Syndyk masy upadłościowej SKOK Wołomin wysyła do mieszkańców Sochaczewa, byłych klientów kasy, pisma z żądaniem pokrycia straty w wysokości 2,26 miliarda złotych. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi sądem.
O SKOK Wołomin, który miał także swój oddział w Sochaczewie, zrobiło się głośno w 2015 roku. Wtedy to sąd ogłosił jego upadłość. Jak podkreślono w decyzji, było to spowodowane nieprawidłowościami „przy udzielaniu wysokokwotowych kredytów rzutujących na jakość portfela kredytowego.” Inaczej mówiąc, upadłość nastąpiła na skutek przekrętów kierownictwa kasy, dzięki którym osoby z nim powiązane wyprowadziły ze SKOK-u ponad półtora miliarda złotych.
Dodajmy, że SKOK Wołomin posiadał 80 tysięcy członków, którzy zdeponowali w nim 2,7 miliarda złotych. Warto także zaznaczyć, że klientem SKOK Wołomin można było zostać tylko w przypadku bycia członkiem i jednocześnie udziałowcem Kasy. Wpisowe w SKOK Wołomin, dzięki któremu można było skorzystać z jego usług, wynosiło 39 zł, udział zaś 30 zł, a wkład członkowski 1 zł. Do tego dochodziła składka na stowarzyszenie dobroczynne w wysokości 5 zł.
I właśnie to postanowił wykorzystać Lechosław Kochański, syndyk masy upadłościowej SKOK Wołomin, który żąda od klientów kasy, czyli de facto jej udziałowców, zwrotu 2 miliardów złotych. Mają na to 7 dni, a gdyby tego nie zrobili, to czekają ich procesy sądowe. Jak przekonuje Kochański, wynika to z regulaminu SKOK, według którego: „każdy członek kasy ponosi odpowiedzialność w ustawowej, podwójnej wysokości wpłaconych uprzednio i posiadanych udziałów„. Pismo do tej pory wysłano do 7 tysięcy członków SKOK Wołomin. Jedno z nich trafiło do pana Mirosława, mieszkańca Sochaczewa.
Pod koniec listopada  pan Lechosława Kochański żąda, abym w ciągu siedmiu dni uregulował swoje zobowiązania wobec SKOK Wołomin w wysokości 1260 złotych. Gdyby tego nie zrobię, to wystąpi wobec mnie na drogę sądową. Odpisałem mu, że żadnych pieniędzy nie dostanie – stwierdza pan Mirosław. Jak dodaje, zrobił to nie tylko ze względów prawnych, ale przede wszystkim moralnych.
 – Po pierwsze pismo nie posiada numeru dziennika. Po drugie Kochański powołuje się na statut SKOK Wołomin z 2014 roku, który nie został mi jako udziałowcowi przedstawiony i jako taki nie ma mocy prawnej, oraz na zapisy ustawy o SKOK, które to zapisy są w rażącej sprzeczności z nadrzędnym do nich prawem spółdzielczym – wyjaśnia nasz rozmówca. Gdyż prawo spółdzielcze w art. 19 par. 3 mówi wprost: „członek spółdzielni nie odpowiada wobec wierzycieli spółdzielni za jej zobowiązania”. Podejrzenia pana Mirosława wzbudza to, że wezwania wysłano do mniej niż 10 procent rzekomych udziałowców, co według niego stoi w rażącej sprzeczności z równością obywateli wobec prawa.
Ale jest jeszcze jedna sprawa. Jeżeli Kochański twierdzi, że udziałowcy mają obowiązek wobec kasy, to przypominam mu, że mają także prawa. A te dotyczą dywidend z zysku tejże spółdzielni, które nigdy nie zostały mi wypłacone, choć powinny. Także o zajęciu moich 21 udziałów, każdy o wartości 30 złotych, w momencie ogłoszenia upadłości SKOK, nikt nie raczył nawet mnie poinformować. Również okres wystosowania wezwania i czas na płatność oraz sam fakt roszczenia wobec pokrzywdzonych, a nie sprawców upadku Kasy, dają dużo do myślenia. Dlatego uważam, że wezwanie to nic innego, jak próba wyłudzenia – stwierdza pan Mirosław.
Dodajmy, że działania syndyka SKOK Wołomin sprawdza prokuratura.
Jerzy Szostak

Zobacz również: