45-letni dziś Marek K. w 2012 roku wyszedł z więzienia. Na wolności zmienił swoje postępowanie. Znalazł żonę i pracę. Jednak na początku tego roku został umieszczony w publicznym rejestrze pedofilów i gwałcicieli. To sprawiło, że nie przedłużono mu umowy pracę. Stał się również negatywnym bohaterem programu TVN „Uwaga!”. Prawdopodobnie nigdy nie wymaże swojej przeszłości.

 – Marek K. urodził się i wychował w Biskupcu, w województwie warmińsko-mazurskim – opowiada o nim komisarz Krzysztof Kończyk z komisariatu policji w Biskupcu, który dawniej ścigał Marka K. za jego przestępstwa. – Ledwie sięgnął pełnoletniości, a już dokonał dwóch pierwszych brutalnych napadów. I to na tę samą kobietę.

Polował na kobiety

Pierwszy raz zaatakował w czerwcu 1990 roku, w kompleksie leśnym poza miastem. Kobieta wracała rowerem z zakupami do domu. Rzucił się na nią znienacka. Ofiara  widziała go wcześniej, ale nie przypuszczała, że za chwilę znajdzie się w prawdziwej opresji.

– Szarpał nią, bił ją po twarzy, dotykał po miejscach intymnych, a wreszcie groził. Potem uciekł. Kobieta była przerażona.

Nie odpuścił jednak. Nadal  obserwował ją, jak prawdziwy dręczyciel. Wiedział, którą drogą będzie wracała rowerem do domu.

Do kolejnego napadu na upatrzoną przez  Marka K. ofiarę  doszło w sierpnia 1990 roku.

– To był zaplanowany gwałt, dokonany ze szczególnym okrucieństwem – komentuje tamto zdarzenie komisarz. – Dodatkowo kobietę skrepował sznurem, aby mu nie uciekła. A resztę tego, co z nią wyczyniał, w ogóle nie nadaje się do publikacji. Z powodu tego napadu kobieta do dziś przeżywa traumę.

W sierpniu 1990 roku Marek K. został za te dwa napady tymczasowo aresztowany.

W marcu 1991 roku Sąd Wojewódzki w Olsztynie skazał go na 4 lata pozbawienia wolności – przypomina komisarz Kończyk. – We wrześniu 1991 roku Sąd Apelacyjny zmienił wyrok. Marek K. dostał łącznie 6 lat pozbawienia wolności. Ale w styczniu 1993 roku, za dobre sprawowanie, zwalniają go warunkowo z Zakładu Karnego we Włocławku.

Pobyt w więzieniu nic mu jednak nie dał. Pomimo dozoru kuratora, nie zmienił swego postępowania.

 – Kilkanaście miesięcy później, w listopadzie 1993 roku, dokonał ponownego przestępstwa na tle seksualnym  – przypomina komisarz. W Biskupcu obserwował 13-letnią dziewczynkę, która wracała właśnie ze szkoły do domu.

– Była wtedy godzina 11.00 – wspomina Kończyk. – Gdy 13-latka otworzyła drzwi i wchodziła do domu, zaatakował. Podbiegł i zablokował nogą drzwi.  Dziewczyna próbowała się bronić, zamknąć drzwi, ale napastnik odrzucił małą, i wpadł do mieszkania.

Dziewczynka  była przerażona. W domu nie było nikogo.

– Grożąc, że ją zabije, zmusił ją do wykonania wydawanych przez siebie poleceń. Próbował ją nawet zgwałcić. W końcu zmusił dziecko do seksu oralnego. Bił ją przy tym i kopał. A na koniec jeszcze okradł mieszkanie. – mówi policjant.

Po powrocie do domu matka dziewczynki od razu zawiadomiła komisariat i jeszcze tego samego dnia Marek K.został aresztowany.

Do dziś, dziewczynka, będąc już dorosłą kobietą, nie może się pozbierać po tym zdarzeniu.

– Wyrokiem Sądu Rejonowego w Biskupcu w listopadzie 1994 roku został skazany na 6 lat pozbawienia wolności- dodaje Krzysztof Kończyk.

Trafił do Zakładu Karnego w Kamińsku. Podczas przepustki, uciekł i ukrywał się w rejonach Biskupca.

– I znów napadał –  mówi komisarz. – Ponownie na kobietę, na rowerze. Zepchnął ją z roweru do rowu i się na niej położył. Ale stawiała zawzięty opór. Broniła się, gryzła, kopała i krzyczała. Próbował jeszcze zatkać jej usta ręką, ale się nie udało. Coraz głośniejsze i rozpaczliwe wołanie kobiety o pomoc spowodowało, iż nie mogąc sobie z nią poradzić, uciekł w końcu.

Po tygodniu napadł na kolejną upatrzoną ofiarę. Również przejeżdżającą na rowerze. I również zepchnął ją do rowu. Ale kobiecie udało się uciec.

Marek K. nadal się ukrywał, a Sąd Rejonowy Biskupcu wystał za nim w 2005 roku list gończy.

– Jeszcze w tym samym roku, nie wiadomo skąd, znalazł się w Wolbromiu – dodaje komisarz Kończyk. – Próbował tam również zgwałcić następną swoją  ofiarę. Został jednak zatrzymany i aresztowany.

W październiku 2006 roku sąd w Biskupcu orzekł w jego przypadku łączną karę 7 lat pozbawienia wolności. Z opinii psychiatrycznej o Marku K. wynikało, iż ósmą klasę ukończył w OHP i przyuczał się do zawodu murarza. Czuł się pokrzywdzony przez los i odepchnięty przez rodzinę. Nie stwierdzono u niego choroby psychicznej, niedorozwoju i osobowości nieprawidłowej.

 Inny człowiek?

 – Po odsiedzeniu wyroku, wyszedł z więzienia w Wadowicach w 2012 roku – przypomina Kończyk.

Do Biskupca jednak nie wrócił. Pozostał w Wolbromia. Zmienił się. Tu poznał swoją partnerkę życiową. Powiedział jej o swych doświadczenia. A ona uwierzyła w jego zmianę. Ustatkował się, zameldował na miejscu i zaczął szukać pracy. Zgłosił się do urzędu pracy w Olkuszu, gdzie również rejestrują się wszyscy poszukujący zatrudnienia z Wolbromia.

– Nie mówił nam, że był karany – informuje Barbara Adamuszek, zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Olkuszu. – Zresztą nie miał takiego obowiązku. Nie musiał przedstawiać w urzędzie stosownego dokumentu. Gdyby pracował w zakładzie karnym, mógłby nawet posiadać prawo do zasiłku. Każdego zgłaszającego się do nas bezrobotnego traktujemy na równi. Nie ma zakazu przyjmowania do pracy byłych więźniów. I to bez względu, jaki odsiadywali wyrok w zakładzie karnym. Było zgłoszenie z domu kultury w Wolbromiu, że jest wolne miejsce na stanowisko pracownika fizycznego, więc zaproponowaliśmy je Markowi K.

– Co by nie mówić o przeszłości Marka K., był bardzo dobrym pracownikiem – stwierdza dyrektor domu kultury w Wolbromiu, który nie chce, aby wymieniać w tekście jego imię i nazwisko. – Wie pan, po tej aferze, tutaj, z  Markiem K. w tle, mieliśmy wiele problemów. Między innymi dlatego nie przedłużyliśmy z nim umowy.

Dyrektor dodaje, że wszystko rozpoczęło się, gdy na przełomie stycznia i lutego tego roku w jednej z lokalnych gazet opisano, iż  Marek K. znalazł się w publicznym rejestrze pedofilów i gwałcicieli, i przez jedną z osób z Wolbromia został rozpoznany. Szybko ustalono też, gdzie pracuje.

– Na dodatek rozpowszechniano bzdury, że pracował w domu kultury jako instruktor.

Dyrektor raz jeszcze podkreśla, że nie miał wtedy innego wyjścia, jak tylko nie przedłużać z Markiem M. umowy.

– Po tych informacjach medialnych, gdybym uczynił inaczej, chyba by mnie tutaj ludzie zjedli – dodaje. Żałuje jednak , że był zmuszony do nieprzedłużenia Markowi K. umowy o prace.

– Od rozpoczęcia przez niego roboty u nas, z dwa razy przedłużaliśmy mu umowę  – dodaje. – Z młodzieżą nie miał żadnych kontaktów. Pracował najczęściej w drewnie.  Lubił drewno. Lubił robić karmniki dla ptaków. Mnóstwo nam ich tu skonstruował. Robił różne rzeczy na rzecz domu kultury. Jak kosił w lecie trawę, to brał butelkę z wodą do kieszeni i pracował przy koszeniu do końca dniówki. Raz, pamiętam, zostało mu jeszcze trochę roboty, ale powiedział, że żona wraca z pracy i musi do niej pędzić, bo ona nie lubi, gdy się spóźnia. I wskoczył na rower. Innym  razem znowu spieszył się, bo wnuczkę miał odprowadzać do szkoły. Spotkaliśmy się parę miesięcy temu. Mówił raz jeszcze, że się ustatkował, że chciałby skończyć z tą przeszłością, ale przeszłość go ciągle dogania. Twierdził, że nie wiedział, że można wysłać pisma, aby zostać wykreślonym z publicznego rejestr. Mówił też,  że za żadne skarby świata nie chciałby wrócić ponowniedo więzienia.

– Co dalej? – zastanawia się dziś dyrektor nad sytuacją Marka K. – Skoro tak wszyscy źle go widzą, i o nim piszą, to wynika z tego, że w każdej sytuacji może być niebezpieczny. Nawet na ulicy. Wszędzie, gdzie tylko spojrzeć, tam przecież sama młodzież. Czy on może stanowić dla nich zagrożenie?

Dyrektor nie wie, co się aktualnie dzieje z Markiem K.: – Zupełnie straciłem z nim kontakt.

Chronić ofiary

 Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma programu dla pedofilów i gwałcicieli, po ich wyjściu z więzienia.

– Niektórym po latach przechodzi napięcie seksualne i po prostu przestają być groźni dla otoczenia – stwierdza komisarz Kończyk. Czy taką osobą jest obecnie Marek K.?  Tego nie wiadomo.

Po ujawnieniu przeszłości mężczyzny, rozchorowała się jego żona. Ponadto zgłosiło się  do niego kilku prawników. Uważają, że publiczny rejestr, to jakby druga kara dla osób, które juz odbyły swoje wyroki. Poza tym przez  ten rejestr stracił pracę. Do tego rozpowszechniono w lokalnej prasie jego zdjęcie z rejestru. Chociaż pięć lat temu wyszedł na wolność, ciągle widnieje jako przestępca.

– Państwo ma obowiązek chronić dziecko, a nie pedofila – wyjaśniał Zbigniew Ziobro minister sprawiedliwości. – Przestępca, który krzywdzi dzieci, musi się liczyć z bardzo surowymi konsekwencjami. Nie tylko z wieloletnim wyrokiem, lecz także z utratą anonimowości. Dlatego zaostrzamy Kodeks Karny w tym zakresie i planujemy kolejne zmiany w przepisach. Po wyjściu z więzienia taki przestępca ma być pod stałą kontrolą, aby wszyscy wiedzieli, że jest ich sąsiadem.

– W rejestrze publicznym zamieszczone są informacje, w jakich miejscowościach przebywają obecnie wszystkie takie osoby – mówi Jan Kanthak, rzecznik prasowy ministerstwa sprawiedliwości. – Muszą one pod groźbą kary aresztu zawiadamiać policję o każdej zmianie miejsca pobytu, a policja na bieżąco będzie aktualizować te dane w rejestrze. Jawne też są między innymi informacje o rodzaju, dacie i miejscu przestępstwa każdej z tych osób. Rejestr nie jest dożywotni. Nie widnieje się w nim do końca życie. Jak długo? Określa to Kodeks Karny.

– W rejestrach tutejszej prokuratury nie odnotowano żadnego postępowania, w której Marek K. byłby stroną procesową – podkreśla Cezary Dyląg, zastępca Prokuratora Rejonowego w Olkuszu.

Roman Roessler

Zobacz również: