Trzej wysocy rangą oficerowie Wojska Polskiego z Giżycka jedną pijacką awanturą zniszczyli swój żołnierski dorobek i przyszłość w służbie dla ojczyzny. Wśród nich jest syn generała Mieczysława Bieńka, dowódcy zasłużonego podczas międzynarodowej interwencji wojskowej w Iraku. Niewiele brakowało a sam zostałby generałem.

Przyjacielskie spotkanie trzech oficerów w luksusowym hotelu St. Bruno w Giżycku, w czwartkowy wieczór 15 września, nie zapowiadało skandalu. Czy to jednak bojowy duch unoszący się w krzyżackim zamku, gdzie mieści się hotelowa restauracja, czy też nadmierna ilość alkoholu tak pobudzały dzielnych wojaków, że w miarę opróżnianych kieliszków zaczęła się z nich wylewać żołdacka agresja.

Krewcy wojskowi

A nie byli to byle jacy oficerowie, jakich możemy jeszcze spotkać w polskich miasteczkach. 42-letni pułkownik Piotr B. był zastępcą dowódcy 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej im. Zawiszy Czarnego, krew z żołnierskiej krwi, syn gen. Mieczysława Bieńka, który dowodził międzynarodową dywizją podczas interwencji wojskowej w Iraku. Wychowany w żołnierskim duchu Piotr B. sam już odbywał służbę w zagranicznych misjach, przeszedł szkolenie w Stanach Zjednoczonych i jego pierś zdobiły liczne medale. Niewiele brakowało, aby zdobył generalskie lampasy i godnie zastąpił znanego ojca. Pozostali dwaj uczestnicy biesiady też pełnili odpowiedzialne obowiązki w brygadzie; ppłk Arkadiusz K. był dowódcą 1 batalionu zmechanizowanego z Orzysza, zaś mjr Robert J. jego zastępcą.

Spotkanie oficerów w hotelowej restauracji zaczęło się niewinnie, od wypicia pół litra wódki. Dla mocnych żołnierskich głów to żadne wyzwanie. Zamawiali kolejne kieliszki, stając się coraz bardziej agresywni i uciążliwi dla gości oraz personelu lokalu. Gdy jeden z żołnierzy zaczepił barmana, obsługa chciała ich wyprosić, ale nie zaryzykowała straceńczej misji, bo panowie w mundurach wyglądali na wyszkolonych, rosłych komandosów.

Potrzebna była profesjonalna interwencja.

Oficerowie w kajdankach

Jednak zamiast Żandarmerii Wojskowej powiadomiono policję, a na miejsce przyjechał tzw. patrol mieszany – policjantka ze strażnikiem miejskim. Na widok trzech awanturników w mundurach, funkcjonariuszka wezwała posiłki, które dotarły w dwuosobowym składzie: policjanta i drugiej policjantki. Podczas wyprowadzania pijanych mężczyzn z sali oficerowie zaatakowali policjantów, którzy musieli użyć gazu i zakuć żołnierzy w kajdanki. Sami jednak doznali w tej akcji obrażeń, w tym urazów kończyn i żeber. Nie ucierpiał jedynie strażnik miejski, który podobno podczas interwencji dyskretnie usunął się w cień (niektórzy twierdzą, że zwyczajnie uciekł).

Policyjny patrol doholował oficerów do wojskowego aresztu w Bemowie Piskim. We krwi wszystkich trzech wykryto znacznie ilości alkoholu: od 1,2 do 2 promili. Następnego dnia zostali przewiezieni do giżyckiej prokuratury, która postawiła im zarzuty znieważenia i naruszenia nietykalności cielesnej policjantów i barmana, za co grozi im do 3 lat więzienia.

Skandal stał się głośny w całej Polsce, a stacje telewizyjne pokazały oficerów zasłaniających wstydliwie twarze przed kamerami. Natychmiast zareagowało dowództwo wojskowe na szczeblu krajowym i lokalnym. Krewcy „komandosi” zostali zawieszeni w pełnieniu służby, a płk Jarosław Gromadziński, dowódca 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej opublikował oświadczenie potępiające ich zachowanie. Wszyscy przestali być żołnierzami macierzystej jednostki i zostali przeniesieni do „rezerwy kadrowej”. Wszczęto też procedurę wydalenia ich ze służby.

Za to pięć minut sławy miała ekipa policyjna interweniująca w hotelu. Z poszkodowanymi spotkał się wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński, dziękując im za odważną, pełną poświęcenia służbę. W obecności dowódcy 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej zapewnił, że mimo tego incydentu współpraca policji z wojskowej układa się wzorowo. Jedni nadal będą polegać na drugich jak na Zawiszy i odwrotnie.

Tymczasem Prokuratura Rejonowa w Giżycku, co potwierdził nam jej szef Grzegorz Ryński, nie chciała się narażać na zarzuty stronniczości i wnioskowała o przekazanie postępowania do innej jednostki. Sprawa trafiła więc do Prokuratury Okręgowej w Białymstoku, która – jak usłyszeliśmy od jej szefa Marka Czeszkiewicza – dopiero zapoznaje się z aktami.

Marek Książek

Zobacz również: