HISTORIA NIKOSIA: Szybkie życie tygrysa

Według powszechnej opinii miejscem, gdzie narodziła się polska mafia, jest  Pruszków. To błędna teoria, stworzona głównie przez media. Gdyż początków polskich grup przestępczych należy szukać nad Dunajem. Tam w latach 70. ubiegłego wieku zaczynała swój przestępczy proceder większość osławionych polskich gangsterów. W tamtym czasie prym w Budapeszcie wiódł Nikodem Skotarczak, którego można uznać za „ojca chrzestnego polskiej mafii”.

 „Nikoś” jako pierwszy w Polsce stworzył – na terenie Trójmiasta – doskonale zorganizowany gang. Był przez lata niedoścignionym wzorem dla późniejszych mafiosów.

Nikodem Skotarczak urodził się 29 czerwca 1954 roku w Gdańsku. Zaś w Pruszczu Gdańskim skończył zawodową szkołę ogrodniczą, ale nauka nie była jego pasją. Na początku lat 70. został bramkarzem w knajpie „Lucynka”, a potem w słynnym  – choćby z piosenki Lady Pank – nocnym klubie „Maxim” w Gdyni – Orłowie. Bawili się tam marynarze, cinkciarze, obcokrajowcy i ówcześni celebryci. 19-letni Nikodem napatrzył się tam na luksus, jakiego nigdy wcześniej nie znał. I też zapragnął takiego życia. Wiedział, że stojąc na bramce, fortuny nie zdobędzie. Nawiązywał jednak kontakty, które pomogły mu ustawić się w życiu. Tam poznał Michała A. ps. „Mecenas”, dla którego  handlował walutą, i szybko został tzw. „kasjerem”. Co oznaczało, że zbierał haracze od innych cinkciarzy.

W 1976 roku podczas porodu syna zmarła jego młodziutka żona. Wówczas powstała legenda o „pechu śmierci”, jaki miał  mu towarzyszyć.

Gangster wśród elit

 Pod koniec lat 70. „Nikoś” był już aktywny w półświatku Budapesztu. W tym czasie swoje kariery zaczynali tam m.in. Jeremiasz Barański „Baranina”, Zbigniew Nawrot, Ryszard Kozina vel Ricardo Fanchini,  Andrzej Kolikowski „Pershing”, Wojciech K. „Kura”, Leszek D. „Wańka”, Andrzej Z. „Słowik”, i wielu innych znanych później gangsterów i biznesmenów.

Nikodem Skotarczak miał już wtedy wysoką pozycję w tym środowisku. Wkrótce stał się prawdziwym rekinem przestępczych interesów w stolicy Węgier.  Organizował m.in. gigantyczne przemyty oraz obrót walutami. Zajmował się półlegalnym handlem odzieżą i kosmetykami. Również wtedy z kradzieży aut uczynił wielki i doskonale zorganizowany biznes. Zaczęło się od kupowania kradzionych samochodów od Jugosłowian, którzy dostarczali mu także znakomicie podrabiane dokumenty.

„Nikoś” zapewne nie byłby tym, kim był, gdyby nie jego kontakty wśród peerelowskich elit i pracowników służby bezpieczeństwa. Niewątpliwie miał układy i bardzo długo był dzięki temu kryty.

Zrobił błyskotliwą karierę, w której, jak twierdził Krzysztof Rutkowski, pomagał mu Andrzej Jaroszewicz– Z synem ówczesnego premiera Skotarczak chodził do szkoły w Pruszczu Gdańskim – przekonywał mnie Rutkowski – To mu pomagało w wejściu na salony polityczne i artystyczne.

Legenda o wspólnej nauce, przyszłego gangstera i syna ówczesnego premiera, nie jest prawdziwa. Dzieliło ich bowiem 8 lat różnicy wieku. Jaroszewicz co prawda mieszkał jakiś czas u rodziny w Pruszczu, ale musiałby nie zdać ze cztery razy, aby spotkać się na szkolnym korytarzu z „Nikosiem”.

