

Sprzeczka dwóch młodych ludzi, zakończyła się tragicznie. Spotkali się przypadkowo, nie znali się, ale wystarczyło 90 sekund, by jeden z nich zmarł w wyniku podcięcia gardła rozbitą butelką po piwie.
Był 7 lipca 2013 roku, około 2. w nocy, na ulicy Półwiejskiej w centrum Poznania 23-letni Paweł T. siedział na ławce. Zajadał kanapkę i popijał piwem prosto z butelki. Obok niego przeszedł 26-letni Bartek J.
Między mężczyznami doszło do nieporozumienia. Paweł T. rozbił butelkę i z klasycznym „tulipanem” w ręku rzucił się na przechodnia. Nim przyjechała karetka, zaatakowany mężczyzna zmarł z powodu wykrwawienia.
Wszystko odbyło się na oczach przerażonych przechodniów, których w ciepłą letnią noc – na jednej z głównych ulic miasta – było wyjątkowo dużo.
Do bójki doszło przed głównym wejściem do Galerii „Stary Browar”. Całe zajście trwało zaledwie 90 sekund. Dzięki licznym świadkom i kamerom, sąd wydający wyrok miał do dyspozycji bardzo obiektywny materiał.
Policja sprawcę złapała już po 10 godzinach od zabójstwa. Okazał się nim mieszkaniec Kołobrzegu, studiujący prawo na prywatnej uczelni w Poznaniu.
Ofiara to Bartek J., który wraz z kolegą wracał do domu z sobotniej imprezy.
– Był spokojny, przyjacielski. Miał wielu znajomych. Właśnie skończył studia i rozglądał się za atrakcyjną pracą. Był absolwentem Politechniki Poznańskiej, więc mógł przebierać w ofertach. O tak wykształconych fachowców, firmy zabiegają – mówią przyjaciele, gdy pytam ich o Bartka.
Bo puścił bąka
Co pchnęło młodego człowieka do tak desperackiego kroku, co spowodowało wybuch agresji? Zastanawiali się następnego dnia przyjaciele i znajomi ofiary, ale również i zwykli mieszkańcy, poruszeni śmiercią młodego człowieka.
W miejscu morderstwa, gdzie wyraźnie widać było jeszcze ślady olbrzymiej plamy krwi, stanęły dziesiątki zniczy. Poznaniacy przynosili wiązanki kwiatów. Przez kilka kolejnych dni, zawsze ktoś przystawał w tym miejscu, a obok przebiegał tłum pędzący do galerii i okolicznych sklepów.
W trzy dni po morderstwie, setki mieszkańców wzięło udział w marszu pamięci protestując przeciwko głupocie i bezmyślnej agresji.
Już podczas śledztwa okazało się, że młodzi ludzie nie znali się. Wcześniej nigdy się nie spotkali. Na nagraniach z kamer widać było Bartka J., który wraz ze swoim kolegą przechodził obok siedzącego na ławce Pawła T. Ten nagle wstał i podbiegł w stronę ofiary z rozbitą butelką w ręku. W zasadzie nie doszło do kłótni, nie było przepychanki, poszturchiwania, nie widać, aby mężczyźni krzyczeli na siebie. Napastnik błyskawicznie wyprowadził cios, który okazał się śmiertelny, po czym uciekł nie udzieliwszy pomocy rannemu.
Na początku śledztwa prokuratura zastanawiała się także, czy nie postawić dodatkowo zarzutu nieudzielenia pomocy rannemu. Ostatecznie nie doszło do tego. Prawdopodobnie prokurator uznał, że do pomocy rannemu rzuciło się wystarczająco dużo ludzi. Wokół leżącego zgromadził się spory tłum, ochroniarz ze „Starego Browaru” wezwał pogotowie ratunkowe.
Karetka pogotowia na miejscu zdarzenia pojawiła się błyskawicznie, ale na pomoc było już za późno. Ofiara wykrwawiła się na śmierć w kilka minut.
18 czerwca 2014 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał wyrok skazujący Pawła T. na karę dożywotniego pozbawienia wolności.
Na sali rozpraw oskarżony bronił się tłumacząc, że działał w obronie własnej. Paweł T., na rozprawy doprowadzany przez policjantów, stawiał się ubrany zawsze w elegancki garnitur, koszulę i krawat. Na sali w sądzie zawsze pojawiali się jego rodzice. Na pytania odpowiadał spokojnie i próbował dokładnie opisać, co stało się w tamtą lipcową noc.
– Siedziałem na ławce i jadłem kanapkę, którą kupiłem chwilę wcześniej w pobliskiej knajpce. Obok mnie przeszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich „puścił głośnego bąka” i powiedział do mnie „smacznego”. Chciałem tylko, by przeprosił za to. Nie chciałem go zabić, broniłem się, bo zostałem zaatakowany – zeznawał.
Alkohol zrobił swoje
Sędzia nie dał jednak wiary tym zeznaniom i uznał, że było to zabójstwo z premedytacją, w związku z czym nie można mówić o okolicznościach łagodzących.
Sąd ustalił, że oskarżony, wykazujący się ponadprzeciętną inteligencją, doskonale powinien zdawać sobie sprawę, jak zakończy się uderzenie ostrym przedmiotem w gardło ofiary. Ciosy zadane z taką siłą, zawsze okazują się śmiertelne. Po całym zdarzeniu oskarżony od razu rzucił się do ucieczki, a więc doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej winy. Próbował uniknąć odpowiedzialności za zbrodnię.
Na niekorzyść oskarżonego przemawiała również jego przeszłość. Był on już dwukrotnie karany. Za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu, dostał wyrok w zawieszeniu. Jednak złamał sądowy zakaz prowadzenia pojazdów i sąd skierował wyrok do wykonania. Miał także na swoim koncie zwykłe przestępstwa kryminalne. Włamanie do szafki w szatni na basenie i handel narkotykami. Za te przestępstwa czekał go osobny proces.
Wykonane badania psychiatryczne oskarżonego, według biegłych sądowych wskazywały na niedobór uczuciowości oraz lekceważenie norm społecznych. Takie zachowanie nie dawało więc podstaw co do skuteczności resocjalizacji.
Rodzina ofiary nie kryła zadowolenia z takiego wyroku.
– Dożywocie to jedyna możliwa kara za morderstwo bez żadnej przyczyny. Na miejscu mojego syna mógł być każdy. Oskarżony zabił, bo miał taki kaprys. Bartek skończył właśnie studia i czekał na narodziny swojego pierwszego dziecka. Przez mordercę, dziecko nigdy nie pozna już swojego ojca – komentowała matka Bartka J., opuszczając sąd po ogłoszeniu wyroku.
Dodatkowo oskarżony został zobowiązany do zapłacenia rodzinie odszkodowania w wysokości 200 tysięcy złotych, za śmierć Bartka.
Wyrok pod publiczkę?
– Kara wydaje się surowa, ale może gdyby nie pobłażliwość sądów we wcześniejszych sprawach (jazda po pijanemu i złamanie sądowego zakazu), które utwierdzały go w poczuciu bezkarności, nie doszłoby do tej tragedii – powiedział mecenas Adam Kaczmarski, pełnomocnik rodziców Bartosza, oskarżycieli posiłkowych.
Z surowym wyrokiem nie pogodził się skazany. „To wyrok pod publiczkę. Presja społeczeństwa była wielka, więc sąd zdecydował się na dożywocie” – napisał w apelacji Paweł T., domagając się złagodzenia kary. Cały czas podtrzymywał, że nie zamierzał zabić. Doszło do przypadkowej kłótni, podczas której musiał się bronić.
W wersję o obronie koniecznej i przypadkowej śmierci, nie wierzyła prokuratura.
– Już samo stłuczenie butelki przed zadaniem ciosu, wskazywało na jego zamiary – przekonywała prokurator Alicja Woźniak z Prokuratury Okręgowej. – To nie było też machnięcie, bo od machnięcia nie powstają rany głębokie na 5 centymetrów. Cios został wykonany z morderczą dokładnością. Na pewno nie była to obrona.
Ponownie sprawą zajął się Sąd Apelacyjny w Poznaniu i 22 grudnia 2014 złagodził karę zamieniając dożywocie na 25 lat pozbawienia wolności.
Sąd nie zgodził się z oceną obrońcy oskarżonego, że była to obrona konieczna, ale równocześnie stwierdził, że zabójca nie działał z premedytacją, tylko z zamiarem ewentualnym. Oskarżony, uderzając ostrym narzędziem z taką siłą i celując w gardło, godził się na popełnienie zabójstwa.
– Kiedy dwie osoby dążą do konfrontacji, to nie można założyć, kto będzie napastnikiem, a kto obrońcą. W takim przypadku nie ma mowy o obronie koniecznej. Obydwaj mieli czas wycofać się z tej sytuacji, nie musieli podchodzić do siebie. Zdarzenie było bardzo szybkie, ale dzięki nagraniom z trzech kamer dokładnie widzieliśmy, że obaj mężczyźni zbliżają się do siebie. Nikt nikogo nie gonił, nikt nie uciekał. Obaj dążyli do spotkania – mówił w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia. Zwrócił także uwagę, że na zachowanie obu mężczyzn, bardzo duży wpływ miał alkohol. We krwi zamordowanego, lekarze stwierdzili 1,8 promila alkoholu, a na podstawie zeznań oskarżonego można przypuszczać, że gdyby poddano go wówczas badaniu, to wynik byłby bardzo podobny.
Co ciekawe, wyrok łagodzący nie zapadł jednomyślnie. Na pięciu sędziów, trzech było za zamianą dożywocia na karę 25 lat pozbawienia wolności.
Zmieniając wyrok, sędziowie musieli także zdecydować, czy Paweł T. wykazuje szansę na resocjalizację. Opinia biegłych powołanych do sprawy nie była jednoznaczna.
Za skuteczną resocjalizacją przemawiało: wzorowe zachowanie w zakładzie karnym, wysoka inteligencja, brak wcześniejszych kontaktów ze światem przestępczym, brak uzależnień, poprawne kontakty z rodziną oraz wsparcie z jej strony.
Przeciwko: jego zaburzona osobowość, brak krytycyzmu i poczucia odpowiedzialności za swoje czyny. I chyba najważniejsze: brak poczucia winy.
Na brak skruchy, podczas procesu wielokrotnie wskazywała matka ofiary.
– Nigdy nie przeprosił mnie za to, co zrobił. Nie wierzę, że w więzieniu zrozumie, jak dużo ludzi skrzywdził swoim zachowaniem. Pozbawił dziecko ojca. Przecież biegli orzekli u niego zaburzoną osobowość z tendencją do agresywnych zachowań. Po 15 latach wyjdzie na wolność i takie cechy w połączeniu z alkoholem znowu doprowadzą do tragedii – mówiła matka Bartka J., nie mogąc pogodzić się z decyzją sądu.
Sąd Apelacyjny podkreślił również, że wymierzona kara ciągle jest surowa. Młody człowiek na długie lata trafi za kraty. Ten wyrok musi pokazywać społeczeństwu, że nie ma przyzwolenia na takie zachowanie. Zwykłe uliczne nieporozumienie nie może kończyć się śmiercią. Oskarżony swoim czynem zniszczył życie najbliższej rodziny ofiary, ale również przyczynił się do cierpień swoich rodziców.
Prawie dwa lata po śmierci Bartka J., na ulicy Półwiejskiej nie ma już śladów po zniczach i kwiatach. Jednak w pamięci wielu poznaniaków to miejsce zapisało jako przykład bezsensownej śmierci, zupełnie bez powodu, zadanej bez namysłu w 90 sekund.
Przemysław Graff