 90-letnia kobieta, która dostała udaru mózgu. Inna osoba w wyniku ewakuacji doznała migotania komór serca, a trzy inne ciężkiego rozstroju nerwowego.
Policji bardzo szybko udało się ustalić sprawcę fałszywego alarmu bombowego. Został on zatrzymany w Sochaczewie. Był całkowicie zaskoczony wizytą funkcjonariuszy i nie stawiał żadnego oporu. Policjanci znaleźli przy nim telefon, z którego wykonał połączenie z informacją o bombie. Pytany o motyw swego działania stwierdził, że „coś mnie naszło”. Sądu to jednak nie przekonało i mężczyzna trafił na kilka lat do więzienia.
W dobrej wierze
 Na szczęście do takich sytuacji nie dochodzi na terenie powiatu sochaczewskiego, choć fałszywe alarmy także się zdarzają.
– Na terenie powiatu nie mamy praktycznie tak zwanych złośliwych wezwań do fikcyjnych pożarów czy innych zdarzeń. Co prawda fałszywe alarmy pożarowe zdarzają się, jednak nie są tu winni żartownisie. Najczęściej spowodowane są przez automatyczne czujniki przeciwpożarowe. Na naszym terenie mamy 28 obiektów wyposażonych w czujniki, które są połączone z naszą komendą. W razie jakiegokolwiek zagrożenia jesteśmy o tym natychmiast informowani. Dzięki czemu możemy od razu wysłać zastępy gaśnicze na miejsce zdarzenia. Przykładem jest ostatnia interwencja w fabryce Mars. Na komendzie włączył się alarm, że czujniki w fabryce wykryły wyciek amoniaku. Natychmiast na miejsce zostali wysłani strażacy, i dopiero gdy byli już w drodze, otrzymaliśmy zgłoszenie telefoniczne. Bywa jednak i tak, że czujniki włączają się w wyniku unoszenia się pary czy dostania się do nich kurzu. Ale również wtedy, bo przecież o tym nie wiemy, na miejsce wysyłani są strażacy. I takie przypadki określamy jako fałszywe alarmy, a tego rodzaju zdarzeń od początku roku odnotowaliśmy 113 – powiedział nam Rafał Krupa, rzecznik Komendy Państwowej Powiatowej Straży Pożarnej w Sochaczewie. Jak dodaje, do zdarzeń wywołanych zawodnością techniki trzeba także zaliczyć alarmy zgłaszane przez mieszkańców.
Nie mówimy o złośliwych, bo taki odnotowaliśmy tylko jeden. Chodzi mi o fałszywe alarmy zgłaszane w dobrej wierze. Dobrym przykładem takiego alarmu było między innymi zdarzenie z listopada ubiegłego roku – wyjaśnia Rafał Krupa. Dyżurny sochaczewskiej straży otrzymał zgłoszenie, że z okien jednego z budynków w Sochaczewie wydobywa się dym. Na miejsce natychmiast skierowano zastęp gaśniczy. Po przyjeździe okazało się, że rzekomy dym to gęsta para z odparowującej pod wpływem słońca wody, znajdującej się na okiennym parapecie.
Z dołu naprawdę wyglądało to jak dym – dodaje rzecznik sochaczewskiej straży. Przypominając jednocześnie, że wszystkie zgłoszenia są rejestrowane, a numery telefonów osób zgłaszających wyświetlane.
Nocny wyjazd
W bieżącym roku nie mieliśmy żadnych fałszywych alarmów, co dobrze świadczy o świadomości mieszkańców w powiecie sochaczewskim. Każde takie fałszywe wezwanie to ryzyko, że w czasie, kiedy jedziemy do fikcyjnego zdarzenia, może pojawić się prawdziwe zagrożenie i nas może zabraknąć. Ostatni fałszywy alarm był rok temu. W tym roku było kilka wezwań, które się nie potwierdziły. Były to wezwania do wydarzeń drogowych i pożarów. Nie były jednak wezwaniami w złej wierze i nie były złośliwym żartem – mówi Paweł Rynkiewicz z Biura Prasowego KPP w Sochaczewie.
Parę lat temu na terenie Sochaczewa był jeden telefon zgłaszający fikcyjny wypadek drogowy na drodze krajowej nr 50. W nocy 23-letnia mieszkanka gminy Młodzieszyn powiadomiła policję o groźnym wypadku na obwodnicy w okolicach Młodzieszyna. Wezwanie zostało potraktowane z powagą, gdyż żadne zgłoszenie o wypadku nie jest przez policję lekceważone. W miejsce zgłoszenia wysłano 3 zastępy pogotowia i straży pożarnej. Jednak po dojechaniu na miejsce i przejechaniu wskazanego odcinka drogi nr 50, ratownicy nie znaleźli nic, co by wskazywało na wypadek na tej drodze lub w bliskim jej sąsiedztwie. Policja bardzo szybko ustaliła sprawczynię fałszywego wezwania. Kobieta przyznała się do czynu i poddała karze. Została ukarana grzywną w wysokości 1500 złotych i nawiązką na rzecz oddziału ratunkowego szpitala w wysokości 1000 złotych. Teraz konsekwencje byłyby bardziej surowe.
Jerzy Szostak
współpraca Bogumiła Nowak

 

 

Zobacz również: