Znajomość młodej góralki z zamożnym hrabią, miał przypieczętować ślub na Wawelu, udzielony przez Kardynała Stanisława Dziwisza. Tymczasem zakończyła się sprawą karną i wyrokiem. Zaś niedoszły małżonek, odsiaduje wyrok w Zakładzie Karnym w Nowym Sączu. Ciążą na nim jednak kolejne zarzuty. Zdzisław W. do winy się nie przyznaje i sam czuje się ofiarą spisku.

Ulica Pijarska – wąska, jednokierunkowa uliczka wiodąca do Zakładu Karnego w Nowym Sączu. Pod metalową, czarną bramą, przez wąską szparę, że ledwo widać oczy funkcjonariusza, proszą mnie o dokument tożsamości. Sprawdzają dane. Trzeba czekać.

Za parę minut, w niebiesko-szarym drelichu pojawia się przede mną ponad pięćdziesięcioletni, średniego wzrostu, chudy, krótko przystrzyżony, siwy mężczyzna z sumiastymi wąsami. Zaskakuje mnie dość pospolity i raczej przeciętny wygląd tego słynnego „hrabiego Myszkowskiego”, który to podobno w cudowny sposób miał uzdrawiać seksem kobiety.

Terapia seksem

 Po kilku minutach rozmowy trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ma on jakiś dar przekonywania i potrafi wzbudzić zaufanie. Zaskakujące jednak, że tak łatwo wzbudził je wśród góralek, kobiet ostrożnych przecież i nieufnych wobec wszystkiego, co obce.

Uwierzyły, że jest znanym ginekologiem, specjalistą onkologiem ze Szwajcarii, a może nawet i lekarzem Jana Pawła II z kliniki Gemelli. Uwierzyły, że za niewielką opłatą postanowił leczyć rodaczki z poważnych chorób. Metoda była może cokolwiek „nowoczesna”, bo hrabia – doktor oprócz własnego narządu, nawet przysłowiowych słuchawek nie miał – ale przecież na wypoczynek przyjechał, więc nikt się temu nie dziwił. Najważniejsze, że brał niedrogo, a pomagało. Choroby kobiecych narządów płciowych leczył seksem, wcześniej oczywiście wmawiając chorobę. Jak wiadomo, operacje w prywatnych klinikach są drogie, a tu proszę, znajdowało się tańsze i przyjemniejsze rozwiązanie. Hrabia organ swój oddawał potrzebującym – za jedyne 1300 złotych. Cudów niemal dokonywał, wsadzając go w „chore miejsce”.

Były i takie panie, co wielokrotnie poddawały się zabiegowi. Tak wierzyły w skuteczność tej terapii!

I choć Zdzisław M. odsiaduje już wyrok 4,5 roku pozbawienia wolności za osiem zarzutów, między innymi za wyłudzanie pieniędzy i znęcanie się nad swoją żoną, to nadal nie przyznaje się do winy.

Żelazne alibi

Spogląda, „prześwietla” mnie swymi wnikliwymi, niebieskimi oczami. Chce mnie przekonać. A nuż załapię, że on niewinny a to wszystko bujda. Tak myśli. Czy mu uwierzę? On spróbuje.

– Nic złego nie robiłem, bo nawet nie mogłem – od razu się denerwuje, gdy zaczynam zadawać pytania. Nie jest „Tulipanem” z telewizyjnego serialu, więc nic ciekawego na temat kobiet nie ma do powiedzenia: – Nikogo nie nagabywałem! – denerwuje się.

Trzyma w dłoni cztery luźne, nieco pomięte kartki. To opinia o jego stanie zdrowia. Przyniósł, żeby mnie przekonać, że nie mógł leczyć seksem, bo jest… impotentem. Dotychczas, według niego, inni o tym nie pisali, a to przecież „żelazne alibi”.

Leży przede mną sprawozdanie sądowo-lekarskie wykonane 28 lutego 2011 r. przez Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum w Krakowie. Opinię sporządzono na zlecenie Sądu Rejonowego. Hrabia wskazuje na najważniejsze w całej tej opinii zdanie: „był niezdolny do odbywania stosunków płciowych w okresie od stycznia 2010 do końca czerwca 2010 roku”, czyli w czasie, w którym go o to oskarżają, i że „przeprowadzone badanie kliniczne wykazało uszkodzenie komponenty nerwowej odpowiedzialnej za zdolność do erekcji potwierdzoną dodatkowym badaniem z zastosowaniem stymulacją wibracjami okolic wędzidełka prącia o częstotliwości ok. 60 Hz”.

– Więc jak mogłem leczyć seksem! – znowu podnosi głos. Chce wywrzeć na mnie presję. Jest stanowczy. Grozi, że jak wyjdzie, to wszystkim pokaże i dowiedzie prawdy o sobie.

Ale okazało się, że tę opinię podpisał jedynie specjalista neurolog. W sprawie nie wypowiadał się seksuolog, ani urolog. Sąd w Zakopanem powołał więc kolejnych biegłych. Z ich opinii wynika jednoznacznie, że Zdzisław M. był jednak zdolny do odbywania stosunków seksualnych.

– Dlaczego więc nie powołano trzeciej komisji? – irytuje się. – Załatwili mnie, po prostu chcieli mnie załatwić…

Kto go załatwił?

Ewa! Matka Darii. Jej bliższa i dalsza rodzina, którą poznał. Policja. Prokuratura. Sąd a nawet dziennikarze.

– To przez was – podnosi na mnie głos. – Do czasu tych publikacji nikt mnie nie ścigał.

Uspokaja się jednak po chwili.

Od połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku miał już problemy z prostatą, co ujęto w pierwszej opinii. Od sześciu lat ma problemy z erekcją. Od czterech zupełnie nie ma wzwodu. Podczas ostatnich stosunków z żoną Jolantą, w Pruszkowie, gdzie mieszkał, bolało go jak diabli – Zrezygnowałem całkowicie z seksu.

Jak twierdzi, to właśnie niemoc seksualna była powodem ciągłych sprzeczek pomiędzy nim a żoną. Dochodziły do tego awantury z teściem o byle co. Razem mieszkali przecież. Była jeszcze 18 -letnia córka Angelika.

Była jak córka

 Opuścił więc dom i ruszył w Polskę. Na początku jego żona przystała nawet na takie rozwiązanie, i dali sobie czas. Do namysłu. Ale czas jakoś nie wyszedł im na dobre. Kilka miesięcy temu odwiedziła go po raz pierwszy w zakładzie karnym. Po rozwód przyjechała. Inaczej już poukładała sobie życie.

– Nie dziwie się jej – dodaje ponuro. Podpisałem, co trzeba. Ja też miałem tego małżeństwa dość… I to też przez was tak się stało. Jak wyczytała o mnie takie brednie, to od razu złożyła pozew o rozwód!

Znowu się uspokaja.

Ale wtedy, kiedy wyjechał z Pruszkowa, kontaktowali się jeszcze z sobą. Choć czasami. Wędrował po kraju. I po raz pierwszy zaczął się leczyć w wejherowskim szpitalu. Jeździł również po Europie, odwiedzał sanktuaria. Jest wierzącym, i to głęboko. Z zawodu muzyk. Ma wykształcenie średnie. Ale nie pracował w zawodzie. Lubi wspinaczkę i ma sprzęt alpinistyczny, więc zarabiał pracą na wysokościach. I to nie tylko malowaniem kominów.

– Od nikogo nie potrzebowałem pieniędzy, kupiłem nawet mieszkanie w Maladze.

Lubi Hiszpanię. Na tamte wspomnienia uspokaja się zupełnie.

Berlin, Paryż, Madryt, Alpy Szwajcarskie… Mógłby długo wymieniać. Po takich miejscach jeździł, do takich miejscowości docierał, że szkoda gadać. Jak brakowało, wracał do kraju, do pracy na wysokościach. Ale te wysokości, to też chyba powód jego klęski. Trzy razy odpadał od skały. Raz leciał nawet dwadzieścia pięć metrów i zatrzymały go dopiero specjalistyczne, obejmujące pas, szelki przechodzące przez krocze. Jak nim szarpnęło, ból był taki, że o mało go nie sparaliżowało. Ostatnim razem spadł w 2005 roku. I te problemy ze wzwodem zaczęły się właśnie od tamtego upadku.

– To wtedy spotkałem Darię – przechodzi do pobytu pod Tatrami.

Nie wie, czy tamten dzień był dla niego szczęśliwy, i co by dziś robił, gdyby nie spotkali się w Zakopanem.

– Siedziała na Krupówkach. Młoda dziewczyna w wieku mojej córki Angeliki. Miała jasnokasztanowe długie włosy, spadające na ramiona, i grała na akordeonie, a ja jej rzuciłem, nie pamiętam dokładnie, ale chyba z 50 euro – wspomina. I nie było prawdą to, co pisywano na ten temat, że spotkałem się z nią w jakimś punkcie handlowym – dodaje.

A potem już od słowa do słowa i opowiedziała mu, kiedy spacerowali tak po Zakopanem, że bardzo by chciała wyrwać się w świat z tych Szaflar. Od rodziny. I narzekała na ojca i matkę. Chciałaby poznawać nowych ludzi. Innych. Znanych. Nie Górali. A on jest przecież taki sympatyczny.

– I zaprosiła mnie do domu, do swych rodziców.

Dlaczego przyjął zaproszenie? Do obcego przecież domu, obcych ludzi? Na święta na dodatek? Nie potrafi dziś sprecyzować. Też mu się wydała sympatyczna. Nie boi się obcych. A nie chciał sam spędzać Bożego Narodzenia.

– Może mi ta dziewczyna córkę trochę przypominała – zastanawia się.

Nie wie, skąd wzięła się sprawa z ich ślubem. Znowu się denerwuje.

– Przecież była w wieku mojej córki Angeliki!

 Nie jest idiotą

 Przyjechali wtedy razem do Szaflar. Daria przedstawiła go swoim rodzicom. Wyczuł, że nie są nim zachwyceni. W końcu taka różnica wieku pomiędzy nimi, prawie trzydziestu lat. Miał niemal pięćdziesiątkę na karku, a ona była dziewiętnastolatką. Więc, jaki on znajomy dla niej. Córką jego mogła być. Rodzicom Darii nie opowiadał zbyt wiele o sobie. Nie mówił, że jest Kaszubem, i to z dobrej rodziny, z tradycjami.

To Daria mówiła o nim i najczęściej za niego. Przekonała go, że lepiej zna swoich rodziców, więc ona będzie mówić, a on będzie siedzieć cicho. Mieszkał u niej w domu z rodzicami i jej rodzeństwem kilka tygodni. Nie chce opowiadać szczegółów tego pobytu, ale twierdzi, że było miło. Daria oprowadzała go po miasteczku, przedstawiała znajomym i rodzinie. Cieszyła się nim. Widział to. Wtedy właśnie poznał kuzynki Darii – Małgorzatę i Monikę. Jedna z nich później oskarżyła jego i Darię o wyłudzenie pieniędzy. Od tych zarzutów teraz się odwołuje w Sądzie Okręgowym w Nowym Sączu.

– Daria od kuzynek pożyczyła jakieś pieniądze. Na wyjazd ze mną do Hiszpanii. Potem tych pieniędzy nie mogła zwrócić. Ja o tym nic nie wiedziałem. Nie potrzebowała pożyczać, bo ja przecież miałem pieniądze i zaprosiłem ją – wspomina – Później jedna z tych kuzynek oskarżyła mnie przed sądem o wyłudzenie pieniędzy.

Wraca jeszcze do swojego pobytu w Szaflarach. Będąc w domu Darii, obserwował tylko i słuchał. Podobał się otoczeniu. Czuł to. Był dobrze ubrany. Miał drogi specjalistyczny sprzęt do wspinaczki i drogie ubrania.

– Poznałem tę dziewczynę i postanowiłem, że jej pomogę. Chciała wyrwać się od rodziców, uciec do lepszego świata.

Nigdy nie mówił i nie przedstawiał się, jako hrabia Myszkowski. Po co? Jest kim jest! Nigdy nie przedstawiał się, jako lekarz ginekolog. Historyjki o klinice też nie wymyślił. Nie jest przecież idiotą. O tym, że szukają hrabiego Myszkowskiego, dowiedział się za granicą, w Hiszpanii. Zaraz też przyjechał to wszystko wyjaśnić… No i nikogo też nie badał. I to jeszcze w taki sposób!

Więc dlaczego prokuratura w Zakopanem przedstawiła mu takie zarzuty? Za oszustwo również. I za osiem innych przestępstw, za które odsiaduje teraz wyrok cztery i pół roku więzienia.

To jakaś zmowa, twierdzi.

Ślub na Wawelu

 Daria wyjeżdżała do Krakowa na naukę tańca nowoczesnego. Jeździła tam regularnie. Przynajmniej tak informowała ojca i matkę. Niespodziewanie jednak, gdzieś w połowie grudnia 2009 roku, nie wróciła jak zawsze do domu. Zaniepokojeni rodzice nie wiedzieli, co się z nią dzieje.

Zjawiła się po trzech dniach, rozentuzjazmowana, i nie mówiąc, co przez tych parę dni robiła, oznajmiła jedynie, że poznała tam koleżanki, i że ojcem jednej z nich okazał się znany w Szwajcarii onkolog, którym jest zachwycona. Była podekscytowana i oznajmiła tylko, że natychmiast wraca do Krakowa, pomagać jakiejś biednej, chorej, innej koleżance. Chciała od rodziców trochę pieniędzy. Rodzice odmówili, więc pożyczyła od kuzynki, po czym zaraz wyruszyła w drogę powrotną do Krakowa. I znowu nie było jej z parę dni.

Rodzice nie mieli pojęcia, co się z córką dzieje. Odezwała się jednak, mniej więcej tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. Oświadczyła przez telefon, że na święta zjawi się z gościem, z ojcem koleżanki, tym onkologiem ze Szwajcarii, co go poznała. W Krakowie ukradli mu kartę do bankomatu, na której miał wszystkie pieniądze i nie może teraz wrócić do domu, bo wszystko stracił. Nic nie mówiła o koleżance, córce onkologa, gdzie ona spędzi święta…

Matka Darii zgodziła się! Może z ciekawości chciała zobaczyć, co to za szwajcarski onkolog? A może po prostu z góralskiej gościnności. Nie ma jednak wątpliwości, że w tym temacie córka wywierała na swą matkę przez telefon sporą presję.

Gdy przyjechali i Ewa, matka Darii, zobaczyła „lekarza”, dziwiła się, że taki znany ginekolog nie wraca do domu, a chce u nich spędzać święta. On się krygował i coś tam mówił, że wszystko przez tą kartę do bankomatu, o której córka wspominała matce przez telefon, co ją zgubił, albo mu ją ukradli, sam nie wie… I nie ma przez to teraz pieniędzy, i dopiero po świętach może ją sobie wyrobić. I dlatego też w Polsce zostaje. I gdyby nie to, na pewno pojechałby na święta do siebie. A tak jest niejako zmuszony sytuacją, przyjąć tę góralską gościnność.

Mało jednak Ewa nie dostała zawału, gdy podczas przedświątecznej kolacji córka oświadczyła niespodziewanie, że wyjdzie za mąż za ojca swej koleżanki, tego właśnie onkologa ze Szwajcarii, który teraz siedzi przed jej rodzicami. Wskazując na Zdzisława M., Daria stwierdziła, że się kochają, a on zapewni jej dostatnie życie za granicą. Matce Darii dopiero wtedy zaczął przeszkadzać gość z zagranicy. Wcześniej, przez trzy tygodnie była wobec Zbigniewa M. uprzejma i ani ona, ani jej mąż, nie próbowali go wyrzucić z domu. Nie podejrzewali, że między nim a córką jest jakieś uczucie.

Można jedynie przypuszczać, że Daria miała ogromny wpływ na swych rodziców, którzy aprobowali każdy, nawet najbardziej dziwaczny i głupawy pomysł swej córki. Korzystał z tego Zbigniew M. Nie kwapił się do wyjazdu z Szaflar i cieszył się z góralskiej gościnności. Zapewne „hrabiemu Myszkowskiemu” – proponującemu kobietom badania i zabieg za jedyne 1300 złotych – mogło się wydawać, że problemu nie ma.

Wezwała policję

Jednak po oświadczeniu, jakie Daria złożyła swoim rodzicom, jej matce zaczęła przeszkadzać obecność gościa. Tymczasem Zdzisław M. narzekał, że nadal nie może sobie wyrobić nowej karty bankomatowej, i najprawdopodobniej nie dojdzie przez to do ślubu, który już sobie zaplanowali z Darią na Wawelu, na który to ślub wydał pieniądze, wpłacając 200 tysięcy euro na wynajem zamku, i na kardynała Stanisława Dziwisza, który miał im rzekomo owego ślubu udzielić. Wówczas Ewa stwierdziła, że to chyba jednak jakiś oszust. Ale Daria nie chciała słuchać.

Zbigniew M. ciągle nie opuszczał domu Darii, więc jej matka wezwała policję. Gdy okazało się, że Zdzisław M. nie jest poszukiwany, lokalni funkcjonariusze policji tylko strzelili obcasami, zasalutowali i wyszli z dwupiętrowego domu rodziców Darii. Dla Zdzisława M. „hrabiego Myszkowskiego” był to jednak sygnał, że czas opuszczać podhalańską ziemię. Wziął od Ewy 400 złotych i 25 euro, które mu dała, zapewne dla świętego spokoju i po to, aby jak najszybciej pozbyć się z domu kłopotliwego już gościa. Opuszczając gościnnych górali, zamienił jeszcze z Darią kilka zdań i zniknął.

Matka Darii odetchnęła z ulgą, kamień spadł jej z serca. I na tym by się cała sprawa mogła zakończyć. Ale w połowie stycznia Daria oświadczyła nagle swej matce, że musi jechać do Zdzisława, bo ten miał wypadek: samochód go potrącił. I dzwonił właśnie do niej ze szpitala. Ewa zorientowała się, że to nie koniec. Zanim jednak się obejrzała, córki już nie było w domu. Daria zdążyła jeszcze pożyczyć od koleżanek i krewnych pieniądze. Ile? Nie wiadomo. Matka wpadła w rozpacz. Daria słała jednak sms-y do Ewy, że z nią wszystko w porządku, że jest ze Zdzisławem.

Pod koniec stycznia zrozpaczona Ewa popędziła do nowotarskiej policji, ale tam oświadczono jej, że córka jest osobą dorosłą i może przebywać z kim się jej tylko podoba. Zmienili jednak zdanie, gdy w akcie desperacji Ewa pokazała na telefonie komórkowym filmowe nagranie uradowanego „hrabiego”. Tym razem policja sprawdziła dokładniej i okazało się, że jest on poszukiwany przez wejherowską policję.

Europejska trasa

 – No i ruszyliśmy – po powrocie z ubikacji kontynuuje Zdzisław M. – Chciała wyjechać z kimś, na mnie padło.

Docelowo wybierał się na pielgrzymkę do Lourdes i do Santiago de Compostela. Modlić się tam chciał, aby ustąpiło jego schorzenie. Daria przystała na takie rozwiązanie. Mieli również wyskoczyć w Alpy.

– Zaplanowaliśmy spotkanie w Nowym Targu, bo raz jeszcze pojechała do rodziców, a ja nie chciałem tam wracać. Z Szaflar jednak zadzwoniła, że nie ma za co przyjechać do Nowego Targu, a że jeszcze nie udało mi się wyrobić karty, skontaktowałem się z żoną, w Pruszkowie, by Darii wysłała pieniądze.

– Żona?

– Tak. To było czasy, gdy Jolanta łudziła się jeszcze, że wszystko dobrze z nami będzie, więc pieniądze wysłała.

No i ruszył z Darią. Zna języki: angielski, francuski, hiszpański, więc nie mieli kłopotów. Zjeździł Anglię, Francję, Hiszpanię… Pojechali razem na cztery dni do Wiednia.

– Stamtąd dzwoniła do rodziców. Kupiłem jej kartę, żeby mogła się z nimi regularnie kontaktować. Codziennie rozmawiała z matką.

Zaopatrzył się w sprzęt do wspinaczki, plecaki, i ruszyli w Alpy. Potem wzięli kurs na Francję. Pociągi, autobusy. Genewa, Lion. Daria chciała do Paryża, marzył jej się samochód bugatti, ale wytłumaczył, że to nie po drodze, i że trochę za drogi samochód. Bo wprawdzie odzyskał już kartę do bankomatu i do swego konta z pieniędzmi, ale nie lubi nimi niepotrzebnie szastać. Zrozumiała. I tak była zadowolona, choć do Paryża nie pojechali.

– Ale, prawdę mówię! – podkreślił przyglądając mi się badawczo.

W Lionie natrafił na znajomych, a później był Madryt i Malaga, gdzie miał mieszkanie. Teraz, gdy tu siedzi, w tym zakładzie karnym, zapewne stracił je definitywnie.

To fakt. Przebywał w Maladze! O czym przekonały się nasze służby ścigania, gdy go tam zatrzymano za uprowadzenie dziewczyny. Ale też od razu zwolniono, bo hiszpańska policja nie miała wyjścia, „uprowadzona” wszystkiemu zaprzeczyła, pokazała dokument, że jest pełnoletnia, i hiszpańskie służby rozłożyły bezradnie ręce.

– Dopiero wtedy zorientowaliśmy się z Darią, jaką burzę rozpętała przeciwko nam jej matka. W Maladze wpadła nam w ręce jedna z polskich gazet i przeraziliśmy się. To z niej dowiedziałem się, że jestem poszukiwany. Postanowiliśmy, że Daria zostaje, a ja wracam, wyjaśniać. No przecież nie wracałbym, gdybym czuł się winnym i wiedział, że mnie aresztują.

Opowiada, że jeszcze przed jego wyjazdem z Malagi do kraju, kiedy Daria dzwoniła do rodziców, okazało się, że jej matka zwołała konferencję prasową i opowiadała dziennikarzom o rzekomym uprowadzeniu Darii i o oszustwach Zdzisława M. Był świadkiem, jak Daria krzyczała przez telefon, że to wszystko nieprawda.

– Rozmawiała przez pół godziny, płacząc ciągle – wspomina No i wsiadłem, niczego złego się nie spodziewając. Jechałem pociągiem. I kiedy przyjechałem do Krakowa, na dworcu czekała na mnie policja. Opadli mnie, jak największego zbója, ręce wykręcili, szturchali, pobili nawet, a przecież sam bez przymusu przyjechałem do Krakowa. A ja nic złego nie zrobiłem.

 Trzeba walczyć

 Skoro nic nie zrobił i do niczego się nie przyznał, to za co został skazany i za co odsiaduje ten wyrok w Nowym Sączu?

– Dowiodę prawdy, ale nie teraz, dopiero kiedy stąd wyjdę! – raz jeszcze powtarza.

Skoro ma tyle pieniędzy, dlaczego na sprawach miał obrońcę z urzędu?

– To fakt, lichy był, ale cóż było robić, jak mnie otoczyli wtedy, na dworcu w Krakowie, to mi zabrano kartę do bankomatu i już mi jej później nie zwrócono.

I firmę do czyszczenia żaluzji w Maladze, którą zakładał, też przez to szlag trafił.

– Byłem zamożny, a teraz jestem bez pieniędzy.

Wspomina, że jak go przymknęli, z Malagi powróciła Daria i w pierwszej przeciwko niemu sprawie była jedynie świadkiem.

Nie zaszkodziła. Kiedy obecny na odczytaniu wyroku ojciec Darii dowiedział się, ile lat mu dali, miał pretensje, że za mało.

– Darię też oskarżono, że mi pomagała w nagabywaniu kobiet. Mogła zostać w Maladze i nie wracać. Dałaby sobie radę w Hiszpanii. Pracowała przecież już kiedyś w Anglii.

Zdzisław M. obwinia rodzinę Darii, ale do nie samej nadal żywi sympatię.

– Szmat czasu już jej nie widziałem. Napisałem do niej, ale mi nie odpisała.

Wie, że ona również odwołała się od wyroku. Raczej nie ma złudzeń, aby się powiodło.

– Ale walczyć trzeba – uśmiecha się pod wąsem.

Czy chciałby znowu zobaczyć Darię?

– Jak córkę ją traktowałem. Niech sobie idzie swoją drogą.

Do sali ktoś wchodzi, musimy kończyć. Nie zgadza się na zdjęcie. Dość już ma, że jak małpę go fotografują. Chciałby wiedzieć czy napiszę tak, jak było naprawdę, ale nie chciałby, abym się kontaktował z Darią. Ta prośba pada na końcu rozmowy, dość niespodziewanie. Właściwie jest to żądanie.

– Ona już się wystarczająco nacierpiała.

Podaje mi rękę na do widzenia i odchodzi w kierunku zakratowanych drzwi. Czeka, aż dyżurny je otworzy, i po schodach pójdzie wyżej do swej celi na piętrze.

Ł. Chruślicki odprowadza wzrokiem więźnia: – Niewinność trzeba udowodnić – uśmiecha się wychowawca. Przez cały czas, siedząc obok nas, przysłuchiwał się rozmowie. Raz się tylko odezwał, potwierdzając, że Zdzisław M. nie może ubiegać się o przedterminowe warunkowe zwolnienie, ponieważ nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów, nie okazuje skruchy i nie deklaruje zmiany swojego postępowania.

Zakochała się w oszuście

 Jadę do Szaflar. Kojarzą tutaj rodzinę Darii D. z tamtej afery. Pamiętają też Darię: – A, to ta od „hrabiego”, tego co seksem leczył…

Kogo pytam, śmieje się na wspomnienie tamtej sprawy.

– Ale historia, całe Podhale o tym gadało. Wszyscy się z tego śmiali. Żeby w XX wieku tak się dać nabrać…

Gdzie może mieszkać Daria i jej rodzice?

– To ten dom, z czerwonej cegły, po przeciwnej stronie ulicy – pokazuje mężczyzna prowadzący w śniegu rower.

Jest dobrze poinformowany: – Mąż w pracy, ale Ewa będzie w domu, Darii nie widziałem.

Wychodząca z salonu fryzjerskiego naprzeciwko, kobieta przysłuchuje się nam, i z uśmiechem spogląda na mnie badawczo:

-Co, pan z prasy? Panie, co tu się wtedy działo – też się uśmiecha – Dziś już nikt prawdy nie dojdzie… Co tam kto wymyślał, i gadał… Ale jak ten pseudo hrabia przyjechał, to się wszystkim chwalili, jakby Pana Boga za nogi złapali. Siedział przecie u nich całymi dniami. Z dwa tygodnie chyba. Mówili, że taki fachowiec, specjalista, że papieża nawet leczył! W Gwardii Szwajcarskiej służył. Panie, takie głupoty gadali. Że Millera, tego w Warszawie leczył. Skąd to się takie bajdoły biorą, panie. Łaziła z nim ta Daria i pokazywała wszystkim. A przecież głupia taka dziewczyna nie była. Ale i on nie był lepszy. Że niby raka leczył. Tak mówili. A się okazało, że to oszust jakiś. Jak to tam z tym seksem było, to tego nie wiem, bo mnie nie leczył! – śmieje się.

Kobieta wskazuje mi ręką wysoki ceglany budynek: No, niech tam pan idzie, tam mieszkają.

Wchodzę schodami na drugie piętro, gdzie mieszkają rodzice Darii, państwo D. Parter i pierwsze piętro zajmuje dalsza rodzina.

– Proszę wejść! – słyszę.

No proszę! – raz jeszcze woła zza drzwi głos kobiecy.

Naprzeciw mnie staje niska kobieta w średnim wieku. Krótko przycięte jasne włosy, uregulowane brwi, twarzowe, wąskie, okulary. Ogólnie sprawia wrażenie osoby zadbanej i z dobrym gustem. W mieszkaniu, z łukami nad wejściem do kuchni i do pokoju, bardzo czysto.

Przedstawiam się, z lekką obawą wyjaśniam, co mnie sprowadza. Kobieta uśmiecha się smutno, jakby zmęczona i zrezygnowana na wspomnienie historii z „hrabią”.

Ile myśmy tu z nim przeszli, naprawdę, niech mi pan wierzy. Nie chcę już rozmawiać na ten temat. A jak pierwszy raz wezwałam policję, to nic nie zrobili. Nawet palcem nie kiwnęli, żeby sprawdzić, co to za człowiek. Nic nie sprawdzili, dopiero po tym, jak w Nowym Targu na komendzie zgłosiłam. A ile wstydu było. Daria musiała wszystkie pieniądze oddać. Co, pan był u niego w zakładzie karnym? Pisał stamtąd do córki, ale mu nie odpisała. Też ma go już dość. Niestety, zakochała się w nim wtedy. Na litość nas wszystkich wziął. Człowiek nie ma na co dzień do czynienia z takimi oszustami, to skąd mogliśmy wiedzieć. Po tym wszystkim to się nam jeszcze odgrażał, że tu wróci! Jak przyjechała do nas prasa, Daria pokazywała im zdjęcia, ale potem to wszystko dali w gazetach bez naszej zgody, więc ja panu zdjęć żadnych nie dam, a Darii nie ma. Studiuje w Krakowie.

Gdzie? Na Jagiellonce? AGH?

– Jak można się z nią skontaktować?

– Jak będzie chciała, to ona się z panem skontaktuje. Niech pan zostawi numer.

Zostawiłem.

– Wie pan, co najgorsze, że namotał wszystko tamten człowiek, a Daria jest jeszcze w to zamieszana teraz.

Matka Darii nie wie, czy proces przeciwko jej córce trwa jeszcze, czy się zakończył. Na te tematy w ogóle nie rozmawiają.

Para skazana

 – Prokuratura Rejonowa w Zakopanem prowadziła dwa postępowania zakończone aktem oskarżenia: wyłącznie przeciwko Zdzisławowi M. i głównie przeciwko Darii D. oraz przeciwko Zdzisławowi M. w zakresie dwóch czynów popełnionych w stosunku do jednej pokrzywdzonej, które nie zostały objęte aktem oskarżenia w poprzedniej sprawie. – informuje Beata Stępień-Warzecha, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu – W pierwszej sprawie Zdzisławowi M. zarzucono 8 czynów, w tym znęcanie się nad żoną, a także doprowadzenie podstępem, pod pozorem dokonywania zabiegu medycznego, do obcowania płciowego, dwóch kobiet, na terenie Podhala i w Warszawie. A nadto szereg oszustw popełnionych na szkodę tychże kobiet. Czyny te, oszustwa i doprowadzenie do obcowania płciowego, były dokonywane w czerwcu 2010 roku oraz w styczniu 2010 roku.

W kolejnej sprawie Daria D. była podejrzana o popełnienie 4 czynów wobec dwóch pokrzywdzonych kobiet, które polegały na udzieleniu pomocy Zdzisławowi M. do wprowadzenia tychże kobiet w błąd, co do posiadania przez niego uprawnień lekarza, i doprowadzenia ich w wyniku podstępu do obcowania płciowego, a także na współdziałaniu ze Zdzisławem M. w doprowadzeniu jednej z pokrzywdzonych kobiet do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Czyny te miały miejsce na terenie Podhala i w Krakowie w okresie grudnia 2009 r. i stycznia 2010 r. Natomiast Zdzisław M. pozostawał pod zarzutem doprowadzenia jednej kobiety do obcowania płciowego i doprowadzenia jej do niekorzystnego rozporządzenia mieniem.

Akt oskarżenia w tej sprawie został skierowany do sądu 30 czerwca 2011 r. Wyrok w tej sprawie zapadł w dniu 6 września 2012 r. Obecnie sprawa ta jest na etapie postępowania odwoławczego, po złożeniu apelacji przez skazanych.

Zdzisław M. został skazany – zgodnie z wnioskiem prokuratora – na karę łączną 3 lat pozbawienia wolności, zaś Daria D. na karę łączną 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata oraz grzywnę.

– W postępowaniu przygotowawczym obydwoje podejrzani w zasadzie nie przyznawali się do winy. – dodaje Beata Stępień-Warzecha.

– Ze względu na dobra osób pokrzywdzonych, obydwie te sprawy są wyjęte w pełni z jawności, a ich akta nie będą dostępne dziennikarzom – przypomina Marek Marchalewicz, prezes Sądu Rejonowego w Zakopanem.

Roman Roessler

Zobacz również: