Jesienią 1995 roku ta okrutna zbrodnia wstrząsnęła mieszkańcami spokojnego osiedla „Nad Browiną” w Chełmnie. W biały dzień, w lokalnym  sklepie, zamordowano dwie osoby. Choć był akt oskarżenia i proces, to do dziś nie wiadomo, kto wtedy zabił sprzedawczynię i jej teścia. Zadał im w sumie prawie 50 ran nożem.

 W 1995 roku sklep, w którym dokonano tego brutalnego mordu, znajdował się na pustym placu w centrum osiedla. Obok przebiegała główna osiedlowa droga.

browina

Budynek był dobrze widoczny z okien pobliskich domów. Tamtego dnia Marta K. – jedna z mieszkanek osiedla – stała akurat przy oknie i paliła  papierosa, gdy zobaczyła, jak pod sklep podjechał żukiem Aleksander G.

– Widziałam, jak łapał za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Obchodził sklep dookoła, zaglądał przez okna, znowu łapał za klamkę, aż w końcu wrócił na miejsce.

 Widział zabójcę

 Pierwszy po zabójcy lub zabójcach, wszedł do sklepu prawdopodobnie Janusz P. Był 6 listopada 1995 roku, około godziny 14.20.
– Dzień dobry! – gromkim powitaniem Janusz P. przerwał sklepową ciszę. Nikt mu nie odpowiedział. Nikt też nie wyszedł z zaplecza.

 – Wszedł do środka. Potem poszłam do kuchni i nie widziałam, co było dalej  – z okna widziała go także Marta K., która opowiadała mi o tym przed  20 laty .

Tymczasem Janusz P.  powtórzył powitanie, zbliżył się do lady i wtedy spostrzegł leżącego za nią Aleksandra G. – teścia sprzedającej tam kobiety. Bowiem sklep to był rodzinny interes, działający tu od kilku lat. Mieszkańcy osiedla znali właścicieli. A oni swoich klientów.

Janusz P. wybiegł. Bez chwili namysłu ruszył w stronę swojego domu. Tam była żona i to u niej chciał szukać pomocy, bo myślał, że mężczyzna zasłabł, dostał zawału czy czegoś w tym rodzaju.

Gdy był już kawałek od sklepu, kątem oka zauważył, jak jego drzwi nieznacznie się uchylają,  a przez szparę przeciska się jakaś postać z opuszczoną głową. To był mężczyzna, ale Janusz P. ponoć nie widział jego twarzy.

Zdaniem śledczych, to musiał być zabójca, który najpierw zabił kobietę, a jej zwłoki zaciągnął na zaplecze. W czasie, gdy morderca plądrował sklep – zapewne w poszukiwaniu gotówki – pojawił się w nim Aleksander G. Podobnie jak synowa, zmarł w szpitalu z powodu licznych ran zadanych nożem. W sumie u obu ofiar naliczono ich prawie 50. Ze sklepu zginęła saszetka z kilkunastoma milionami starych złotych.

Sklepowa psychoza

Policjanci pracowali na miejscu zabójstwa przez kilkanaście godzin bez przerwy. Zaś w Chełmnie zapanowała psychoza strachu. Zaczęto mówić, że w mieście grasuje seryjny zabójca sklepowych ekspedientek. Między innymi dlatego, że kilka tygodni przez tragedią „Nad Browiną”, w innym sklepie w Chełmnie również zginęła sprzedawczyni. Policja ogłosiła co prawda, że to był wypadek, bo przygniótł ją źle zabezpieczony regał, ale ulica i tak wiedziała swoje.
Po podwójnym zabójstwie w sklepie, do Chełmna przyjechało kilku policyjnych komendantów z różnych szczebli. Od początku było więc jasne, że znalezienie sprawcy lub sprawców tego mordu, będzie priorytetem.
Policjanci zaczęli penetrować środowiska przestępcze i jego okolice. Po kilku tygodniach ogłoszono, że zatrzymano trzech podejrzanych o dokonanie tej zbrodni. Po kolejnych kilku dniach okazało się, że dwóch z nich prokuratura zwolniła do domu. Skupiła się tylko na 47-letnim wówczas Ryszardzie F., znanym również w półświatku z ksywki „Falconetti”.
Nie mógł on poszczycić się kryształową przeszłością, był „wyrywny w rękach” i nie tylko, ale z „mokrą robotą” nie miał nigdy wcześniej nic wspólnego.
Ryszard F. nigdy nie przyznał się do winy. Został tymczasowo aresztowany.
– Nigdy nie wątpiłam w niewinność  Ryszarda F. – mówi dziś mecenas Ewa  Wielińska, jeden z dwóch adwokatów z urzędu wyznaczonych do obrony „Falconettiego”. Drugim był adwokat Tadeusz Felski.
Koronnym dowodem winy Ryszarda F. miał być nóż znaleziony w wersalce jego mieszkania. Badanie DNA wykazało, że ślady biologiczne na nim są zgodne z genotypem zamordowanego w sklepie mężczyzny.
Na trop tego narzędzia, naprowadziła śledczych znajoma Ryszarda F., która raczej nie ukrywała, że nie darzy już go taką sympatią, jak kiedyś.
Mimo to prokuratura sporządziła przeciwko Ryszardowi F. akt oskarżenia, w którym zarzuciła mu zamordowanie dwóch osób, ponieważ przedstawił alibi, które się nie potwierdziło i przez to stracił wiarygodność w oczach śledczych.

Propozycja hipnozy

Proces w tej sprawie toczył się w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu. Od jego początku nie ulegało wątpliwości, że jedyną osobą, która widziała zabójcę bądź zabójców, była 9-letnia wtedy dziewczynka. Poszła do sklepu po cukierki. Przy ladzie stało dwóch mężczyzn, których nie znała z tego osiedla.

– Mieli na głowach czarne wełniane czapki, nasunięte na uszy – zeznawała dziewczynka Powiedzieli do mnie: przesuń się, kupuj pierwsza.

Dziecko wykonało to polecenie: – Pani Ewelina (sklepowa – przyp. red.) była uśmiechnięta jak zawsze. Nie była zdenerwowana. Zapytała mnie co w szkole – mówiła też dziewczynka, która nigdy w Ryszardzie F. nie rozpoznała mężczyzny, który był wówczas w sklepie. Jej zdaniem ci dwaj, których tam widziała, byli w wieku jej ojca, czyli mieli około 30 lat, gdy tymczasem oskarżony zbliżał się wówczas do 50.

Janusz P., mężczyzna, który odnalazł zwłoki Aleksandra G., był podczas śledztwa i procesu przesłuchiwany wielokrotnie. Zawsze powtarzał, że niczego w sklepie nie słyszał i niczego, oprócz zarejestrowanego kątem oka zarysu sylwetki – przeciskającej się przez drzwi – nie widział.

Śledczy i sąd próbowali namówić go na przesłuchanie w hipnozie. Wtedy ponoć dobry specjalista potrafi z ludzkiej świadomości wyciągnąć więcej, ale Janusz P. nigdy się na to nie zgodził. Tłumaczył, że boi się tylko o to, że z takiego stanu się nie wybudzi lub coś mu się stanie złego.

Zapewniał sąd, że przyczyną odmowy nie jest to, iż ma coś do ukrycia.

– Załóżmy, że rzeczywiście nie widział pan zabójcy Aleksandra G. i jego synowej. Jeżeli jest inaczej, pozostawiam to do rozstrzygnięcia w pańskim sumieniu – powiedział do Janusza P., po ostatnim sądowym przesłuchaniu, sędzia Andrzej Walenta, przewodniczący składu orzekającego w tamtym procesie.

Notatki z toalety

Rozprawy trwały wiele miesięcy i miały czasami dość niespotykany, nie tylko na tamte czasy, przebieg. Nie tylko z powodu propozycji zeznań w hipnozie, ale sąd na przykład dwukrotnie niespodziewanie wyłączał jawność zeznań nowych świadków, ponieważ mieli oni przekazać takie rewelacje, że Ryszard F. od razu dostanie dożywocie. W efekcie do przełomu nigdy one nie doprowadziły. Obrona, te rzekome rewelacje nazywała metafizycznymi.

Już podczas procesu w aktach sprawy pojawiały się świeże policyjne raporty z rozmów, które funkcjonariusze policji przeprowadzali ze świadkami w różnych dziwnych miejscach. Na przykład w sądowej ubikacji, w czasie przerwy w rozprawie.

Jedna z nich doprowadziła do tego, że mieszkaniec osiedla „Nad Browiną”, w czasie ponownego przesłuchania na sali rozpraw przyznał, iż rozpoznaje jednak Ryszarda F. Jest on w stu procentach tym samym mężczyzną, którego widział na osiedlu w dniu zabójstwa i mniej więcej w tym samym czasie, gdy w sklepie popełniano zbrodnię.
Dlaczego nie mówił o tym, gdy był pierwszy raz przesłuchiwany? Ze strachu. Podobno obiecywano mu teraz, że może spokojnie zeznawać, ponieważ oskarżony nigdy nie dowie się, kto go rozpoznał. Mowy końcowe w tym procesie były też w niektórych fragmentach dość emocjonalne.

– W tym procesie potencjalni i przesłuchani świadkowie nie mówili wszystkiego, co widzieli, bądź wiedzieli. Milczeli ze strachu – powiedział między innymi na zakończenie prokurator Andrzej Kukawski. Złożył też wniosek o uznanie Ryszarda F. winnym podwójnego zabójstwa i skazanie go na 25 lat więzienia.

Po roku od postawienia zarzutów, toruński Sąd Wojewódzki uznał, że nie może stwierdzić ze  stuprocentową pewnością, iż Ryszard F. jest zabójcą ze sklepu. Został on uniewinniony.

– Zdaję sobie sprawę, że opinia publiczna domagała się w tej sprawie surowego wyroku, ale sąd nie może kierować się emocjami, tylko musi patrzeć racjonalnie, opierając się na zebranym materiale dowodowym – mówił 19 lat temu, w ustnym uzasadnieniu wyroku, sędzia Andrzej Walenta.

A zdaniem składu orzekającego, któremu on przewodniczył,  dowody na skazanie Ryszarda F. były co najmniej wątpliwe. Nie było żadnego bezpośredniego świadka zdarzenia, proces więc miał charakter poszlakowy.

Natomiast ciąg zdarzeń ustalony przez sąd, nie dawał gwarancji, że zabójcą może być wyłącznie ten 47-latek. Poza tym badania DNA noża znalezionego u oskarżonego, również nie wykluczyły w stu procentach, że ślady na nim nie mogły pochodzić od innej osoby niż tylko od zamordowanego Aleksandra G.

Ryszard F. swoje uniewinnienie w dużej mierze zawdzięcza również adwokatom z urzędu, którzy byli bardzo zaangażowani w obronę tego mężczyzny. Wykonali kawał solidnej roboty. Załatwili sobie nawet prywatne specjalistyczne konsultacje z zakresu genetyki związane z badaniami DNA noża. To nie tylko w tamtych czasach było ewenementem, jeżeli chodzi o adwokatów z urzędu.

– To były początki takich dowodów z badaniem DNA. Wszyscy się tego wtedy uczyliśmy – mówi dziś mecenas Tadeusz Felski, który był kiedyś pracownikiem naukowym toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i poprosił o pomoc znajomą z instytutu biologii tej uczelni. A ona bezinteresownie poświęciła obu adwokatom swój czas.
Akta do analizy
Kilka miesięcy później, wyrok toruńskiego Sądu Wojewódzkiego stał się prawomocny, gdyż Sąd Apelacyjny odrzucił całkowicie zażalenie prokuratury.
Dziś sklepu, w którym doszło do zabójstwa, już nie ma. Zmieniło się osiedle i jego mieszkańcy. Ci, którzy byli świadkami wydarzeń sprzed 20 lat, raczej nie chcą do nich wracać. Do dziś kojarzą im się one przede wszystkim z atmosferą strachu, panującą wówczas w miejscu,  gdzie mieszkali.

– Nie traktuję tej sprawy w kategoriach jakiejś porażki zawodowej. Wręcz przeciwnie, wyrok, który wydałem wspólnie ze składem orzekającym, został podtrzymany przez sąd apelacyjny, więc to raczej sukces. Pomijając fakt, że nie udało się ustalić i ukarać sprawcy brutalnego zabójstwa – mówi dziś sędzia Andrzej Walenta z toruńskiego Sądu Okręgowego – Wracam myślami do tego procesu i cały czas twierdzę, że analizując dowody nie mogłem wydać innego wyroku. Według nich, tego mężczyzny nie było po prostu w tym sklepie w momencie zabójstwa. A pomijając już dowody, tak prywatnie wcale nie byłem przekonany, że ten oskarżony brał bezpośredni udział w tej zbrodni.

– Nie traktuję tej sprawy w kategoriach jakiejś porażki zawodowej.– mówi dziś sędzia Andrzej Walenta z toruńskiego Sądu Okręgowego .

Również mecenas Ewa Wielińska dobrze pamięta tamtą sprawę: – Do końca życia nie zapomnę chwili, kiedy po uchyleniu tymczasowego aresztowania w związku z nieprawomocnym wyrokiem uniewinniającym, Ryszard F. prosto zza krat przyszedł do mojej kancelarii. Przepraszał, że niema  żadnych kwiatów lub czekoladek,  ale nie miał za co ich kupić. Chciał mi natomiast serdecznie podziękować za wszystko. Byłam wtedy naprawdę wzruszona – wspomina dziś  adwokat Wielińska.

Ryszard F. po uprawomocnieniu się uniewinniającego go wyroku,  wrócił na salę rozpraw. Ale już w innym charakterze. Złożył wniosek o odszkodowanie za oczywiście bezzasadne tymczasowe aresztowanie. Chciał najpierw 100 000, potem 80 tysięcy złotych. Po apelacjach i wielu rozprawach w 2003 roku dostał w sumie 15 tysięcy złotych zadośćuczynienia.

– To była jedna z pierwszych takich spraw o odszkodowanie w nowej  Polsce. I tak naprawdę, sądy nie do końca wiedziały na przykład, jak należy postępować, jak interpretować przepis o niewątpliwie niesłusznym tymczasowym aresztowaniu – ocenia dziś mecenas Wielińska – Dopiero się tego uczono na żywych przykładach, między innymi na Ryszardzie F. To między innymi ta sprawa spowodowała, że z czasem zaczęła zmieniać się optyka ich postrzegania. Właśnie na korzyść osób, które spędzały długie miesiące za kratami, a potem zostawały prawomocnie uniewinniane.

Prawomocnie niewinny Ryszard F. wyjechał z Chełmna, bo nie mógł tam żyć z przypiętą łatką mordercy. Jak nam powiedział po jednej z odszkodowawczych rozpraw, ludzie się go bali, nikt nie chciał go zatrudnić, czy wynająć mu mieszkania.

W ubiegłym roku Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku postanowiła jeszcze raz przeanalizować akta wszystkich niewyjaśnionych zabójstw, które w ciągu ostatnich 30 lat wydarzyły się w województwie kujawsko-pomorskim.

Dokonają tego analitycy kryminalni. To zatrudnieni od kilku lat w Prokuraturach Okręgowych pracownicy cywilni, po specjalnych szkoleniach w tym kierunku. Na tej liście znalazły się również tomy zawierające materiały związane z tym zabójstwem w chełmińskim sklepie. Prokuratura nie chce ujawniać, czy zostały one już przeanalizowane i do jakich wniosków doszli ci, którzy się tym zajmowali.

Waldemar Piórkowski

Foto Waldemar Piórkowski

Zobacz również: