Trzeba było dużo zachodu, żeby seryjny gwałciciel i pedofil „Maniek” z Grudziądza trafił do więzienia, aby odsiedzieć tam 10-letni wyrok, jaki zasądził mu toruński sąd. A konkretnie trzeba było brytyjskich służb, dzięki którym przechwycono go, gdy z wyspy Man uciekał do Anglii. Polska Temida po raz kolejny pokazała, że za jej specjalność może uchodzić wypuszczanie na wolność przestępców seksualnych.

W przekazach brytyjskiej prasy z tego zatrzymania widać pewną rozbieżność. Bo z jednej strony na zdjęciu jest spokojnie wyglądający siwy pan w okularach, z plecaczkiem na plecach i siatką w ręku, jakby dopiero co wrócił z warzywniaka. Z drugiej jednak nawet policyjna witryna angielskiego Lancashire krzyczy tytułem „Aresztowany jeden z najbardziej poszukiwanych polskich przestępców”. W podobnym tonie ujęcie pedofila opisały też internetowe strony BBC oraz The Sun.

Policjanci otrzymali informację, że 1 lutego około południa poszukiwany miał przybyć do portu w Heysham. To niespełna 80 kilometrów od Manchesteru. Od kilkunastu godzin w mediach pokazywano już wówczas jego twarz. – Nasze niezwłoczne działania zaowocowały pojmaniem tego ekstremalnie niebezpiecznego złoczyńcy, który wróci do Polski odbyć karę pozbawienia wolności. Łączymy się w myślach z ofiarami jego okropnych czynów – komentował inspektor Phil Hutchinson z policji w Lancashire.

fot 2
Policja z Lancashire informowała: „Aresztowany jeden z najbardziej poszukiwanych polskich przestępców”. Fot Policja Lancashire

Troska i zdecydowanie zawarte w tych słowach mówią wszystko o różnicy w podejściu do gwałcicieli wśród służb w Polsce i tych w Wielkiej Brytanii. Bo w naszym kraju tego pedofila mało kto traktował tak bardzo serio, choć organy ścigania i wymiar sprawiedliwości wiedziały, co ma na sumieniu. Najpierw wypuszczono go na wolność, potem pozwolono mu uciec za granicę niemalże spod nosa policji, a później służbom nie było zbyt śpieszno, by wydać za nim skuteczny list gończy.

Taksówkarz, cyklista, pedofil

68-letni obecnie Marian D. nazywany był przez kumpli „Mańkiem”. Od wielu lat mieszkał przy ruchliwej ulicy Chełmińskiej w Grudziądzu. Prowadzi ona z centrum miasta w kierunku wylotówki na Toruń. Znajduje się przy niej komenda miejska policji. 850 metrów dalej, przy tej samej ulicy, znajduje się kamienica, w której swoje mieszkanie miał Marian D. Jest częścią ciągu położonych równolegle do jezdni budynków. Mają odnowioną elewację, nowe domofony, ale po wejściu do środka widać, że do luksusu wiele im jeszcze brakuje.

„Maniek” uchodził w tych stronach za spokojnego faceta. Nie upijał się notorycznie, jak wielu miejscowych mężczyzn. W dwóch sklepach monopolowych, między którymi znajdował się jego dom, widywano go rzadko.

– Panie, żebyśmy my mieli czas go obserwować. Nikt tu nie zwracał na to uwagi, kto z kim. Nic nie wiem, żeby chlał albo szukał jakichś dziewczyn. U nas bywał rzadko. Normalny facet. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, co robił, i to był dla każdego szok – mówi jedna z ekspedientek.

– Spaceruję tu często z psami i przeważnie widywałem go, jak jeździł na rowerze. Latem to praktycznie codziennie. Niczym innym się właściwie nie wyróżniał. Dawniej jeździł na taksówce, i tylko tyle o nim wiem – przyznaje jeden z okolicznych mieszkańców.

– Tu go wszyscy znają, tylko nie od tej strony. Ja podejrzewałem, że to może być psychol, ale nie aż taki. Słyszałem tylko, że podjeżdżał rowerem pod szkołę na ulicę Bydgoską i tam namawiał dziewczyny, żeby u niego sprzątały, ale o tym, co się dalej działo, to dowiedziałem się dopiero po fakcie, jak już go szukali. Żebym ja wiedział, albo któryś z moich kolegów, to byśmy go zapier… Sam mam dzieci – zdecydowanie stwierdza stojący pod sklepem, mocno podpity mężczyzna po trzydziestce – Teraz mówią tu o nim, że był w tym doskonały. Że bez krzyku potrafił związać, zgwałcić i wypuścić. One nawet nie uciekały, bo sam je wywoził w odpowiednie miejsca.

W tej kamienicy mieszkał Marian D. Fot. Mikołaj Podolski

– To był miły, starszy pan. Pamiętam go jeszcze z dzieciństwa. Był zawsze kulturalnym taksówkarzem – dodaje małżonka mojego rozmówcy, która przyszła go zabrać spod sklepu.

W klatce Mariana D. mieszka też kilka innych osób. Znajdującymi się w niej schodami na drugie piętro szły nastolatki, nie spodziewając się, że przeżyją wkrótce najgorsze piekło w swoim życiu. Ale tu ciężko znaleźć kogoś, kto chciałby powiedzieć, jak było naprawdę. Jeden z rąbiących drewno w piwnicy mężczyzn wręcz zatrzaskuje mi przed twarzą drzwi od komórki, i prosi, żebym nie interesował się tą sprawą.

Dopiero piętro pod mieszkaniem „Mańka” udaje mi się porozmawiać z osobą, która potwierdza, że rzeczywiście mogło dziać się u niego coś niepokojącego. – Mój zięć czasem sprzedawał mu ryby. Słowo honoru daję, że wtedy bym nie pomyślała, że on jest zdolny do czegoś złego. Latem non stop jeździł na rowerze. Na pewno nie był żadnym pijakiem – rzuca półszeptem kobieta po pięćdziesiątce – Rzeczywiście widziałam, że przychodziły tam dziewczyny. Młode. Miały mniej więcej 14 – 15 lat. Były tu często. Przychodziły normalnie ubrane, żadnych miniówek. Jak wchodziły, to on puszczał głośno muzykę. Nie słyszałam, żeby ktoś tam krzyczał, ani żeby wybiegał stamtąd z płaczem. Już bardziej bym się spodziewała, że on miał romans z moją znajomą, bo ona też do niego przychodziła. Ale to kobieta już po czterdziestce, nie żadne dziecko. Wszyscy byliśmy w szoku, jak się dowiedzieliśmy, za co on ma wyroki.

Wypuszczony przez sądy

Kłopoty prawne „Mańka” rozpoczęły się w marcu 2013 roku, gdy trafił do aresztu jako podejrzany o pedofilię. Śledczy pracowali kilka następnych miesięcy nad zbieraniem dowodów i zeznań od pokrzywdzonych dziewczyn. Pod koniec grudnia skierowali do sądu akt oskarżenia za siedem czynów. Dwa dotyczyły pedofilii, cztery zgwałcenia i jeden usiłowania zgwałcenia. We wszystkich przypadkach ofiarami były nastolatki.

Marian D. zwabiał je do siebie, oferując pracę przy sprzątaniu. W zamian miały dostać drobne kwoty pieniędzy, biżuterię albo papierosy. Dopiero po przekroczeniu progu jego mieszkania mogły domyślić się, że czeka je horror. Wtedy zaczynały się groźby, krzyki, czasem odurzanie i przywiązywanie do łóżka. Zapisywał sobie, co robił z krzywdzonymi dziewczynami. Proceder został przerwany, gdy matka jednej z ofiar zawiadomiła o wszystkim policję.

– Gdy toczył się już proces, 11 kwietnia 2014 roku, Sąd Rejonowy w Grudziądzu postanowił uchylić tymczasowe aresztowanie i zastosował względem Mariana D. środki wolnościowe: dozór policji, zakaz zbliżania się i kontaktowania się z pokrzywdzonymi oraz zakaz opuszczania kraju – przedstawia dalszy przebieg wydarzeń Marcin Licznerski, zastępca prokuratora rejonowego w Grudziądzu.

Prokuratura odwołała się od tej decyzji. Chciała, by „Maniek” pozostał w areszcie. Sąd Okręgowy w Toruniu stwierdził jednak, że mężczyzna na wyrok poczeka na wolności.

Wyrok skazujący rzeczywiście zapadł. Najpierw 4,5 roku więzienia. Tu też prokuratura się odwołała. Tym razem skutecznie. „Maniek” we wrześniu 2016 roku usłyszał, że najbliższe 10 lat ma spędzić za kratami. W Polsce, nawet przy tak surowych karach, trzeba czekać aż skazany łaskawie zgłosi się do więzienia. Ale Marian D. się nie zgłosił. Prawdopodobnie mógł przypuszczać, że ze względu na wiek może już nie wyjść na wolność. Więc wyparował.

Pod koniec stycznia jego historię opisała „Gazeta Pomorska”, a potem inne media. „Gdzie jego zdjęcia, skoro chcecie go wsadzić i go szukacie?! Zniszczył życie wielu dziewczyn!” – pisali internauci w komentarzach.

Maniek 2 - fot. LANCASHIRE POLICE

Dopiero wtedy upubliczniono jego wizerunek, który szybko stał się znany w całym kraju i nie tylko. Pedofil wpadł na Wyspach Brytyjskich kilkanaście godzin po tym, gdy jego twarz zaczęła być pokazywana w telewizji i na portalach internetowych. W policji nie odpowiadają mi na pytanie, czy to zasługa tego listu gończego? Ale nie ma wątpliwości, że gdyby nie nacisk dziennikarzy, to „Mańka” trzeba by było szukać znacznie dłużej.

Zostawił list i mieszkanie

Gdy na początku lutego pojmały go brytyjskie służby, uciekał z wyspy Man. Przypuszczalnie przebywałby tam dłużej, gdyby nie zaczęto go na poważnie szukać. W tym położonym niedaleko Wielkiej Brytanii miejscu panuje inny ustrój prawny. Wyspa nie jest częścią Unii Europejskiej. Czy 68-latek liczył na to, że tam nie dopadnie go ręka sprawiedliwości?

W mieszkaniu Mariana D. mieszka teraz jego syn. To bardzo kulturalny, młody człowiek. Podobnie jak wszyscy inni, nie miał pojęcia, do czego był zdolny „Maniek”. Mieszkał ponad 100 kilometrów od Grudziądza, gdy ten dokonywał przestępstw na nastolatkach. Do dziś ciężko mu się z tym pogodzić, dlatego nie chce rozmawiać o tym z „Reporterem”.

– Byłem zszokowany tą sytuacją tak samo, jak inni – przyznaje tylko – Nie spodziewałem się, że mój ojciec może być w coś takiego wmieszany. Gdy zniknął, przyjechałem tu i otworzyłem drzwi, bo mam swój klucz. Czekał na mnie list od niego. Informował w nim o wyjeździe.

Mikołaj Podolski


Zobacz również: