Spędził 20 lat w zakładzie psychiatrycznym tylko dlatego,  że chciał spalić gazety na swojej posesji. W tym czasie postarzał się, jego dom popadł w ruinę, a on sam nadal zmuszany jest do leczenia. Ciągle też nie jest w pełni wolnym człowiekiem. Czy ktoś za to zapłaci? Sędziowie, prokuratorzy i lekarze nie poczuwają się do winy.

 – To przyzwoity człowiek – opowiada o 58-letnim Janie Kossakowskim z Niedrzwicy Dużej niedaleko Lublina jego kolega Czesław Rak. Znają się od dzieciństwa. Grywali w piłkę. Razem chodzili do tej samej szkoły.

 – Wszyscy znali w okolicy dom rodziców Janka – stwierdza pan Czesław – Stał otworem dla każdego. Zwaliśmy willę Kossowskich katolicką. W tamtych latach uczyliśmy się tam religii. Czasy były ciężkie, przychodził ksiądz i nauczał, bo nie było w okolicy odpowiedniej salki katechetycznej.

Po latach koledzy szkolni  ruszali w świat, ale Czesław z Jankiem trzymali się razem. I nadal grywali razem w piłkę. Potem Czesław  Rak wyjechał, a Jan Kossakowski pozostał we wsi.

 – Byłem poza krajem, ale wracałem – dodaje Rak – Spotykaliśmy się wówczas, korespondowaliśmy też  ze sobą.

Rak wspomina, że na początku 1996 roku Kossakowski, który był malarzem ściennym, chwalił mu się, że właśnie zakłada w Niedrzwicy Dużej firmę budowlaną: – Sześcioosobową, że będzie remontował domy i malował ściany.

 Gdy go potem kolega pytał listownie, jak mu idzie z biznesem, to nie otrzymał żadnej odpowiedzi: – Kontakt się urwał nagle – dodaje – Byłem zaskoczony.

Gdy pod koniec 1996 roku pan Czesław  przyjechał do Niedrzwicy Dużej, od razu ruszył w stronę willi Kossakowskich: – Chciałem się spotkać z przyjacielem, ale zastałem dom pozamykany na cztery spusty.  A po Janku ani śladu.

W tym czasie Jan Kossakowski nie już miał nikogo bliskiego z rodziny, wszyscy mu poumierali i pozostał sam na świecie.  

Skazany na szpital

 W końcu ktoś powiedział Rakowi, że Kossakowski zwariował, podpalił swój dom i teraz siedzi zamknięty w zakładzie psychiatrycznym, w Lublinie. – Nie uwierzyłem – wspomina.  Ale musiał uwierzyć, gdyż jego kolegę  Janka – decyzją ówczesnego Sądu Wojewódzkiego w Lublinie – z dniem 1 października 1996 roku umieszczono w Specjalistycznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej w Lublinie. Miał się tam leczyć.

Szpital nie robił przeszkód, aby Rak odwiedzał Kossakowskiego.

– Wtedy Janek opowiedział mi, że z kolegą stali tamtego dnia w szopie, obok willi, a rzucony przez nieuwagę przez któregoś z nich niedopałek podpalił stertę gazet – przypomina dziś  Rak. – Ogień dostrzegli sąsiedzi i wszystko ugasili, zanim jeszcze nadjechała straż pożarna. Przyjechał potem prokuratur i zażądał dla Janka badań psychiatrycznych. Teraz Janek twierdził, że jest zdrowy, ale każą mu ciągle brać jakieś leki. Więc je bierze, inaczej by mu je siłą do ust wsadzali. A głupieje dopiero po tych lekach właśnie.

Koledzy spotykali się co pół roku. Czesław łudził się, że może kolejna opinia biegłych będzie pozytywna dla jego kolegi i spowoduje, że Jan zostanie w końcu wypuszczony ze szpitala.

 – Myliłem się. Za każdym razem biegli potwierdzali wcześniejszą diagnozę. I Janek musiał dalej się leczyć. Chłopie, coś zrób z sobą, bo zginiesz! – powtarzałem mu bez ustanku –  W końcu dowiedziałem się, że jest w Krakowie mecenas, który uwalnia pacjentów z zakładów psychiatrycznych.

– Zacząłem sprawdzać zasadność sądowej decyzji z 1996 roku, zastosowania wobec mojego obecnego klienta środka zabezpieczającego w postaci przymusowego internowania, jak to się fachowo wtedy nazywało. Czyli po prostu umieszczenia go w szpitalu neuropsychiatrycznym – mówi mecenas Piotr Wojtaszak.

Jak doszło do podpalenia szopy, w czym rzekomo uczestniczył Jan Kossakowski, i co ściągnęło na niego problemy? Czytam o tym w aktach sprawy: „23 kwietnia 1996 r. w Niedrzwicy Dużej podpalił zapalniczką uprzednio przyniesione przez siebie i umieszczone pod belką konstrukcyjną budynku gospodarczego gazety, co wywołało niebezpieczeństwo spalenia się budynku, i rozprzestrzenienia się ognia na okoliczne zabudowania – Prokuratura Rejonowa w Kraśniku wszczęła śledztwo. W związku z szybką interwencją osób trzecich podejrzany nie osiągnął zamierzonego celu i ogień nie rozprzestrzenił się na okoliczne zabudowania.”

– W aktach sprawy stwierdzono także, że Kossakowski w przeszłości rzekomo leczył się psychiatrycznie. Zatem zachodziły uzasadnione wątpliwości, co do jego poczytalności w chwili popełniania czynu. Prokurator z Kraśnika zwrócił się z wnioskiem o wydanie opinii do biegłych psychiatrów – kontynuuje mecenas Wojtaszak – W opinii sądowo-psychiatrycznej orzekli oni, że w czasie popełniania zarzucanego czynu Kossakowski był w stanie psychozy schizoafektywnej. W związku z czym nie był w stanie rozpoznać znaczenia zarzucanego mu czynu oraz pokierować swoim postępowaniem. W tej sytuacji Sąd Wojewódzki w Lublinie internował go do szpitala, celem leczenia.

 Odwyk i psychoza

 Podpalenie szopy było przypadkowe, co przyznawał wtedy sam Kossakowski i jego kolega – podkreśla mecenas Wojtaszak – Według ówczesnej relacji Kossakowskiego wraz ze swoim znajomym przebywali w budynku stodoły, stanowiącym własność Kossakowskiego. Stodoła  była przeznaczona do rozbiórki, a Kossakowski chciał uporządkować rzeczy znajdujące się w niej. Pogoda była wówczas bezwietrzna. Postanowił  spalić znajdujące się tam stare gazety. Był pewien, że nie stworzy tym żadnego zagrożenia. W pobliżu nie znajdowały się też żadne łatwopalne materiały. Gazety jeszcze się tliły, kiedy wyszli obaj z szopy. Nie wiedzieli o tym. Z szopy zaczął się wydobywać dym. Widząc go sąsiedzi szybko przybiegli i go zadusili ogień, ale równocześnie powiadomili straż pożarną, która przyjechała niepotrzebnie. Gdyż pożaru już nie było. Niezagrożone były też budynki w sąsiedztwie. Najbliższe znajdowały się w odległości ponad 50 metrów.

Kossakowski mówi, że na jego los mógł mieć też wpływ ówczesny komendant policji, z którym był skłócony.  Wykorzystał rzekomo  okazję aby pozbyć się go ze wsi.

Przed pożarem Kossakowski nie leczył się psychiatrycznie. Jedynak dwa razy przebywał na odwyku alkoholowym. I to w tym samym szpitalu, przy ul. Abramowickiej w Lublinie, do którego potem trafił. Raz był tam przez tydzień, i ponownie przez dwa tygodnie. Z powodu nadużywania alkoholu musiał poddać się leczeniu, gdyż miewał zwidy. I ten fakt wykorzystała prokuratura z Kraśnika, aby wszcząć przeciwko niemu śledztwo w sprawie o podpalenie.

– Dla Sądu Wojewódzkiego w Lublinie stało się to przesłanką do przyjęcia, że Kossakowski jest chory psychicznie, z historią leczenia. I, jak się okazało, w tym stanie psychozy schizoafektywnej Kossakowski pozostawał permanentnie przez 20 lat! Opinia lekarska o stanie jego zdrowia wydawana była co pół roku, i ciągle przez ten sam zespół biegłych. I co pół roku wpływała regularnie do sądu w Lublinie, który podtrzymywał konieczność dalszego leczenia Kossakowskiego. I przez tych 20 lat nikt z zespołu szpitalnego nawet nie kwapił się o powołanie nowych biegłych, aby przynajmniej próbować coś zmienić! Choćby, aby sprawdzić, zweryfikować, czy przyjęto właściwy sposób leczenia pacjenta, skoro pacjent jest nadal chory. I ciągle na to samo – zauważa mecenas  Wojtaszak.

Na początku bieżącego roku Piotr Wojtaszak wystosował do Sądu Okręgowego w Lublinie wniosek o powołanie po 20 latach nowego zespołu biegłych, spoza Lublina, którzy zbadaliby obecny stan zdrowia pacjenta. Po tym piśmie lubelski sąd natychmiast powołał nowy zespół biegłych. Nawet dwa niezależne od siebie zespoły.

Jak zauważa mecenas, wśród nowych biegłych znalazło się również kilku poprzednich, którzy wydawali o Kossakowskim tę samą, ciągle negatywną opinię.

Zdrowy ale chory

 W trakcie przygotowania do rozprawy, podczas której Sąd Okręgowy w Lublinie miał wydać postanowienie dotyczące dalszego losu Kossakowskiego, rozmawiając z wieloma tamtejszymi lekarzami ze szpitala psychiatrycznego mecenas Wojtaszak odniósł wrażenie, jakby się nie chciano pozbyć pacjenta: – Właściwie to on jest zdrowy, ale jednak chory – usłyszałem o swoim kliencie – Gdy dopytywałem, jakie są objawy? To nie potrafiono ich sprecyzować, odpowiadano tylko ogólnie, tak. I właściwie, to mógłby sobie Kossakowski siedzieć dalej w tym szpitalu, bo jest z niego grzeczny pacjent. I gdzie się właściwie później podzieje, gdy wyjdzie? Skoro praktycznie nie ma już własnego domu i nie ma do kogo wracać? Tak się o niego troszczyli lekarze.

Mecenas Piotr Wojtaszak i Jan Kossakowski przed Szpitalem Neuropsychiatrycznym w Lublinie /zdjęcie z archiwum Piotr Wojtaszak

25 maja 2016 roku, do IV Wydziału Karnego Sądu Okręgowym w Lublinie wpłynęła ekspertyza sądowa psychologiczno-psychiatryczna dotycząca Kossakowskiego. Jak z niej wynikało jest on nadal chory. Czyli nadal cierpi na zaburzenia schizoafektywne. Jednak już nie o takim nasileniu, jak poprzednio. W obecnej opinii biegłych: „nie istnieje już wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przez niego w przyszłości czynu o znacznej społecznej szkodliwości i brak jest konieczności dalszego jego pobytu w warunkach zamkniętego oddziału psychiatrycznego.” 

Zasięgnięto ponadto opinii drugiego zespołu biegłych, który 25 maja 2016 roku także stwierdził, że Kossakowski nadal cierpi na te same zaburzenia, co poprzednio. W fazie jednak niepełnej remisji. Również ten zespół biegłych nie widział potrzeby: „stosowania wobec internowanego środka zabezpieczającego, w postaci pobytu w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.” Zdaniem biegłych wystarczającym będzie zapewnienie mu szczegółowego i systematycznego nadzoru kuratorskiego nad procesem leczenia. Najlepiej w poradni zdrowia psychicznego.

– Właściwie biegli nie zajęli konkretnego stanowiska. – uważa Piotr Wojtaszak. – Wprawdzie zdrowie Kossakowskiego poprawiło się niespodziewanie na tyle, że ich zdaniem, nie musi już przebywać w szpitalu, ale z drugiej strony nie odpuścili. I jakby potwierdzili, jak dawniej, że Kossakowski jest chory, skoro nadal powinien się leczyć.

21 czerwca 2016 roku Sąd Okręgowy w Lublinie wydał postanowienie, w którym stwierdził, że Jan Kossakowski może już opuścić szpital psychiatryczny. Lecz nie może zaprzestać terapii. Będzie ona polegała na dalszym leczeniu w warunkach ambulatoryjnych i stałym kontakcie z lekarzem, we właściwej miejscowo poradni zdrowia psychicznego.  I skierowano Kossakowskiego, za jego zgodą, do Domu Pomocy Społecznej w Kalince, na pobyt stały.

Jarema Karwowski, rzecznik Szpitala Neuropsychiatrycznego przy ul. Abramowickiej w Lublinie, choć nie zna dokładnie sprawy Kossakowskiego, wie jednak, że każde leczenie przecież kosztuje – I trudno chyba przypuszczać, że przez tyle lat przetrzymywano w szpitalu zdrowego człowieka.

Marek Domański, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Neuropsychiatrycznego w Lublinie podkreśla, że Kossakowski był pacjentem, którego należało leczyć: – Jego zdrowie na tyle się jednak poprawiło, że nasz szpital również zastanawiał się nad przeniesieniem pacjenta do domu opieki społecznej. Co zresztą zostało zaznaczone w ekspertyzie sądowej psychologiczno – psychiatrycznej Kossakowskiego, skierowanej do lubelskiego sądu. I był to jedynie zbieg okoliczności, że w tym samym czasie sprawą Kossakowskiego zajął się krakowski prawnik.

Wolny człowiek

 – Pieczę nad jego zdrowiem pełnić będzie teraz lekarz z Domu Pomocy Społecznej w Kalince. I to on z kolei będzie co miesiąc przekazywał sprawozdania z przebiegu leczenia wyznaczonemu przez sąd kuratorowi  – dodaje adwokat – Jest więc wprawdzie Kossakowski na wolności, ale nie do końca.

Jan Kossakowski przez cały czas pobytu w Domu Opieki Społecznej w Kalince bierze leki. – Leczy się regularnie – potwierdza Andrzej Kośmider, dyrektor Domu Opieki Społecznej w Kalince – Jest bardzo spokojnym i miłym człowiekiem. I nie mamy z nim żadnych problemów.

Willa rodzinna Kossakowskiego pozostawiona przez 20 lat bez żadnej opieki, kompletnie splądrowana, nie nadaje się już do zamieszkania.

Piotr Wojtaszak nie ma wątpliwości, że Kossakowski jest niewinny, i poszkodowany zarazem.

Jednak nie wszyscy w Niedrzwicy Dużej podzielają o Kossakowskim opinię jego adwokata.

– Może i dobrze, że go zamknięto w tym szpitalu, wtedy. Narobiłby jeszcze może jakiegoś większego bałaganu – mówi mi jedna z mieszkanek, piastująca ważne w tej miejscowości stanowisko. Według niej niejedno ma na swym sumieniu. – Niech pan tylko nie podaje mojego nazwiska, bo sobie tego nie życzę – zastrzega.

Zapytałem w Prokuraturze Okręgowej w Lublinie o tę sprawę.  Prokurator Mirosława Banach, która 21 czerwca w lubelskim Sądzie Okręgowym wnosiła o nieuchylenie środka zabezpieczającego wobec Jana Kossakowskiego, i rozważenie możliwości użycia wobec niego innego środka, nie chciała rozmawiać na jego temat. Skierowano mnie do rzecznika prasowego lubelskiej prokuratury okręgowej.

– Przed 1996 rokiem nie mieliśmy problemów z Kossakowskim, i nie możemy potwierdzić, by był zamieszany w jakiekolwiek inne sprawy – stwierdza prokurator Piotr Sitarski, zastępujący rzecznika lubelskich prokuratury okręgowej.

Od ponad miesiąca Kossakowski przebywa w Domu Opieki Społecznej w Kalince:  Inny dziś świat, inni ludzie  –  mówi mi – Zaprószyło się tylko w szopie dymem. Dwójka sąsiadów powiadomiła straż pożarną. Ci sąsiedzi mnie nie lubili. Byłem za pyskaty w gębie. No i przyjechała policja, i mnie zgarnęli na tyle lat. Komendant posterunku policji poinformował prokuraturę, że dwa razy byłem na odwyku. Przebywałem najpierw w szpitalu przez półtora roku, na normalnym oddziale. Lecz trzy razy stamtąd uciekałem. Chciałem zobaczyć, co z moim domem. Raz nawet trzy miesiące przebywałem na takiej wolności. Chodziłem, zastanawiałem się, co robić.

Ostatnim razem, gdy uciekł ze szpitala w 1998 roku, spędził Boże Narodzenie w willi rodziców. Za każdym razem, gdy uciekał, zgarniała go do szpitala policja. – No i na kolejne 10 lat trafiłem do zamkniętego oddziału psychiatrii sądowej kliniki akademii medycznej.

W 2008 roku skierowano go do Szpitala Neuropsychiatrycznego, na pododdział psychiatrii sądowej o podstawowym zabezpieczeniu. – Mogłem ze szpitala wychodzić na godzinę. Robiłem wtedy zakupy kolegom z oddziału. Pisywałem o pomoc do kolejnych ministrów sprawiedliwości, do kolejnych prezydentów, do Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu. Bez skutku –  wylicza. Kossakowski słał również skargi.

Mecenas Wojtaszak dodaje, że ta korespondencja Kossakowskiego oceniana była przez szpital również jako objaw jego choroby.

Przez cały czas pobytu w Domu Opieki Społecznej w Kalince Kossakowski brał leki. – Co dwa tygodnie zastrzyki z clopixolu – dodaje. W szpitalu brał jeszcze inne lekarstwa. – Jakieś pigułki, których nazw nikt mi nie mówił, po których czułem się wtedy fatalnie.

Jan Kossakowski nie wie, co będzie robił w przyszłości, gdy opuści wreszcie  dom opieki społecznej. Chce stanąć na nogach. Na razie siedzi tu, bo jest leczony. Oprócz zniszczonego domu po rodzicach, ma jeszcze trzy działki.  Otrzymuje rentę w wysokości tysiąca złotych.  

Adwokat nie odpuszcza

I choć mecenas Piotr Wojtaszak wydostał swego klienta z lubelskiego szpitala, chce go zupełnie uwolnić od winy. – Uwolnić od kuratora, i od tego dalszego bezsensownego leczenia – deklaruje. I dlatego też wystosował do Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie wniosek o kasację wyroku Kossakowskiego z 1 października 1996 roku.

– Ocena poszczególnych znamion przestępstwa określonego w kodeksie karnym pozwala poddać w wątpliwość fakt popełnienia przez Kossakowskiego czynu zabronionego – mówi mecenas..

Mecenas dodaje, że nie można przyznać temu zdarzeniu miana pożaru. I to zarówno w rozumieniu k.k. z 1969 roku, jak i w obecnie obowiązującego prawa. – I ten błąd sądu kosztował w konsekwencji Kossakowskiego prawie 20 lat spędzonych w zakładzie psychiatrycznym! I kosztował zniszczenie willi rodzinnej. Naraził również mego klienta na bezpodstawne leczenie, na które nigdy Kossakowski tak naprawdę nie wyraził zgody. A któremu uległ jedynie po to, aby go nie leczono na siłę. Każdego zatem można by było, teoretycznie, wsadzić w podobny sposób do zakładu psychiatrycznego. I na każdego znaleźć jakiegoś psychiatrycznego haka. I potem latami leczyć. Kto zapłaci dziś Kossakowskiemu za lata spędzone w zakładzie psychiatrycznym?

Po kasacji przez Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie wyroku Kossowskiego z 1 października 1996 roku – w co Piotr Wojtaszak nawet przez chwilę  nie wątpi –  mecenas będzie się zastanawiał nad dalszymi krokami, które chce podjąć  w sprawie swego klienta.

– Sprawa jest w toku, zastanawiamy się nad nią – mówi Zuzanna Bluszcz, główny konsultant ds. strategicznego postępowania sądowego Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie – Termin nie został na razie wyznaczony.

Roman Roessler 

Zobacz również: