To najpotworniejsza zbrodnia ostatnich lat we Wrocławiu. 38-letni Adam G., z wykształcenia kucharz, zabił nożem swoją żonę, 38-letnią Barbarę oraz dwie córki: 17-letnią Dorotę i 14-letnią Emmę. Zanim popełnił samobójstwo, udusił jeszcze dwa domowe koty.  Ci, którzy ich znali, są w szoku. Przecież to była taka porządna i szczęśliwa rodzina! A pan Adam był  taki miły.
 26 maja, 2014 roku w poniedziałek – dokładnie w Dniu Matki – pani Teresa Filipp – mieszkająca w leżącej nieopodal Wrocławia wsi Miękinia – wyjęła z drzwi elegancką kartkę pocztową, którą zostawił listonosz. „Najukochańsza Mamo, dziękuję Ci, że jesteś” – przeczytała napis na widokówce. W środku były życzenia, pod którymi podpisała się jej ukochana córka Basia, zięć Adam i dwie wnusie – Dorotka i Emma.

– Leszek, zadzwoń do Basi, podziękuję jej za kartkę – pani Teresa zawołała do syna, który mieszka z nią.  Leszek wykręcił numer. Basia odebrała, ale w słuchawce był jakiś hałas.

– Jadę teraz autobusem, wracam z pracy. Oddzwonię jak wysiądę – Barbara przekrzyczała szum.
I faktycznie, niedługo potem oddzwoniła. Jeszcze raz złożyła mamie życzenia, pogadały chwilkę o codziennych sprawach. Zanim się rozłączyły, Basia powiedziała:  -To pa, mamuś. Idę do domu.
– I to były ostatnie słowa, jakie od córki w życiu usłyszałam… – mówi zrozpaczona pani Teresa.
Następnego dnia zadzwonił do niej były mąż, ojciec Basi.
– Usiądź, muszę ci coś powiedzieć.
Chwilę później pani Teresie zawalił się świat.
Zabijał przy muzyce
26 maja – w ten sam poniedziałek –  jedna z mieszkanek wieżowca przy ul. Ślicznej we Wrocławiu wracała przed południem do domu. Przy drzwiach wejściowych do klatki schodowej stał jej sąsiad z parteru – Adam G. Miał kilkudniowy zarost, nieobecne spojrzenie i wyglądał jak człowiek, którego coś gryzie. Kobieta chciała nawet spytać, czy wszystko u niego w porządku, ale w końcu się rozmyśliła. Przecież nie każdy chce opowiadać sąsiadom o swoich troskach.

– A teraz mam okropne wyrzuty sumienia.  Bo może, gdybym go jednak spytała, to w jakiś sposób udałoby się zapobiec tej okropnej tragedii  – sąsiadka rodziny G. załamuje ręce. Miała o nich jak najlepsze zdanie. Podobnie, jak inni mieszkańcy ul. Ślicznej.

– To była normalna, szczęśliwa rodzinka. Pani Basia pracowała jako kucharka w przedszkolu, pan Adam pracował przy rozwożeniu toalet toi-toi. Ona była spokojna, delikatna, bardzo religijna. Pan Adam był miłym, sympatycznym człowiekiem. A ich córki, to po prostu przeurocze dziewczynki! Świetne uczennice, ładne, wesołe, dobrze wychowane. W dzisiejszych czasach młodzież jest jaka jest, a Dorotka i Emma zawsze się sąsiadom w pas kłaniały, drzwi przytrzymały, gdy ktoś obładowany zakupami szedł, a nawet pomogły te zakupy wnieść. Uśmiechnięte, sympatyczne, chętne do pomocy, iskierki takie…Cała rodzina do kościoła chodziła, na zgodną i bardzo zżytą wyglądała. Jeszcze w niedzielę pani Basia z córkami do kościoła szły, rozmawiały sobie po drodze, uśmiechały się – opowiadają sąsiedzi.

Ale w poniedziałek, 27 maja,  Barbara G. miała o 6 rano być w pracy. Nie przyszła. Nie odbierała też telefonu. A w szkołach nie pojawiły się jej córki.  Za to w ich mieszkaniu, bardzo głośno – mimo wczesnych godzin porannych – grała muzyka. Sąsiedzi poszli więc poprosić, żeby ją trochę przyciszyć. Jednak nikt nie reagował na pukanie. Przyszedł też tato pani Barbary. Miał sprawę do córki, a ona nie odbierała telefonu. Mężczyzna miał swoje klucze do mieszkania Basi i Adama, więc próbował ich użyć, ale okazało się,  że od wewnątrz w zamku tkwi klucz. Coś musiało być nie w porządku!

Ojciec pani Barbary i sąsiedzi wezwali więc policję, ta poprosiła o pomoc straż pożarną. Gdy strażacy przez okno weszli do mieszkania rodziny G., zastali widok, który nawet doświadczonych ratowników przeraził. W domu leżały zakrwawione, poryte od ciosów nożem zwłoki pani Basi, martwe, pokrwawione ciała obu dziewczynek i truchła dwóch kotów. Było też ciało Adama  G. – w  pozycji, która raczej nie pozostawiała wątpliwości, co do tego, że mężczyzna popełnił samobójstwo. A głośna muzyka wciąż grała….

Czynności śledczych, w mieszkaniu rodziny G. trwały aż 12 godzin. Na miejscu pracowali policjanci, prokurator, technicy kryminalistyczni, biegli z różnych dziedzin.

Wzorowe małżeństwo

Pani Teresa Filipp jest w szoku: – Nie wiem, nie mam pojęcia – bezradnie rozkłada ręce na pytanie „dlaczego”?

I opowiada: – Osiemnaście lat był moim zięciem i złego słowa na niego powiedzieć nie mogłam! Owszem, jeździł trochę za szybko autem, czasem się z Basią o coś posprzeczali, ale to nie było nic ponad normę! Jeszcze przed Wielkanocą byłam u nich we Wrocławiu przez kilka dni. Akurat wypadał tłusty czwartek. Basia, Adam i dziewczynki chrustów razem nasmażyli, wyglądali na zgodną, naprawdę fajną rodzinę. Często z Basią i resztą rodzinki przez telefon rozmawiałam, byli weseli, normalni. A niedawno Basia zadzwoniła do mnie i mówi: „Mamo, zięć się tak bardzo za swoją teściową stęsknił, że galaretę dla ciebie gotuje!”  I przyjechali do mnie całą rodzinką. Nawieźli nie tylko tej galarety, ale i lodów, ciastek. Uśmiechnięci, rozgadani. Adam, miły bardzo: „teściowo kochana” do mnie mówił, a na Basię z miłością patrzył… Aż przez myśl mi przeszło,  że oni powinni za wzór małżeństwa uchodzić! Tyle lat po ślubie, a tacy zakochani! Basia to inaczej o mężu nie mówiła jak „Adaś” – wspomina pani Teresa.

I nijak nie może zrozumieć, co się stało, że jej zięć okazał się potworem, najgorszą bestią!

– Teraz tak myślę, że może córka coś ważnego przede mną ukrywała. Ona nie była bardzo wylewna, za to często do kościoła chodziła, modliła się, spowiadała. Widać wolała swoje troski przed panem Bogiem odkrywać, niż przed ludźmi.  Z gazet, już po ich śmierci dowiedziałam się, że Adam podobno leczył się psychiatrycznie. Żeby Basia choć jedno słowo powiedziała, że u nich w domu jest źle! Nie odpuściłabym! Do rozwodu bym nawet namawiała, byle córka i wnuczki były szczęśliwe, bezpieczne.  Ale nie było żadnych sygnałów, a teraz już na wszystko za późno… – zamyśla się pani Teresa. I wyjmuje z domowego albumu zdjęcie Basi, jak szła do I Komunii Świętej.

– Ona od dziecka taka spokojna, cichutka była – wspomina.

– Jak aniołeczek – dodaje Leszek, młodszy brat Barbary Tylko książki by cały czas czytała, albo się uczyła całymi dniami.  Mówiliśmy na nią „nasz kujonek” albo „mol książkowy” – wspomina brat.

Taki był zakochany

W latach 90. Basia poszła do szkoły średniej, do technikum gastronomicznego we Wrocławiu. Tam poznała Adama. Chodzili razem do jednej klasy. Basia była mocna z polskiego, Adam  z matematyki. I tak sobie nawzajem w nauce pomagali, że aż parą zostali. Jak tylko szkołę skończyli, Basia w ciążę zaszła. 12 października 1996 roku wzięli ślub.  Adam był w żonie zakochany po uszy. Pani Teresa z zięcia się cieszyła, bo taki Basi oddany, no i ładny. Włosy miał długie, aż się sąsiadki w żartach podpytywały, czy to aby na pewno chłop?

– Chłop, chłop – pani Teresa nie miała wątpliwości, że jej zięć to mężczyzna, w dodatku sprawiał wrażenie naprawdę dobrego. Opiekuńczy dla Basi był, pomocny we wszystkim,  a gdy na świat przyszła Dorotka, to dosłownie oszalał na punkcie córeczki! Gdyby można było gwiazdki z nieba zrywać, dawałby je Dorotce. Dziewczynka była jego oczkiem w głowie, choć z charakteru bardziej mamę przypominała: spokojniutka była.

Trzy lata po Dorocie urodziła się Emma.

– Istna Hanka Bielicka! Tak zresztą ją nazywaliśmy. Buzia się jej nie zamykała, a nieokiełznana energia roznosiła! Jak się tylko tu u mnie pojawiała, to nie szło spokojnie porozmawiać, bo był jeden śmiech, pisk, a dom zamieniał się w istne pobojowisko. Taka właśnie była ta nasza Emma! – opowiada Teresa Filipp.

Dziewczynki wyrosły na ładne, mądre pannice. Obie przynosiły świadectwa z czerwonym paskiem i nagrody za wyniki w nauce. A Dorotka była taka zaradna, że wystarała się o rolę w programach Polsatu  – tych „Dlaczego ja” i podobnych. Jeszcze wiosną tego roku odcinek z jej udziałem był emitowany.  Dorota nie dość więc, że świetnie się uczyła, to jeszcze zarabiała pierwsze, własne pieniądze. A co zarobiła, to nawet nie na siebie, ale na ukochane koty lubiła wydawać.

Wnuczki wyprosiły u rodziców kupno dwóch kotek i bardzo kochały te zwierzątka! Dorotka kupowała im dobrą karmę, odżywki, zabawki. A jak się coś poważniejszego działo, np. jedna kotka kiedyś zachorowała, to i Adam pieniędzy na operację i leczenie nie szczędził. A tego tragicznego dnia nawet te koty pozabijał. Nie rozumiem tego! –  kręci głową pani Teresa.

Pochowany samotnie

Bo chyba nikt nie rozumie, dlaczego Adam G. powybijał – dosłownie – swoich najbliższych. Zamiast chronić żonę i córki, zadał im cierpienie i śmierć! Czy faktycznie leczył się psychiatrycznie i to choroba dała o sobie znać? A może stało się coś innego?

Mówi się o możliwych problemach finansowych rodziny G., ale te wydają się mało prawdopodobne. Fakt, nie przelewało im się szczególnie, ale tak przecież żyją miliony Polaków! Oboje mieli mieszkanie, samochód, dopiero co wyremontowali łazienkę.

– I jeszcze mi córka finansowo pomagała – mówi pani Teresa.

Co się więc stało? Jakie wydarzenie może pchnąć człowieka to takiego straszliwego czynu?! Czy Adam G. popełnił tzw. samobójstwo rozszerzone, kiedy sprawca zabija się nie tylko siebie, ale i najbliższych? A jeśli tak, to dlaczego to zrobił?  Sprawę badają  śledczy, jednak nie wiadomo, czy kiedykolwiek poznamy prawdę. Być może Adam G. na zawsze zabrał ją ze sobą do grobu.  Na razie pewne są tylko pierwsze wyniki sekcji zwłok.

– Wynika z nich, że  trzy kobiety zginęły śmiercią gwałtowną, wskutek działania osoby trzeciej. Natomiast mężczyzna poniósł śmierć wskutek gwałtownego uduszenia, ale bez udziału osób trzecich – mówi prokurator Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

Pogrzeby  się odbyły. Dwa. Na wrocławskim cmentarzu, w jednym grobie, spoczęły Barbara, Dorotka i Emma, żegnane przez setki ludzi.

Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Jaworze – swoim rodzinnym mieście – spoczął Adam.

– Taka była wola naszej rodziny, żeby ten człowiek, który okazał się najgorszą bestią,  już nigdy nie był blisko Basi i dziewczynek – mówi pani Teresa Filipp.

Edyta Golisz

Zobacz również: