Reforma szkolnictwa obciąży samorządy

Likwidacja gimnazjów i powrót do 8-letniej szkoły powszechnej wraz z 4-letnim liceum i 5-letnim technikum – to główne zmiany, które zakłada planowana przez Ministerstwo Edukacji Narodowej reforma oświaty. Reforma ruszyć ma jesienią przyszłego roku, a samorządy już mają twardy orzech do zgryzienia. Chodzi przede wszystkim o pokrycie kosztów planowanych zmian.
O głównych założeniach reformy oświaty poinformowała przed tygodniem minister Anna Zalewska. Szefowa resortu edukacji potwierdziła to, o czym mówiło się od wielu miesięcy. Rząd chce zlikwidować gimnazja. Reforma „8 plus 4” zakłada powrót do szkoły podstawowej z ośmioma klasami. Zgodnie z wizją minister w klasach I-IV będzie poziom podstawowy, natomiast w klasach V-VIII poziom gimnazjalny. Po ukończeniu szkoły powszechnej uczniowie będą mieli do wyboru czteroletnie liceum ogólnokształcące, pięcioletnie technikum lub dwustopniową szkołę branżową. I to również novum, bowiem z edukacyjnej mapy znikną szkoły zawodowe.
Reforma ruszyć ma we wrześniu przyszłego roku. Pierwszy rocznik, który zostanie nią objęty to uczniowie, którzy 1 września 2017 roku rozpoczną naukę w szkołach powszechnych. Zatem tegoroczne sześciolatki oraz ci, którzy powinni wówczas pójść do klas I gimnazjów, trafią  do klas VII szkół powszechnych.
Resort edukacji – w ramach zapowiadanych zmian – przewiduje trzyletni okres przejściowy. W tym czasie klasy VII będą mogły znajdować się, albo w budynku gimnazjum, albo szkoły podstawowej. Docelowo klasy I-IV oraz V-VIII mają być połączone w jedną szkołę. Uczniowie, którzy jesienią przyszłego roku trafią do klas I oraz VII szkół powszechnych, będą pierwszymi rocznikami, które będą uczyć się zgodnie z nową podstawą programową kształcenia ogólnego.
Sieć ulegnie zmianie
Nie da się ukryć, że minister Zalewska o reformie oświaty mówiła w samych ogólnikach. Z pewnością wystarczą one uczniom, jak i ich rodzicom. To zdecydowanie za mało dla samorządów, które ową reformę będą wprowadzały. Nic więc dziwnego, że na część z nich padł blady strach, bo jak powtarzają włodarze miast oraz gmin: diabeł tkwi w szczegółach. Ze spokojem natomiast do sprawy podchodzą w Sochaczewie.
– W momencie, kiedy zmieniły się władze, ten pomysł reformy był zapowiadany, tak więc mieliśmy czas, aby się z nim oswoić. Oczekiwaliśmy zmian i reforma w takim kształcie, to dla nas żadne zaskoczenie. Chociaż pamiętajmy, iż są to wyłącznie zapowiedzi – mówi Danuta Szewczyk-Kozłowska, dyrektor Miejskiego Zespołu Ekonomicznego w Sochaczewie. Przyznaje przy tym, że reforma zmieni sieć szkół w mieście: – Jeśli znikną gimnazja, to pozostaną budynki, które trzeba będzie zagospodarować. Prawdopodobnie inaczej będzie ta sieć rozłożona, czyli szkoły podstawowe wrócą do gimnazjów – dodaje dyrektor. Nawiązuje przy tym do Szkoły Podstawowej nr 6, w budynku której znajduje się obecnie Gimnazjum nr 2 z Oddziałami Integracyjnymi i Sportowymi. Na pewno nie ma obawy o to, że część obiektów szkolnych może przez pewien okres świecić pustkami, a przynajmniej w części być niezagospodarowana.
– Okres przejściowy zakłada, że kiedy III klasa gimnazjum „wyjdzie”, nie będzie naboru do pierwszej, ale w to miejsce pojawi się VII klasa szkoły powszechnej. I dopóki nie zniknie ostatnia klasa gimnazjum, tam będą mogły chodzić szkoły podstawowe – podkreśla dyrektor Szewczyk-Kozłowska.   
Co z kosztami reformy?
– Każda reforma niesie za sobą wydatki. Minister zapowiada, że nie będziemy mieli z tytułu reformy problemów. Niemniej trudno jest obecnie szacować koszty, jakie poniesiemy – mówi dyrektor MZE. Faktem jest jednak, że ratusz będzie musiał wysupłać z kasy dodatkowe pieniądze. Trzeba będzie chociażby na nowo zaadaptować część budynków szkolnych. Do końca nie wiadomo, ile po reformie wyniesie kwota subwencji. Obecnie zasila ona budżet miasta w kwocie 22 mln zł.
– Tak naprawdę nie wiadomo, jak będzie ona liczona. Tym bardziej, że minister zapowiada zmiany w jej naliczaniu. Faktem jest jednak, że po reformie ilość uczących się dzieci, się nie zmieni – przyznaje z nadzieją dyrektor Szewczyk-Kozłowska.
Szczęściem miasta jest to, że nie musiano tworzyć gimnazjów od podstaw w nowo powstałych budynkach. – Nie budowaliśmy nowych szkół. Wykorzystaliśmy ten zasób, którym dysponowaliśmy. Nie było więc potrzeby korzystać ze środków zewnętrznych – dodaje dyrektor.
Problemy mają te samorządy, które na utworzenie placówek potrzebowały wsparcia ze środków zewnętrznych.
– I chociażby z tego względu uważamy, że  Sochaczew nie będzie miał problemu. To nie pierwsza reforma, z jaką mamy do czynienia. To, co będziemy musieli zrobić, to zrobimy. Nie sądzę, aby pod względem organizacyjnym czy finansowym miasto nie było w stanie udźwignąć tego zadania – puentuje dyrektor MZE.
Wyprzedzili reformę
– Mówienie o reformie, to jak bujanie w obłokach – mówi z kolei Adam Radożycki, dyrektor Powiatowego Zespołu Edukacji, Kultury i Sportu. – Na obecną chwilę jest niewiele informacji, do których jako powiat możemy się odnieść. Ministerstwo Edukacji Narodowej wyraźnie je dozuje – dodaje. Chociaż osobiście Adam Radożycki jest zdania, że reforma proponowana w takim kształcie ma rację bytu. – Jestem na tak. Osiem lat szkoły podstawowej sprawdziło się. Natomiast gimnazja okazały się „niewypałem”, chociaż do tej pory nie było odważnych, aby podjąć decyzje o ich likwidacji – dodaje. I chociaż Starostwo Powiatowe jest na szarym końcu całego łańcuszka reformy oświaty, to ogólnie dostrzega plusy proponowanej reformy. Podobnie, jak chociażby gmina Nowa Sucha: – Częściowo jesteśmy po tej reformie. Wyprzedziliśmy ją – żartuje Maciej Mońka, wójt gminy. – Mamy trzy zespoły szkół i tylko jedną podstawówkę – informuje wójt i dodaje, że tak naprawdę reforma w Nowej Suchej będzie polegała w głównej mierze na zmianie tabliczek nazw szkół.
– U nas wszystko funkcjonuje dobrze. W naszym przypadku reforma będzie dotyczyła jednej szkoły w Kurdwanowie, gdzie funkcjonuje podstawówka. Ale i tak mamy w planach jej rozbudowę. Zamierzaliśmy dobudować tam dwie sale lekcyjne i salę gimnastyczną. Więc liczba uczniów się zmieści. W pozostałych szkołach plus jest taki, że z racji tego, iż tamte szkoły były przystosowane do ośmiu oddziałów, a podstawówka plus gimnazjum to dziewięć oddziałów, więc było trochę ciasno. Dodatkowo dochodziły oddziały przedszkolne. Więc, jak nam odejdzie jeden rocznik, to będzie w sam raz – uważa wójt.
Aby jednak nie było tak słodko, to gmina ma obawy co do jednego: – Wiadomo, że młodzież pójdzie wcześniej do liceów, sześciolatki zabrano do przedszkoli, na które nie ma subwencji, będzie po prostu mniej kasy. Utrzymanie obiektów będzie podobne, natomiast czy tu będzie więcej pieniędzy? Tu jest obawa, bo doświadczenia są złe – nie ukrywa wójt Mońka. Podkreśla przy tym, że w oświacie zawsze gminie brakowało pieniędzy, nawet na wynagrodzenia: – Jeśli więc te pieniądze się znajdą, to uważam, że kierunek reformy jest dobry. I wydaje mi się, że jeśli nawet są obawy innych samorządów, że ten główny cel, jakim jest wychowanie dzieci i młodzieży, będzie osiągnięty – podsumowuje wójt Nowej Suchej. Chociaż nie ukrywa, że za testami gimnazjalnymi, jakie do tej pory były przeprowadzane, będzie nieco tęsknił: – Było to niezłe narzędzie badawcze. Dlatego, że odniesienie do tego, co dzieje się w kraju, województwie czy w powiecie, a nawet gminie, daje mi wiele do myślenia. Jeśli więc różnice są bardzo znaczące, to znaczy, iż dzieje się źle. Testy jako narzędzie badawcze, uważam za coś, co warto wykorzystać. Jest do dobry materiał porównawczy – dodaje wójt.
Marcin Prażmowski             

Zobacz również: