

Czy pomocnik Johna (Iwana) Demianiuka vel Iwana Groźnego, oprawcy z Treblinki i Sobiboru, ukrył się po wojnie na Podlasiu? Czy Iwan Marczenko to Jan Marczuk, zmarły w podbiałostockim szpitalu w 1994 roku? Wiele poszlak może na to wskazywać, chociaż Marczuk, tajemnicę swojej wojennej młodości zabrał do grobu.
Rzecz wydawała się zupełnie absurdalna, biorąc pod uwagę ten prosty fakt, iż przez kilkadziesiąt lat najlepsi śledczy, w tym z Polski, badali sprawę Demianiuka i raczej nie mogło być mowy o pomyłce.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym i w tej sprawie nie próbował się czegoś dowiedzieć. Historia zna przecież przykłady fatalnych w skutkach pomyłek sądowych, źle poprowadzonych śledztw, skazywania niewinnych ludzi. Musiałem odszukać ludzi, którzy Marczuka dobrze znali, pamiętali co opowiadał, jak się zachowywał.
Lubił hajlować
– Był bardzo podobny do tego Demianiuka z telewizji – opowiada Jan R. z Hajnówki – Ludzie opowiadali, że jak wrócił po wojnie, to był taki gruby, że ledwo przeszedł przez drzwi. Kazał sobie nawet sznurowadła w butach zawiązywać. Kto wracał po wojnie dobrze odżywiony i tak się zachowywał, niech pan sam powie? Zaczęto mówić, że Marczuk był strażnikiem w niemieckim obozie. Coś w tym chyba jest, bo o ile go pamiętam, to zawsze chwalił wszystko, co niemieckie. Mało tego, ze znajomymi witał się okrzykiem: „Heil Hitler!”. Nieraz mu z tego powodu milicjanci tyłek obili, ale bez skutku. Jeden człowiek, który z nim wódeczkę czasem popijał, mówił, że Marczuk marzy, „żeby choć raz znowu ręce w krwi ludzkiej zanurzyć”. Żydów też nienawidził.
Postanowiłem po rozmowie z R. skontaktować się z dr Jackiem E. Wilczurem, człowiekim-legendą, byłym akowcem, więźniem komunistycznego więzienia. Wilczur – jako pracownik Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, czyli poprzedniczki IPN – przez wiele lat pomagał śledczym w osądzeniu Iwana Groźnego.
Nikt chyba nie wie tyle co on, o zbrodniach, jakie popełniono w niemieckich obozach zagłady na terenie Polski. Co do tego, że Marczuk mógłby być Demianiukiem był bardzo sceptyczny. Ale podrzucił mi inny trop. – Iwan Marczenko, pomocnik Demianiuka przy komorze gazowej w Treblince, nigdy nie został odnaleziony. Ta zbieżność imienia i nazwiska, zachowanie tego pańskiego Marczuka jest bardzo zastanawiające. Oddziały pomocnicze SS-manów, pacyfikujące warszawskie getto, czy wachmani z obozów koncentracyjnych rekrutowali się ze społeczności ukraińskiej, ale nie wykluczone, że mógł się tam trafić jakiś Białorusin z Podlasia czy Rosjanin.
Doktor Wilczur mówi, że dobrze by było poznać narodowość Marczuka i odnaleźć ludzi, którzy mogą cokolwiek powiedzieć o jego wojennej przeszłości. – Wiele sobie pan jednak po tej historii nie obiecuje. Czas swoje zrobił a twarde dowody – jeśli w tej sprawie były – zostały na pewno zniszczone – dodaje na koniec sceptycznie.
Ożenił się i zniknął
W Urzędzie Stanu Cywilnego w Dubiczach Cerkiewnych, skąd Marczuk miał pochodzić, odnaleziono informację o jego małżeństwie. Ślub 30-letni Marczuk wziął w miejscowej cerkwi z 21-letnią Olgą Wołosiuk. Ożenku miał udzielać – 15 maja 1942 roku – ksiądz Jan Bandałowski.
Nie wiem, z jaką narodowością mój bohater się wówczas utożsamiał. Ale dziś Dubicze Cerkiewne – tu na Podlasiu – to gmina, w której promuje się folklor ukraiński, ludzie też tu według niektórych językoznawców i członków Związku Ukraińców Podlasia mówią jedną z odmian języka ukraińskiego.
Możliwe jednak, że w czasie II wojny światowej wystarczała Marczukowi świadomość, iż nie jest katolikiem. Poza tym przed okupacją mieszkał w Polsce, potem został obywatelem ZSRR a następnie III Rzeszy. To mocno wtedy komplikowało sprawę.
Olga Wołosiuk już nie żyje. Odnalazłem jej córkę. Nie wyrażała się pochlebnie o pierwszym mężu swojej matki.
– To był pijak – twierdzi Irena Ś. – Z mamą żył krótko, nie chciała takiego. Zniknął w 1943 roku i pojawił się dopiero po wojnie. W Dubiczach opowiadali, że pracował w hitlerowskim obozie, ale jak było naprawdę, to ja nie wiem. W 1986 roku chciał z mamą porozmawiać, ale był pijany. Mama nie wpuściła go za próg domu.
Zatarte ślady
Szukałem jakichkolwiek informacji o Janie Marczuku, rocznik 1912, w Instytucie Pamięci Narodowej w Białymstoku. IPN przejął przecież archiwa Głównej i Okręgowych Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Niestety, bez skutku. Nie ma go ani tam, ani w materiałach wytworzonych przez MSW PRL po 1945 roku.
Jego nazwisko nie pada również w publikacjach opisujących okupację hitlerowską na Białostocczyźnie pod kątem wywózek na roboty przymusowe do Niemiec. Waldemar Monkiewicz w książce „Zbrodnie hitlerowskie w Hajnówce i okolicach” (Towarzystwo Przyjaciół Hajnówki, Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku, Białystok 1982) ustalił, że z Dubicz Cerkiewnych zabrano na roboty przymusowe 14 osób, z czego zginęły 2 osoby. Inna autorka, w monografii o Dubiczach wymienia te nazwiska: Bielewiec, Gierasimiuk, Chilimoniuk, Panfiluk, Żuk… Żadnego tam Marczuka nie ma.
Zgłosił się na ochotnika do pacyfikacji getta warszawskiego w kwietniu 1943 roku? Walczył po stronie okupanta w Powstaniu Warszawskim? Mordował Żydów w Treblince?
W trakcie zbierania materiałów do tego tekstu, zadzwonił do mnie były milicjant. Dałem wcześniej ogłoszenie do lokalnej gazety, że szukam wszelkich informacji o Janie Marczuku. Nie podał nazwiska, chciał pozostać anonimowy.
– Były z nim rzeczywiście problemy, powiedzmy „natury porządkowej”. To jego „heilowanie” było powszechnie znane. Nie bał się nas w ogóle, a przecież milicja nie lubiła się cackać z ludźmi od takich okrzyków. Pałka szła szybko w ruch. Funkcjonariusz wymienia następnie kilka nazwisk osób, które o Marczuku więcej powiedzą. Z większością już rozmawiałem i są to informacje, które mówią ciągle o tym samym: dużo pił, mówił po niemiecku, witał swoich znajomych pozdrowieniem hitlerowców.
– Podobno po wojnie pracował na kolei w Warszawie. Kiedy zamieszkał w Hajnówce, pracował jako stróż w rzeźni. Obok była masarnia. Pamiętam go dobrze w tej roli, bo jeździło się tam po stanie wojennym „załatwić” pozakartkową wędlinę – mówi Jan R. – Bardzo mu ta praca, z tego co słyszałem, odpowiadała.
– Nie dziwi to pana? Krew, specyficzny zapach, ryk zarzynanych zwierząt. Psychologia mogłaby tu wiele powiedzieć – dodaję.
– Coś w tym chyba jest – zgadza się ze mną.
Tajemnica lekarska
„W odpowiedzi na pana zapytanie, dyrekcja Samodzielnego Publicznego Psychiatrycznego Zakładu Opieki Zdrowotnej im. Stanisława Deresza w Choroszczy uprzejmie wyjaśnia, iż udostępnienie jakichkolwiek informacji zawartych w dokumentacji będącej w posiadaniu SPP ZOZ w Choroszczy może nastąpić na wniosek uprawnionych osób i podmiotów, wskazanych w przepisach obecnie obowiązujących w tym zakresie…”.
Po śmierci drugiej żony zupełnie się załamał. Nie był nawet na jej pogrzebie. Trafił na obserwację. Potem był hospitalizowany. Tam też zmarł.
Moja intencja była prosta: być może w notatkach lekarzy znalazły się ważne szczegóły jego życia wewnętrznego, traumy, świadectwo strasznych dni. „Jedyną prawną możliwością ich uzyskania jest droga sądowa”, napisała mi Izabela Nawrocka z działu statystyki szpitala, w którym umarł.
Kto właściwie tam umarł? Jan Marczuk? Iwan Groźny? Iwan Marczenko?
Arkadiusz Panasiuk
Fot: Dom przy Miłkowskiego 29 w Hajnówce, w którym kiedyś mieszkał Marczuk