Faktem jest natomiast, że Skotarczak na swoim ranczo we wsi Orle, koło Wejherowa, gościł wiele wpływowych osób. Dał się poznać jako hodowca koni. Dzięki czemu bawili u niego ówcześni notable, aktorzy i sportowcy. Tę posiadłość od razu po kupnie przepisał na ojca. To była baza kontaktowa i punkt przerzutowy samochodów i innych towarów. Nierzadko zajeżdżały tu tiry z kontenerami pełnymi odzieży, artykułów spożywczych czy kosmetyków.

Znamienne, że na oficjalnej stronie wsi Orle, z dumą wspominane są związki gangstera z tą kaszubską miejscowością.

Nikodem zajął się też nielegalnym wydobywaniem bursztynu. Ponoć na jego zlecenie wydobyto ponad 100 ton bursztynu, który był wywożony za  granicę.

Skotarczak działał szerokim frontem. Mówi się, że „kupił” jedno z przygranicznych miast. Był już wówczas bardzo bogatym człowiekiem. Oficjalnie twierdził jednak,  że żyje z lisiej fermy. Ale raczej nikt w to wierzył. W domu,  który kupił w Jelitkowie,  prowadził nielegalne kasyno, gdzie przy oczku i pokerze spotykały się elity i gangsterzy. „Nikoś” pobierał 10 procent tzw. „stołowego”. Sam też lubił grać, głównie w oczko. Podobno miał marynarkę przestrzeloną kilkakrotnie, wyciągał ją z szafy, gdy siadał do gry w karty. Miała przynosić mu szczęście w grze. Zwykle jednak przegrywał gigantyczne sumy.

Sportowe pasje

Dla nikogo nie było tajemnicą, że „Nikoś” ma wpływowych przyjaciół także w milicji i prokuraturze. Tak doskonałe układy wyrobił sobie, będąc sponsorem i działaczem „Lechii” Gdańsk.

Sport i dobre samochody, to były jego największe pasje. Jako kilkunastoletni chłopak kopał piłkę w gdańskim „Stoczniowcu”, jego trenerem był wówczas Wojciech Łazarek. Namiętnie grywał także w ping-ponga. Brał nawet prywatne lekcje u jednego z wybitnych polskich tenisistów stołowych.

Później w życiorysie sportowym „Nikosia” pojawiło się rugby, przez pewien czas grał w drużynie „Lechii”. W końcu został kierownikiem sekcji piłki nożnej tego klubu.

Dla swojego klubu był gotów zrobić wiele. Według relacji osób związanych ze sportem, rozdawał działaczom i piłkarzom drogie samochody. Taki miał gest. Zwykle jednak sponsorował łapówki dla zawodników przeciwnych drużyn. Ponoć, gdy pewien bramkarz sam sobie strzelił gola, to dostał za to od Skotarczaka premię. Ale przed wypłatą musiał go pocałować w sygnet. „Nikosia” wyraźnie kręciły klimaty z „Ojca chrzestnego”.

Po wejściu „Lechii” do pierwszej ligi i rozegraniu meczu z „Juventusem” w Pucharze Zdobywców Pucharów, Skotarczak chodził w glorii. Wówczas otrzymał odznakę „Zasłużony dla Gdańska”.

2
Nikoś podczas wręczenia odznaki „Zasłużony dla Gdańska”/ fot Maciej Kosycorz

Sporo pomagał mu dyrektor „Lechii” do spraw poligrafii, Edwin M. Mówiło się, iż jest on działaczem Wolnych Związków Zawodowych. Po latach okazało się, że pan M. był współpracownikiem SB, co ujawnił Bogdan Borusewicz.

Wśród mitów krążących o „Nikosiu” pojawia się także wątek kombatancki. Ponoć, wykorzystując swoje układy, wspomagał podziemną działalność „Solidarności”. Blogger „Gdańszczanin” opisuje to tak: „Skotarczak wraz z agentem SB Edwinem M. drukował książki drugiego obiegu. Edwin M. wylądował potem w znanym wydawnictwie Stella Maris przy biskupie Gocłowskim, a Nikoś zajął się gangsterką na wielką skalę”.

Wielu moich rozmówców utrzymuje, iż Skotarczak na pewno kontrolował napływ darów do Polski.

Król złodziei aut

Na początku lat osiemdziesiątych Nikodem Skotarczak postawił głównie na handel kradzionymi samochodami. Wówczas zaczął tworzyć przestępczą organizację na terenie Niemiec, Danii i Francji. Wiele wskazuje na to, że w tamtym czasie dostarczał luksusowe samochody dla notabli, aktorów oraz sportowców. Samochodami pochodzącymi od mafii Skotarczaka jeździł m.in. wojewoda gdański oraz kilku hierarchów kościelnych. Biznes kręcił się doskonale.

Pierwsza poważna wpadka nastąpiła w 1985 roku. Wtedy to zarzucono  „Nikosiowi” sprowadzenie do Polski 120 kradzionych samochodów. Wydawało się, że wpadł na dobre. Wówczas milicja zdołała zatrzymać kilkadziesiąt kradzionych aut, w tym wiele unikatowych wówczas w Polsce modeli, jak np. audi 200, czy mercedes 300. Samochody pochodziły niemal z całej Europy. Dokumenty tych aut były sfałszowane.

W tej sytuacji gdańska prokuratura wydała nakaz aresztowania Skotarczaka. Poszukiwano go listami gończymi. Bez skutku. Zatrzymano wówczas kilka osób z jego gangu. Między innymi celnika z Kołbaskowa. Jednak on sam – uprzedzony przez znajomego milicjanta – uciekł na Węgry. Tam kupił  lewe papiery, według których miał niemieckie pochodzenie. W ten sposób trafił do obozu dla przesiedleńców w Friedlandzie. Potem, już jako Niemiec pojechał do Hamburga. W latach 80. Hamburg dla polskiego półświatka był tym, czym Budapeszt w latach 70.  W tym czasie było to prawdziwe centrum samochodowej mafii. To była stolica złodziei aut, stąd płynęły dyspozycje po całej Europie.

W Hamburgu Skotarczak czuł się niczym w Sopocie. Od lat w RFN mieszkała jego matka. Bez problemów stworzył tu jeden z najpotężniejszych gangów w Europie.

Szacuje się, że gang Skotarczaka ukradł łącznie co najmniej 7000 luksusowych samochodów. Sam „Nikoś’ nigdy nie kradł, nie było takiej potrzeby.

Trudno jest dziś oddzielić fakty od legendy. List gończy Interpolu z Wiesbaden w Niemczech, który przeglądałem przed laty, w lakoniczny sposób opisuje działalność „Nikosia” w latach 1986 – 1990. Niemieccy dziennikarze robili z niego niemal bohatera, określając go mianem „Harnaś” – nawiązując tym do legendarnego Janosika.

Niewątpliwie „Nikoś” potrafił umiejętnie wykorzystać luki w prawie, i nieporozumienia między policją polską i niemiecką. To pozwoliło mu stworzyć silną organizację przestępczą.

Jednak w pewnym momencie odszedł od samochodowego biznesu. To nie były już  pieniądze, które go interesują. Zaczął zajmować się handlem bronią, paliwami napędowymi do rakiet, a w końcu także narkotykami. Towar przerzucał z Rosji na Bliski Wschód. Procentowały zawarte przed laty znajomości z Arabami studiującymi w Polsce.

Oficjalnym źródłem dochodu Skotarczaka był sklep z elektroniką w hamburskiej dzielnicy rozrywki Sant Pauli. Nikodem nazwał go Skotex Electronics. Oficjalnie przynosił mu miesięcznie dochód  w wysokości 7 tysięcy marek.

W tym czasie w jego organizacji było około 300 osób, z czego 30 to ochrona osobista szefa. Wśród jego goryli znajdowali się zawodnicy karate i kulturyści wyszukiwani w różnych klubach. Tak trafili do gangu Jurand N. i Wiesław K. zwany „Schwarzeneggerem”. Oni też doczekali się swoich legend.

W gangu „Nikosia” –  co okazało się po latach – działali też oficerowie milicji i tajni współpracownicy służb. Sam Skotarczak był prawdopodobnie  wtyczką wojskowych służb.

Ucieczka na sobowtóra

W czasie, gdy Skotarczak rozkręcał lewe  interesy w Hamburgu,  milicja w Gdańsku zainteresowała się importem samochodów z Niemiec. Zatrzymano wówczas kilkanaście osób, w tym także starszą siostrę „Nikosia” – 33-letnią Teresę. Milicjanci grozili jej wieloletnim więzieniem, kobieta załamała się. 26 kwietnia 1986 roku powiesiła się w celi. W obawie przed aresztowaniem, Nikodem nie mógł przyjechać na jej pogrzeb.

Wkrótce sam o mało nie rozstał się z życiem. Gdy 4 listopada 1986 roku z raną postrzałową trafił do hamburskiego szpitala.  Postrzelił go niejaki „Gelert”, z którym miał na pieńku jeszcze w Budapeszcie.

Po tym zdarzeniu policja w Hamburgu miała go na oku. Wówczas przeniósł się do Berlina Zachodniego. W tamtym czasie często nielegalnie przekraczał granicę, wpadając na rekonesans do Polski. Zdarzało się, że niemiecki żołnierz na granicy nie rozpoznał jego twarzy, mimo że już wówczas ścigany był przez niemiecką policję.

Wpadł przez przypadek w 1989 roku. Jechał z niejakim „Mańkiem” złotym audi 90, gdy do rutynowej kontroli zatrzymali ich berlińscy policjanci. Okazało się, że „Maniek” ma fałszywy paszport szwedzki. Także audi było kradzione, a i paszport Nikodema wydano na podstawie fałszywych danych o jego pochodzeniu.

Skotarczaka skazano na rok i dziewięć miesięcy pozbawienia wolności. Wyrok odbywał w Moabit – osławionym więzieniu o zaostrzonym rygorze. Nie zamierzał jednak zostać tam na dłużej.

Przez kilka tygodni przygotowywał się do odwiedzin młodszego brata, Marka. Upodobnił się do niego, zapuścił zarost, nieco wygolił czoło, utył. Wszystko po to, aby w czasie wizyty zamienić się ubraniami i rolami. Nikt nie zauważył, jak 4 grudnia 1989 roku „Nikoś” wyszedł na wolność. Po pewnym czasie upomniał się o brata: Dlaczego on siedzi w więzieniu, przecież to mnie zamknęliście – zadzwonił do Moabitu. Marek został oskarżony o pomoc w ucieczce i skazany na 9 miesięcy więzienia.

Jako rekompensatę Nikodem podarował bratu luksusowego peugeota.

Ścigany i pojmany

Nikt nie wie, jak w 1990 roku „Nikoś” przedostał się do Polski. Tu dobrowolnie zgłosił się do Prokuratury Wojewódzkiej w Gdańsku na przesłuchanie, po którym  anulowano list gończy i puszczono go do domu. Prokuratorzy twierdzili, że nie było podstaw do zatrzymania go:   Można to było zrobić po przesłuchaniu kilku osób związanych ze Skotarczakiem, ale one ukrywały się i śledztwa zawieszono – powiedział mi wówczas jeden z prokuratorów zajmujących się sprawą. W czasie rozmowy z prokuratorem Skotarczak skłamał, że nie był karany na Zachodzie, twierdził też, iż sprowadza samochody najzupełniej legalnie.

skotar
List gończy za Nikosiem

Wówczas już większość prokuratorskich zarzutów wobec „Nikosia” objęto amnestią. On sam miał teoretycznie czyste konto i legendę, która otwierała mu wiele drzwi.

W tym czasie zamieszkał – z poznaną w dyskotece Magdą – w  sopockim hotelu Marina. Magda zapowiadała się jako zdolna baletnica, tańczyła rolę Odetty w „Jeziorze Łabędzim”. Jednak wszystko rzuciła dla „Nikosia”. Kilka lat później, gdy Skotarczak związał się z poznaną w Krakowie Edytą, „Wieczór Wybrzeża” zamieścił list Magdy do Nikodema: „Oczarowałeś mnie tak bardzo, że nawet nie potrafię Cię znienawidzić. Osiągnąłeś to, co chciałeś, ja nie. Chciałam być zawsze przy Tobie… Myślę o sobie i Marcie, musimy sobie jakoś radzić bez Ciebie. A Ty bądź szczęśliwy” – tak pisała kobieta nieszczęsliwie zakochana w gangsterze. Na razie jednak trwała idylla w hotelowym pokoju numer 410. Tu było także biuro Skotarczaka, z którego prowadził rozliczne interesy. Wśród których, na pierwszy plan wysuwały się te z Rosjanami.

Szczęście nie trwało długo. W połowie 1991 roku policja postanowiła dobrać się ponownie do „Nikosia”. Rozesłano za nim listy gończe. Musiał znowu się ukrywać.

Dawało się wyczuć, że męczy go ukrywanie się i pobyt poza Polską. Chciał tu wrócić. W nocy z 4 na 5 lipca 1992 roku ukradł w Niemczech ciężarowego mercedesa, i posługując się fałszywym niemieckim paszportem, przyjechał tym samochodem do Polski. Widziano go w hotelu Holiday Inn w Warszawie. 9 lipca informację o tym otrzymała policja. Gdy „Nikoś” wsiadł do samochodu, został otoczony, pokazał fałszywy paszport. W trakcie legitymowania odepchnął policjanta i pobiegł w stronę ronda ONZ, tam go ujęto.

Po przesłuchaniu przewieziono go do aresztu w Białołęce. Tu jednak nie został przyjęty, gdyż nie było potwierdzenia jego tożsamości. Konwój z najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce zawrócił do Warszawy. Tu policyjny żuk zatrzymał się przed komisariatem na ulicy Wilczej. Policjanci poszli załatwiać formalności, Skotarczak został sam w samochodzie. W chwilę później otworzył drzwi, ponoć zamek był zepsuty, i wyszedł. Niektórzy moi rozmówcy sugerowali, że kosztowało go to 25 tysięcy dolarów.

Przez niemal rok był nieuchwytny. Krążyły o nim różne informacje, byli tacy, którzy widzieli go w Łodzi. Inni twierdzili, że mieszkał w Rumi. Miało go widzieć wiele osób: – Mieszkał tam w luksusowej wilii z basenem. Gdy w mieście brakowało wody, on codziennie zmieniał ją w basenie. Ludzie interweniowali u władz i policji. Mówili, że to Skotarczak, i nic – opowiada mi jeden z mieszkańców Rumi.

Wiadomo, że Nikodem ukrywał się w Krakowie, gdzie poznał Edytę, 22-latkę z dobrego krakowskiego domu. Dziewczyna zamieszkała z gangsterem. Pod Wawelem agendą jego gangu kierował niejaki „Kogut”, ale i on wpadł przy okazji wyjaśniania pewnego tajemniczego morderstwa.

Trójmiejski mafioso zjawił się wówczas w zielonogórskim. Tam w motelu „Złoty Łan” – centrali gangu – przygotowywano samochody do przerzutu do Rosji. Policja ujęła tam 9-osobową grupę przestępczą. Ale Skotarczak – pół godziny przed nalotem -wyjechał z motelu.

13 marca 1992 roku, Nikodem Skotarczak czekał w Krakowie na matkę i brata. Marek zadzwonił z Łodzi, że już jadą. Dwie godziny później zasnął za kierownicą czarnego peugeota 605, którego dostał od Nikodema za akcję w Moabicie. Matka Nikodema i brat Marek zginęli na miejscu. Spoczęli w jednym grobie z siostrą Teresą, która powiesiła się w areszcie w 1986 roku. Przypuszczano, że „Nikoś”  przyjedzie na ich pogrzeb. Nie zrobił tego, i obława się nie powiodła.

Tymczasem w czerwcu 1992 roku policja namierzyła krakowskie mieszkanie „Nikosia”. Jednak, gdy funkcjonariusze  przyszli po niego, dom był już pusty. Ktoś znowu dał mu cynk.

Skotarczak przeniósł się tym razem do Warszawy.

Więzienne życie mafiosa

9 lutego 1993 roku około godziny 16 w Alei Zjednoczenia, nieopodal Hali Marymonckiej w Warszawie, zatrzymało się ciemnozielone BMW. Z samochodu wyszło trzech mężczyzn. Jeden z nich wyraźnie się maskował. Postawił kołnierz płaszcza, rozglądał się wokół. Przeszli kilka metrów i zatrzymali się przed klatką bloku.

– Gdy zbliżali się do drzwi, podeszło do nich trzech funkcjonariuszy – relacjonował mi Jerzy Kirzyński, ówczesny rzecznik z Komendy Głównej Policji – Wszyscy byli z wydziału do walki z przestępstwami gospodarczymi. Pasażerowie BMW nie zdążyli nawet zareagować. Momentalnie zostali zakuci w kajdanki. Nie mogli nawet zrobić użytku z broni, którą mieli przy sobie.

Gdy „Nikoś” wyjechał tego dnia z Krakowa – cały czas jechał za nim samochód z policjantami. Czekano na najbardziej odpowiedni moment, by go zdjąć. W Warszawie Skotarczaka obstawiły już dwa policyjne samochody. Nie miał najmniejszych szans.

Tym razem nie robiono problemów z przyjęciem go do aresztu w Białołęce.

Nikodem Skotarczak był w tym czasie najlepiej strzeżonym więźniem w Polsce. Gdy w 1993 roku przekraczałem bramę Aresztu Śledczego w Białołęce, byłem poddany szczegółowej kontroli: – Trzeba dmuchać na zimne – mówił strażnik – On już różne numery wywijał.

Przede mną do Białołęki przyjeżdżali dziennikarze z Niemiec. „Nikoś” wszystkim odmawiał spotkania. Nie miałem złudzeń, że ze mną postąpi inaczej.

– On z nikim się nie spotyka – ostrzegał naczelnik aresztu, pułkownik Kowalski – Reklama nie jest mu potrzebna.

W tym czasie w Niemczech ukazała się książka poświęcona Skotarczakowi. Gdy jej autor Werner Rixdorf przyjechał do Białołęki, „Nikoś” był nieugięty: – Żadnych wizyt – powiedział oddziałowemu. Książkę jednak przeczytał i zamierzał podać pisarza do sądu za zniesławienie.

Nikoś” siedział w dwuosobowej celi, i jak mówili strażnicy, był niezależny finansowo. Wśród współwięźniów miał ogromny autorytet. Wszyscy schodzili mu z drogi. Choć nie bawił się w żadne subkultury, wiadomo było, że on tam rządzi. Wiele czasu spędzał w siłowni. Ponoć potrafił na rękach przejść długi, więzienny  korytarz.

 – Jest zamknięty w sobie, mało mówi – opowiadał naczelnik Kowalski – Natomiast nie rozstaje się z książkami.

Gdy pytałem, czy istnieje możliwość ucieczki z aresztu, naczelnik odpowiedział szczerze: Teoretycznie wszystko jest możliwe, skoro potrafił to zrobić w Niemczech.

„Nikosia” odwiedzało niewiele osób. Kontaktowali się z nim adwokaci, syn oraz Edyta – wówczas już matka jego dziecka: – Jest piękna i bardzo kulturalna – mówili o niej strażnicy.

nikos2
Nikodem Skotarczak w sądzie/fot Maciej Kosycorz

O urodzie Edyty przekonałem się także i ja, gdy 21 września 1993 roku, w ówczesnym Sądzie Wojewódzkim w Warszawie rozpoczął się proces Nikodema Skotarczaka. Pierwsza rozprawa cieszyła się umiarkowanym zainteresowaniem mediów. Potem na rozprawy przychodziłem tylko ja, dziennikarz Die Zeit  i Edyta. Kilka razy na chwilę zajrzał Jerzy Jachowicz – wówczas reporter Gazety Wyborczej, pytał mnie zwykle: Co słychać? – i zaraz znikał po mojej odpowiedzi: – Nudy, kompletne.

Proces bowiem do nazbyt barwnych nie należał, mimo że na ławie oskarżonych zasiadał „ojciec chrzestny polskiej mafii”. Zarzuty, które mu postawiono były banalne: kradzież samochodu, posługiwanie się fałszywymi dokumentami i ucieczka z konwoju. A i on sam nie sprawiał wrażenia groźnego mafioza, zwłaszcza gdy zeznawał, mocno sepleniąc.
Któregoś dnia „Nikoś” zainteresował się mną. Nie wiem, czy powodem było, iż raz czy dwa wymieniłem kilka zdań z Edytą, czy też uznał mnie za członka jakiegoś gangu. Szepnął coś adwokatowi do ucha, a ten zwrócił się do sędziego, aby zapytał, kim jestem. Wyjaśniłem, że jestem reporterem „Expressu Wieczornego”. Na twarzy  Nikodema Skotarczaka widać było ulgę. „Nikoś” lubił, gdy o nim pisano, i starał się wszystko na swój temat czytać. Niekiedy kupował po kilkadziesiąt egzemplarzy gazet i rozsyłał je znajomym. Tak zrobił z moim reportażem o nim, zamieszczonym w magazynie „Miliarder”. Był na swój sposób celebrytą i musiał dbać o popularność.
Skazano go wtedy na dwa lata. W trakcie odbywania kary w Zakładzie Karnym w Siedlcach wziął ślub z Edytą. Wyszedł po roku, w lutym 1994 roku, za dobre sprawowanie.

Śmierć w burdelu

Gdy Nikodem wrócił na wolność, w Trójmieście na całego królowały narkotyki. Rękę na tym biznesie trzymał „Pruszków”. Jednak  Nikodem nie zamierzał podporządkować się pruszkowiakom. Chciał nadal rządzić w swoim Gdańsku.

festiwal w gdyni
Nikoś na festiwalu filmowym w Gdyni

W sierpniu 1994 roku byliśmy w Sopocie z redaktorem Radosławem Rzepką, gdy zjawiło się tam kilkudziesięciu gangsterów z „Pruszkowa”. Był to celowy najazd, aby pokazać „Nikosiowi”, kto tam rządzi. Jednak kilkunastu „pruszkowskich” zostało zatrzymanych na sopockich tarasach przez policyjnych antyterrorystów. Przy niektórych z nich znaleziono broń. Jak wówczas ustaliliśmy, nastąpiło to z inspiracji „Nikosia”. „Pruszków” mu nigdy tego nie zapomniał.

Być może z tych względów Nikodema łączyła więź z „Wołominem”. Gdy w 1995 roku zdecydował się mocno wejść w narkotykowy biznes, wprowadzał go w ten temat Wiesław S. „Wariat”, brat Henryka N. „Dziada” herszta tzw. mafii wołomińskiej.  „Nikoś” miał zapewnić „Wołominowi” kanały przerzutowe amfetaminy do Skandynawii.

Sam miał coraz większe problemy z kokainą i hazardem. Potrafił w ciągu jednej nocy przegrać w kasynie kilkaset tysięcy dolarów. Pieniądze wtedy już od niego uciekały.

W tym czasie – dzięki materiałom hamburskiej prokuratury – oskarżono go o kierowanie grupą przestępczą, która w latach 1982 – 1988 kradła w Niemczech luksusowe auta. Jednak akta były przez półtora roku tłumaczone, a potem zaginęły w prokuraturze gdańskiej. Widać było, że „Nikosia” nadal chroniły służby.  Proces rozpoczął się na początku 1996 roku, ale się nie zakończył.
nikos-jak-kazdy-mafijny-boss-252_l
z Cezarym Pazurą na bankiecie po premierze filmu/fot Maciej Kosycorz
Rok później Nikodem Skotarczak zagrał niewielką rolę w filmie Olafa Lubaszenki „Sztos” ,którego producentem był Wojciech K. „Kura”. Gdy film wszedł na ekrany, „Nikoś” odcinał kupony od swojej gangsterskiej sławy i brylował w świecie celebrytów. Zaczął też inwestować w legalne interesy, m.in. w towarzystwo ubezpieczeniowe H. i firmę spedycyjną O.
To prawdopodobnie wówczas powstał układ polityczno – biznesowo – gangsterski, który do dzisiaj rządzi Gdańskiem i Sopotem. „Nikoś” był jego ważnym elementem, jego koledzy byli tam i są politykami i biznesmenami.
Kłopoty zaczęły się, gdy w kwietniu 1996 roku, po dwuletniej odsiadce  w Mediolanie do Polski powrócił Wiesław K. zwany „Schwarzeneggerem”, lub krócej „Arnoldem”. Ten dawny goryl „Nikosia” kreował się na bossa. Miał posłuch wśród młodych przestępców, kontakty z włoską mafią oraz Kolumbijczykami. A co najważniejsze, wsparcie „Pruszkowa”. Musiało dojść do konfliktu z Nikodemem. Gdyby ten ugiął się przed „Arnoldem”, to oznaczałoby utratę pozycji w trójmiejskim półświatku. 18 maja 1997 roku „Arnold” zginął z rąk „Siergieja” – płatnego mordercy. Wiadomo, że kontaktował się z nim Daniel Z. „Zachar” –  gdański bandzior lojalny wobec „Nikosia”.
Wkrótce potem „Nikoś” wplątał się w krwawą wojnę gangów na zachodniej granicy, która pochłonęła 15 ofiar śmiertelnych, 6 rannych i 2 zaginione. Większość z zabitych miała zaledwie po 18 – 20 lat. Chcieli  być tacy, jak „Nikoś”. Poszło o wpływy z przemytu spirytusu, w który Skotarczak inwestował od wielu lat.

23 kwietnia 1998 roku – w gdyńskiej agencji towarzyskiej Las Vegas – były imieniny Wojciecha K. „Kury”. Nikodem Skotarczak wraz z żoną Edytą był na nich gościem. Impreza przeciągnęła się do południa 24 kwietnia. Do końca przetrwali tylko „Nikoś” i „Kura” z żonami. Czekali na śniadanie, gdy do ich salki weszło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Jeden z nich powiedział: „Dzień dobry”, a drugi oddał do „Nikosia” sześć strzałów z  tetetki. Zabójca trafił go w brzuch i głowę. Jedna z kul ugodziła siedzącego obok „Kurę”,  i roztrzaskała mu kolano. Kobiety zdołały schować się pod stół. Bandyci doskonale znali rozkład lokalu. Ochrona „Nikosia” zniknęła, przed przyjściem morderców ulotnił się także barman.

Ponoć kilka tygodni przed śmiercią „Nikodem” wiedział, że jest na niego wydany wyrok. Kupił sobie nawet kuloodporną kamizelkę. W niczym  mu to nie pomogło.

Po śmierci Nikodem Skotarczak też miał problemy. Tym razem z pochówkiem, bowiem proboszcz parafii w Gdańsku-Jelitkowie odmówił udziału w jego pogrzebie. Pochowano go jednak po katolicku. A to dzięki interwencji samego arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego. Co więcej, mszę żałobną odprawiono w oliwskiej katedrze.

Nikodem Skotarczak, legenda polskiej mafii, spoczął w wielkim grobowcu z czarnego granitu na gdańskim Srebrzysku.

Dlaczego „Nikoś” musiał zginąć? Teorii jest wiele i można by je snuć przez pozostałe strony.

Mówiło sie, że to „Pruszków” go odstrzelił w ramach wojny z Wołominem, któremu Nikodem sprzyjał. Pojawiła się wersja, że za zamachem stoi „Krakowiak”. Gdyż ponoć Skotarczak próbował przejąć rynek narkotyków na terenie Katowic.

Zlecenie miał też wydać „Jędrzej”, jeden z bossów łódzkiej ośmiornicy. Spekulowano, że „Nikoś” zginął, bo zorganizował porwanie syna „Karingtona”, z którym wczesnej stoczył wojnę o przemyt spirytusu. Była też teoria, że za zabójstwem „Nikosia” mógł stać jego dawny żołnierz Daniel Z. „Zachar”, który rzekomo chciał przejąć władzę w Trójmieście. On także został zamordowany w 2009 roku.

Hipotez było jeszcze kilka, ale żadna z nich dotąd się nie potwierdziła. Nie ustalono wykonawców wyroku, ani jego zleceniodawców.

W 2007 roku pojawiła się teoria, że „Nikoś” był w gronie osób, które zleciły zabójstwo byłego komendanta policji generała Marka Papały. Jednak śledczy nie znaleźli na to dowodów.

Ulubioną maksymą życiową „Nikosia” było powiedzenie: „Lepiej żyć rok jak tygrys, niż sto lat jak żółw”.

 I chyba udało mu się to osiągnąć.

Janusz Szostak

magazyn Reporter nr 5/6 2016

Zobacz również: