Z Teresą Lipowską, aktorką znaną m.in. z roli Barbary Mostowiak w serialu „M jak miłość” rozmawia Anna Morawska-Borowiec–pomysłodawczyni naszej kampanii.
Co Panią skłoniło do tego, żeby zostać ambasadorką 4. edycji kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” poświęconej problemowi depresji wśród seniorów?
Powiem Pani szczerze, że mimo że ja jestem bardzo aktywna zawodowo i bardzo dużo pracuję, mam chwile, kiedy… chociażby jest taka pogoda jak dziś: koszmarne ciśnienie, jakiś potworny ból głowy, dzień jest wolny, a jutro też nic nie mam zaplanowane, i człowiek wtedy siada w fotelu i zaczyna się troszkę załamywać… choć ja nie mam prawa…
Każdy ma prawo gorzej się czuć…
Niestety na około mnie większość moich znajomych – koleżanek i znajomych – niekoniecznie aktorek, w moim wieku, czasem starsze a czasem młodsze, nie mają żadnej pracy zawodowej, w pewnym momencie ta praca się kończy, idą na emeryturę i ja widzę, że są to osoby głęboko załamane. Ja się nie znam i nie wiem, czy to już jest depresja, ale w wielu przypadkach może to już być choroba. Są to osoby, które nie mają ochoty żyć, a to chyba o to chodzi… I właściwie trudno im pomóc, bo większość z tych osób zamyka się w swoich czterech ścianach, odcina się od ludzie, bardzo trudno do nich dotrzeć.
Moim celem wejścia w kampanię „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” jest zwrócenie uwagi na piękną ideę: „Stań twarzą zwróconą do słońca, a cień pozostanie za tobą”. To jest cytat, który mi w szkole podstawowej ktoś wpisał do pamiętnika. Wtedy kompletnie go nie rozumiałam. Potrzebowałam sporo czasu, żeby zauważyć, ile w nim jest mądrości i prawdy. Jeżeli staniemy otwarci do słońca, do ludzi, do pracy, do świata, to faktycznie ten cień możemy zostawić za sobą. Tylko chciałabym nakłonić wszystkich kolegów i koleżanki mniej więcej w moim wieku, żeby się otworzyć, żeby nie pozwalać sobie na pełne zamknięcie, siadanie w fotelu i powtarzanie sobie: „Ja już jestem chory, nie mam siły ani ochoty z nikim rozmawiać”. Jest naprawdę dużo furtek np. wspaniała idee Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Wiele miałam spotkań ze słuchaczami UTW i wiem, że jest to panaceum, „lek” niemalże na wszystkie bolączki seniorów. Jeżeli tylko człowiek odważy się tam pójść, to jest po prostu niezwykłe doświadczenie, które umożliwia rozwój najróżniejszych zainteresowań i łatwo można się w dać wciągnąć w tę dobrą energię. Spotyka się z ludźmi, idzie się na herbatkę, na kawkę. Nawet łączą się tam pary, które spotyka szczęście miłości.
A miłość jest niezwykle ważna w naszym życiu…
Bez wątpienia… Na moim podwórku spotykałam dwoje staruszków i czasem z nimi rozmawiałam. Pan ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a pani prawie dziewięćdziesiąt. Pewnego dnia dotarło do mnie, że mój sąsiad chodzi na spacer sam. Za trzecim razem odważyłam się zapytać, gdzie ona jest. Okazało się, że zdiagnozowano u niej Alzheimera, dlatego odesłano ją zakładu, gdzie ma profesjonalną opiekę. Sąsiad powiedział mi wtedy, że jest kompletnie załamany, bo został w domu zupełnie sam. Nikt go nie odwiedza. Nie ma z kim porozmawiać. Przez całe życie z żoną rozmawiał o wszystkim i o niczym, choćby czy im obiad smakował, a teraz nie ma do kogo mówić… Kiedy tylko go spotykam, rozmawiam z nim dłuższą chwilę i widzę, jak bardzo jest z tego powodu szczęśliwy. Trzeba rozglądać się wokół siebie, czy jest ktoś potrzebujący wsparcia. Nie mówię o pieniądzach, bo nie każdy je ma. Mówię o codziennych drobnych gestach, by zerknąć dookoła siebie, czy zauważyć osoby, które potrzebują czasami tylko tyle, żeby z nimi porozmawiać, a można też zaproponować spacer, czy wizytę w kinie. Ludzie potrzebują drugiego człowieka. Im więcej będziemy o tym mówić, tym śmielej ci ludzie będą otwierać się i o to mi chodzi.
Czy Pani zdaniem właśnie samotność najczęściej pcha osoby starsze w stronę depresji?
Myślę, że większość ludzi samotnych jest zagrożonych depresją. Jesteśmy małżeństwem przez wiele, wiele lat, po czym jedno z nas odchodzi. I ten moment jest bardzo ciężki. Ja to doskonale znam. Mija dziesięć lat odkąd odszedł mój mąż… Zaraz po jego śmierci wpadłam w szaleńczy wir pracy. Wzięłam na siebie znacznie więcej zobowiązań. Jeździłam na spotkania po całej Polsce – do domów kultury, do dzieci, do szpitali. I za pieniądze i bez pieniędzy – byle tylko wyjść z domu. Gdybym usiadła i zaczęła płakać po mężu, z którym przeżyłam prawie pięćdziesiąt lat, to myślę, że kompletnie bym się załamała. Na szczęście miałam mój serial „M jak miłość”, który mnie absolutnie mobilizował, a ponadto starałam się szukać jakiegokolwiek zajęcia z ludźmi, bo to jest najważniejsze, żeby wyjść z domu i „dołka”, w który człowiek wpadł.
A co na co dzień daje Pani siłę do walki z obniżonym nastrojem, który zdarza się każdemu z nas?
W pierwszy rzędzie praca, również kontakt z ludźmi, z rodziną, która czasem jest troszkę oddalona, bo zapracowana. Ale trzeba zwrócić się też do rodziny, zapytać, czy mogę pomóc dzieciom w opiece nad wnukami. Oczywiście nie wszystkie takie nasze propozycje będą przyjęte z entuzjazmem, ale być może nasza rodzina nie ma odwagi nas poprosić o pomoc. Być może w okresie, kiedy byliśmy zajęci, szczęśliwi z mężem, po prostu nie zaproponowali czegoś takiego.
Mam wrażenie, że nawet w trudnych momentach załamania osoby starsze boją się zgłosić do specjalistów takich jak psycholog czy psychiatra, a to oni są właściwymi adresatami pytań o depresję. Jednak osoby młodsze częściej sięgają po ich pomoc.
Absolutnie się z panią zgadzam. Czasy się zmieniają. Młodzi ludzie są już nauczeni nie tylko przez kampanie społeczne, ale i przez filmy, seriale, żeby nie wstydzić się pójść do psychologa. Oni chodzą bez żadnych oporów, ale wśród ludzi w moim wieku pokutuje przekonanie, że pójście do psychiatry, czy psychologa jest dyshonorem. „Jak to? To ja jestem wariat?” – zastanawiają się seniorzy. I tu jest problem. Zmienić sposób myślenia i postrzegania świata z wiekiem jest coraz trudniej.
Czego seniorzy najbardziej się boją, kiedy słyszą, żeby zgłosili się do psychologa lub psychiatry?
Przede wszystkim wstydzą się, że usłyszą: „Ty jesteś wariat! Ty jesteś nienormalny!”. Obawiają się też, czy lek od psychiatry im pomoże, czy zaszkodzi. Kiedy boli nas głowa, to wiemy, jaki wziąć lek i na co on działa, a przy depresji jest jednak inaczej. Nie wiadomo, co dokładnie boli i na co ma działać ten lek. Trudniej zrozumieć tę chorobę. A wiadomo, że w takim momencie pomoc jest niezbędna, by nie podjąć próby skrócenia swojego życia, czym grozi nieleczona depresja.
Leki antydepresyjne często naprawdę ratują życie. Nie uzależniają. Są coraz lepsze. Seniorzy wiedzą, że muszą brać leki np. na cukrzycę, czy nadciśnienie, bo w przeciwnym wypadku ryzykują swoje zdrowie i życie. Co możemy zrobić, żeby przekonać osoby starsze do leczenia również depresji?
To jest ważne, że w kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” znane osoby i eksperci dużo mówią o tej chorobie i jej leczeniu. Bardzo dobrze, że słyszmy o tym również w radio, które słucha bardzo dużo starszych osób. Z Internetu korzysta coraz więcej osób w moim wieku, ale ja osobiście jeszcze nie. Nie mam czasu, żeby wtajemniczyć się w świat wirtualny – pewnie dojdę do tego. Telewizja też ma bardzo ważną rolę do odegrania. Mówmy jak najwięcej o depresji na podstawie konkretnych przykładów, bo to najbardziej przemawia do wyobraźni. Tak jak mówią o tym bohaterowie pani książki „Twarze depresji”. Część z nich znam osobiście i nawet nie wiedziałam, że mieli depresję. Widziałam, że się inaczej zachowywali, że nie bywali na różnych uroczystościach, ale nie wpadłam na to, że są chorzy. Pokazanie konkretnych ludzi, ich głos w mediach to jest najważniejsze, bo otwiera nam wszystkim oczy na tę chorobę i pozwala lepiej zrozumieć, jak pomóc, jak reagować i że z depresją można wygrać.
Czy widzi Pani w swoim najbliższym otoczeniu zmianę postrzegania osób cierpiących na depresję? Czy świadomość tej choroby jest większa?
Myślę, że z osobami starszymi nadal jest jednak większa trudność, by mówić o depresji. Z mojego najbliższego kręgu znajomych nikt się do tego nie przyznaje, ale ja zauważam, że mnóstwo koleżanek może mieć ten problem  – zwłaszcza aktorek, które nie mają pracy, nie mają rodziny, mężowie zmarli. Mówi, że da sobie sama radę, ale to nie prawda. Sama nie daje sobie rady.
Jakie widzi Pani objawy załamania?
Zamykanie się w domu. Nie kontaktowanie się z ludźmi. Zaniedbanie. Już nie pójdzie do fryzjera. Nie pójdzie nawet do secondhandu, żeby kupić sobie „nową” bluzkę, choć stać ją na to. Byłaby to jednak „nowa” bluzka, mogłaby w niej lepiej się poczuć. Na pytanie, dlaczego nie wyjdziesz z domu, zawsze coś wymyśli np. „Dziś jest niskie ciśnienie, źle się czuję”, „Głowa mnie boli” itp. Najgorszą rzeczą jest pozwolić sobie na to, że mnie się nie chce. Musi mi się chcieć, nawet jeśli się gorzej czuję! Trzeba wyjść do ludzi. Zamykanie się w sobie to zaproszenie dla depresji.
Dziękuję za rozmowę.

Zobacz również: