Od 1 stycznia obowiązuje nowa ustawa, która pozwala legalnie sprzedawać rolnikom wytworzoną przez siebie żywność z własnych produktów. Nadzór nad produkcją zwierzęcą ma Inspekcja Weterynaryjna, a w odniesieniu do żywności pochodzenia niezwierzęcego – Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. To niewątpliwie ułatwienie dla drobnych wytwórców detalicznych, ale nie jest tak optymistyczne, jakby się wydawało. Przynajmniej w powiecie sochaczewskim.
 – Ustawa co prawda weszła w życie, ale niewiele się zmieniło. Rolnik może swoje produkty i przetworzoną żywność sprzedawać. Jednak nie pomyślano o tym, aby mu sprzedaż ułatwić. Gdzie gospodarz-producent ma tę żywność sprzedawać, choćby w takim Sochaczewie? Nie ma odpowiednich miejsc, gdzie zgodnie z wytycznymi i normami sanitarnymi takie produkty mógłby oferować. Pod tym względem nic się nie zmieniło – mówi Sławomir Tomaszewski, przewodniczący Rady Powiatowej Mazowieckiej Izby Rolniczej w Sochaczewie.
Łatwiej na papierze
Nowe przepisy, jak zakłada obowiązująca już ustawa, ułatwiają rolnikom rozwój, produkcję i sprzedaż wytworzonej przez siebie żywności lokalnym konsumentom. W ramach tego możliwa jest również produkcja i przetwarzanie żywności, a więc rozbiór, krojenie i mielenie mięsa, a także wytwarzanie produktów mięsnych, mlecznych, rybnych, czy pochodzenia niezwierzęcego, jak np. dżemów, soków czy chleba. Sprzedawane przez rolników produkty mają pochodzić w całości lub częściowo z własnej uprawy lub hodowli. Ustawa umożliwia producentom rolnym produkcję szerszego asortymentu żywności, w tym produktów złożonych, takich jak gołąbki, naleśniki oraz wszelkiego rodzaju ciasta.
To, jak zaznacza Sławomir Tomaszewski, są jednak założenia czysto teoretyczne, nie mające pokrycia w praktyce. Choć z drugiej strony, jak twierdzi szef powiatowej MIR, to krok w dobrym kierunku.
Nadal jednak brak rozreklamowania tej ustawy i dobrego wyjaśnienia jej zasad rolnikom. Nie do końca jest to tym, czego oni oczekiwali. Nadal rolnik nie może legalnie sprzedawać mięsa i produktów mięsnych, a to ze względu na pomór afrykański. Zresztą nie ma na terenie powiatu sochaczewskiego miejsca, gdzie można by sprzedać mięso w godnych warunkach. Nie ma odpowiednich warunków sanitarnych. Brak zadaszeń, stołów, boksów. To jak na razie tylko ustawa na papierze – zaznacza Sławomir Tomaszewski.
Na przeszkodzie, jak zwykle stoją sprawy finansowe. I to zarówno po stronie służb sanitarnych, jak i producentów. Sanepid i służby weterynaryjne nie mają nadal funduszy, aby zgodnie z nową ustawą zapewnić właściwy nadzór. Z kolei rolnicy nie są w stanie zapewnić sobie odpowiedniej promocji własnych produktów. Zainwestowanie w reklamę czy sprzęt, np. tłoczarnię do owoców, podraża koszty finalne przetworzonej żywności.
To nie taki luksus
Według przepisów, ilość produktów roślinnych lub zwierzęcych pochodzących z własnej uprawy, hodowli lub chowu użytych do produkcji danego produktu musi stanowić co najmniej 50 procent produktu finalnego.
Rolnik może bez podatku sprzedać żywność w ramach rolniczego handlu do wysokości 20 tysięcy złotych rocznie – pod warunkiem, że będą to ograniczone ilości. Natomiast po przekroczeniu tej kwoty, opłata wynosi 2 procent stawki podatku zryczałtowanego. Zwolnienie  z podatku dochodowego sprzedaży przerobionych przez rolnika produktów umożliwia zwiększenie dochodów oraz efektywne wykorzystanie czasu pracy rolnika i członków jego rodziny prowadzących wspólnie gospodarstwo rolne.
Ministerstwo Rolnictwa zakłada, że zwolnienie z podatku dochodowego sprzedaży przerobionych przez rolnika produktów z własnej uprawy czy hodowli, zmniejszy wpływy do budżetu państwa o 4 mln złotych rocznie, przy założeniu, że sprzedaży na  kwotę 20 tys. złotych dokona 10 tys. gospodarstw rolnych. Jednocześnie w założeniu ten ruch ma ożywić produkcję i handel produktami domowymi.
To tylko tak dobrze wygląda na pierwszy rzut oka. I właściwie jest połowicznym załatwieniem sprawy. Całym i największym problemem są wymogi sanitarne, i to jednocześnie przy produkcji, jak i sprzedaży. Te wymogi przeciętnemu rolnikowi trudno jest osiągnąć, bo trzeba w tym przypadku zainwestować, a nie każdego na to stać – dodaje Andrzej Ciołkowski z Przejmy koło Iłowa, który od lat zajmuje się produkcją konfitur według starej receptury olenderskiej – Wprowadzenie limitu sprzedaży do 20 tysięcy złotych nie jest też takim wielkim ułatwieniem. Przy zainwestowaniu w gospodarstwo, to raczej znikomy zysk dla rolnika. Poza tym produktów nie można sprzedać do sklepu nawet prywatnego, ani gdzieś dalej poza terenem zamieszkania. Tylko we własnym gospodarstwie lub na rynku.
W Brzozowcu jest jedna firma, która zajmuje się tłoczeniem owoców, ale musi spełniać takie same normy sanitarne, jak duży producent. Poza tym brak spójności pomiędzy tworzeniem ustaw a ich realizacją. Urzędnicy zajmują się radosną twórczością na papierze, a słabo orientują się w realiach. Pewnych spraw bez dofinansowania nie da się przeskoczyć – dodaje Sławomir Tomaszewski.
 Dobry kierunek
Choć producenci i rolnicy sporo zastrzeżeń mają do nowej ustawy, to są zadowoleni, że mimo to coś zrobiono w tym kierunku. Nie cieszy ich natomiast fakt, że sprzedaż jest ograniczona terytorialnie i branżowo.
Jeśli nie mogę sprzedać na moim terenie, to chciałbym mieć możliwość wyjazdu poza powiat, a nawet województwo. A to niestety według ustawy jest niemożliwe. Szkoda też, że nie można sprzedać swoich produktów w małych sklepikach prywatnych – mówi jeden ze sprzedawców na rynku w Sochaczewie. Zajmuje się sprzedażą owoców. Uważa, że jeśli nie uda się mu sprzedać właśnie na miejscowym rynku, to chętnie zawiózłby swoje owoce i przetwory do sąsiedniego powiatu, czy nawet Warszawy.
Jednak i on widzi postęp. Do niedawna jeszcze w tzw. dostawach bezpośrednich dopuszczalne było w handlu stosowanie takich czynności jak mycie warzyw, usuwanie liści, suszenie zbóż, ale już pokrojenie warzyw czy owoców wykraczało poza produkcję pierwotną. Tym bardziej upieczenie ciasta, nawet z użyciem własnej mąki, jaj, mleka. Nawet wystawianie ciast i konfitur na kiermaszach i jarmarkach było faktycznie przekroczeniem przepisów sanitarnych i tworzyło tzw. szarą strefę handlu drobnych producentów żywności. Teraz taka sprzedaż jest dopuszczalna, choć nadal brak warunków do jej prowadzenia. Na przykład ciasta powinny być odpowiednio zabezpieczone na stołach, bez dostępu klienta do ekspozycji.
W ustawie wyraźnie zaznaczono, że „brak wyraźnego określenia wymagań sanitarnych dla prowadzenia tej działalności powoduje, że są stosowane wymagania trudne do spełnienia dla większości osób zainteresowanych jej prowadzeniem. Ponadto w stosunku do żywności wytwarzanej i sprzedawanej we wskazany wyżej sposób, brak jest przepisów, które w sposób jasny i niebudzący wątpliwości określałyby wymagania odnośnie do np. znakowania. W związku z wymienionymi trudnościami, polscy rolnicy nie mają takich samych szans i możliwości w zakresie produkcji i przetwarzania żywności, jakie posiadają rolnicy z innych państw członkowskich Unii Europejskiej.”
Czy jednak coś te nowe przepisy w tym względzie zmieniły? Nadal nie ma zgodnych opinii. Jest pewien krok naprzód, ale tylko teoretycznie. W praktyce rolnicy nie dostrzegają specjalnie istotnych zmian.
Na rynku można nadal kupić z siatki kurę czy kaczkę, i to jak poprzednio jest niezgodne z normami sanitarnymi. Nadal na rynku w Sochaczewie są budy z mięsem,  choć od lat mówi się o ich zamknięciu, bo mięso sprzedawane jest w niewłaściwych warunkach, to nic się nie dzieje. Na konsekwentne realizowanie przepisów sanitarnych brak pieniędzy i jest jak jest. Czy się coś zmieni, trudno to przewidzieć. Oczekiwania rolników są większe w tym względzie. A przede wszystkim chcą, by pomysły z papieru trafiły do realnego życia – podsumowuje Sławomir Tomaszewski.
W innych krajach, jak np. w Niemczech czy Francji, rolnicy mogą oferować raz w tygodniu (najczęściej w weekend) swe produkty i płody na centralnych, miejskich placach. Takim miejscem mógłby być w Sochaczewie Plac Kościuszki. Tylko czy byłoby to możliwe?
Bogumiła Nowak
Fot. Bogumiła Nowak

Zobacz również: