Dziewczyny stały przy drodze i mocno się stresowały. Bo, gdy tylko uzgadniały cenę za seks, podjeżdżali policjanci, aby kontrolować pojazdy ich klientów. Dezorganizując w ten sposób kobietom pracę. Nie da się ukryć, że funkcjonariusze swoją obecnością wystraszyli amatorów taniego seksu. Nie było rady, dziewczyny zaczęły płacić mundurowym haracz. Aby tylko dali im spokój. W końcu jedna z nich nie wytrzymała i poinformowała Wydział Spraw Wewnętrznych.

 Trasa na Warszawę. Kilka kilometrów za Będzinem, przed Wojkowicami Kościelnymi. Niewielki lasek, z zatoczką na skraju drogi. Może tu przystanąć każdy pojazd: tir, a nawet dwa. Miejsca jest tu sporo. Nikt nikomu nie przeszkadza.

Wieje silny wiatr. Od podmuchów dziewczynom co chwila włosy zakrywają ostry makijaż. Głowy odrzucają ciągle do tyłu. Bezskutecznie. Wiatr robi swoje, z powrotem nawiewa włosy na twarze.

Dziewczyny stoją, czekają… Od czasu do czasu przechadzają się na wysokich obcasach wzdłuż drogi. Kilka kroków w jedną, kilka w drugą stronę. Tyle, aby nie zdrętwieć z zimna. Skórzane, ciepłe kurtki. Do tego krótkie spódnice, ledwo zakrywające pośladki. Bo tyłek jest tu najważniejszy! Musi być dobrze wyeksponowany. Tak, jak każdy towar. Ma przykuć uwagę kierowców. Dwie zgrabne, wyzywająco ubrane dziewczyny nęcą kierowców. Taka ich robota. Całymi dniami tu tkwią. Przyjmując klientów chętnych na przydrożny seks.

Policyjny haracz

 Nie są rozmowne, nie chcą, abym się koło nich kręcił, bo klientów stracą. Tak, jak przez policjantów. A i od „opiekuna”, gdyby się pojawił, można ponoć dostać po pysku. Ale w końcu, z braku ruchu w interesie, nawiązują dialog.

– Oni tu przyjeżdżali przez dwa lata – odzywa się jedna z nich – Często tu przyjeżdżali. Po prostu nas nękali.

W tym miejscu pracuje kilka dziewcząt i wszystkie płaciły policjantom: – My też – wyjaśniają moje rozmówczynie – Niektóre dziewczyny całymi latami tutaj pracują. Nigdy jednak nie było tak, żeby policjanci łapówki brali.

Wcześniej policjanci nic nie mieli do dziewczyn. Nie utrudniali im pracy: – Przecież my tu nie stoimy dla zabawy – stwierdza blondynka – Zarobić musimy na życie. My robiliśmy swoją robotę, policja swoją.

Tak było do czasu. Zanim zatoczki pod Wojkowicami Kościelnymi nie upodobali sobie trzej policjanci podjeżdżający tu regularnie policyjnym renault trafic.

– Jak podjeżdżała policja w mundurach, to nikt się nie zatrzymywał – relacjonują dziewczyny A kto podjechał, od razu uciekał. Jak kierowca zobaczył policjantów, to zaraz wiał z powrotem na szosę. Najpierw oni podjeżdżali z rzadka, potem częściej. Jakby się z nami droczyć chcieli…

Któregoś dnia dziewczyny nie wytrzymały, nakrzyczały na natrętnych funkcjonariuszy, żeby się stąd wynosili i to szybko, bo one nic nie zarobią.

– A oni po prostu śmiali się z tego i nie odpuszczali nam.

Dziewczynom spadły obroty: – Do zera prawie, a to miejsce stało się trefne.

I wtedy wymyśliły, że będą chyba musiały policjantom płacić: – Byleby się tylko od nas odczepili. Płaciłyśmy po stówie każda, a oni chętnie brali.

Nawet ich „opiekun” przystał na takie rozwiązanie. No i się kręciło dalej. Do czasu jednak: – Chyba ze trzy miesiące trwało – wyjaśniają – Ale, ile można dawać w łapę? To przestawało być opłacalne.

 Stracili pracę

 Wtedy jedna z nich, ta najodważniejsza, wpadła na pomysł i pojechała do Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, do tamtejszego Wydziału Spraw Wewnętrznych. Było to w kwietniu ubiegłego roku. Dziewczyna – przedstawiając się z imienia i nazwiska – opowiedziała o łapówkach, które prostytutki muszą dawać policjantom, by ci ich nie szantażowali. Opisała trzech funkcjonariuszy i samochód, jakim się poruszali. Padały daty, godziny, w których ona i jej koleżanki płaciły haracz stróżom prawa.

– Prostytucja nie jest karana, a łapówka tak – stwierdziła na koniec dziewczyna.

Może sprawa ta nie ujrzałaby światła dziennego. Przecież – oprócz słów przydrożnej prostytutki – nie było innych dowodów na przekupność policjantów z wydziały prewencji będzińskiej komendy. Jednak jeden z nich sam od razu przyznał się do łapówkarskiego procederu. Mówił, że bardzo potrzebował tych pieniędzy i dlatego je brał. Pogrążając w ten sposób swoich dwóch kolegów.

Zatem sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Mysłowicach.

Pomiędzy październikiem 2013 a styczniem 2014 roku, trzej niscy rangą policjanci, wszyscy po trzydziestce, przyjęli minimum 12 takich łapówek – mówi Reporterowi Monika Stalmach-Ćwikowska prokurator rejonowy z Mysłowic – Postawiliśmy im zarzuty przyjmowania korzyści majątkowych w zamian za odstąpienia od czynności służbowych. Bo ani razu, gdy podjeżdżali do tych kobiet na kontrolę, nie nałożyli na nie grzywny. A mogli, za nieobyczajność.

Podkomisarz Paweł Łotocki, rzecznik prasowy będzińskiej policji, informuje mnie: – Policjantów od razu wydalono ze służby.

Dwóch funkcjonariuszy pracowało w policji 15 lat, jeden 14. Arturowi S. postawiono sześć zarzutów, Rafał N. usłyszał pięć, a Robert Ł. zaledwie jeden zarzut.

Tylko Artur S. poddał się dobrowolnie karze. Prawomocnym wyrokiem skazany już na dwa lata więzienia, w zawieszeniu. Ma również do zapłaty 5 tys. zł grzywny. Motyw pieniężny kierował także Rafałem N. i jego sprawa jest na wokandzie. Podobnie jak proces Roberta Ł., który obstaje przy swoim: – Zostałem przez „tirówki” pomówiony!

Wydarzeniami w będzińskiej policji jest zniesmaczony Józef Kogut, prezes Śląskiego Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw, wieloletni milicjant, były komendant policji w Chorzowie.

– Nawet w milicji taka sytuacja nie miałaby miejsca – stwierdza Kogut – To po prostu jest skandal! Może powinniśmy zastanowić się, kto ma służyć w policji? Jak robić nabór, aby służyli najlepsi? Policjanci z Będzina nie byli przecież nowicjuszami. Mieli przepracowanych po kilkanaście lat w mundurze. Gdzie autorytet policji!? Jeżeli „tirówka” ma w tej sprawie rację? A ma i słusznie oskarża!

Roman Roessler

Reportaż z 2015 roku

Zobacz również: