Mieszkańcami niewielkiego Kórnika pod Poznaniem wstrząsnęła okrutna zbrodnia. 21-letni mężczyzna brutalnie zaatakował kobietę, zadał jej ponad 60 ciosów nożem, zabrał torebkę i uciekł. Kobieta cudem przeżyła. Cały atak zarejestrowała kamera miejskiego monitoringu. Bandyta zrabował 630 złotych i był przez kilka dni poszukiwany przez policję.
Mieszkańcy żyli w strachu. W akcie sprzeciwu przeciwko tak brutalnej zbrodni zorganizowali marsz milczenia. Modlono się również o życie i zdrowie ofiary. Policja opublikowała zdjęcia napastnika licząc na pomoc lokalnej społeczności. Kilka osób rozpoznało bandytę, który szybko trafił za kraty.
Po kilku miesiącach  rozpoczął się proces. Wtedy poznaliśmy wszystkie szczegóły tej bestialskiej zbrodni. Pozbawiony wszelkich uczuć oskarżony, który dla kilkunastu złotych zdecydowany był zabić z zimną krwią, zszokował policję, prokuraturę, sędziego i opinię publiczną. Surowy wyrok 25 lat pozbawienia wolności nikogo nie zdziwił. Za to postanowienie Sądu Apelacyjnego w Poznaniu zmniejszające wyrok do 15 lat więzienia wzbudziło wielkie emocje i stało się początkiem dyskusji o zbrodni i karze.
Sąd pierwszej instancji ogłaszając wyrok, uzasadniał: – Trzeba sięgnąć do kary o charakterze nadzwyczajnym, 25 lat pozbawienia wolności. Chodzi o represję, a nie cele wychowawcze, bo oskarżonego już nie da się wychować. Natomiast Sąd Apelacyjny łagodząc wyrok, powoływał się na młody wiek sprawcy i jego skruchę.
Poznając  szczegóły tej brutalnej zbrodni łatwo dojść do wniosku, że prawomocny wyrok 15 lat pozbawienia wolności, to chyba jednak zbyt łagodne traktowanie okrutnego  przestępcy.
 Zawładnęły nim narkotyki
 Piotr L. mieszkał z rodzicami w małej wiosce pod Kórnikiem, niedaleko Poznania. Miał brata bliźniaka i siostrę. Kiedy przyszło wybierać szkołę i zawód, zdecydował się zostać zawodowym kucharzem. Zaczęła się już ogólnopolska moda na gotowanie, stacje telewizyjne prześcigały się w produkcji programów związanych z kuchnią i gotowaniem. Chłopak pomyślał, że to świetny sposób na życie.
Jednak szkoła, a szczególnie praktyki zawodowe rozczarowały go. Źle się czuł w wielkiej kuchni, ciągle poganiany i strofowany przez szefa. W telewizji wszystko wyglądało tak pięknie, a kucharz jawił się prawie jak artysta. W prawdziwym życiu wszystko było zupełnie inne. Po skończeniu szkoły wiedział już, że nie będzie pracował w tym zawodzie.
Jednak Piotr L. miał inny poważny problem. Już pod koniec szkoły podstawowej za namową kolegów zaczął eksperymentować z narkotykami. W wieku 17 lat był już od nich uzależniony. Potrzebował codziennej dawki amfetaminy, aby normalnie funkcjonować. Gdy brakowało pieniędzy, ratował się tanimi dopalaczami i alkoholem. Wiedział, że w domu rodzinnym nie będzie miał spokoju, a jemu zamarzyło się „życie na swoim”. Bez kontroli rodziców i ich podejrzliwych spojrzeń, kiedy wracał naćpany do domu.
Na rynku pracy było trochę lepiej. Bez trudu znalazł zatrudnienie na etacie w jednej z firm w pobliskim Kórniku. Jako robotnik niewykwalifikowany, na starcie dostał tylko 2 tysiące złotych na rękę, ale miał nadzieję, że szybko doczeka się podwyżki. Dla niego najważniejsze było, że mógł wynająć samodzielne mieszkanie. Co prawda kosztowało aż 1,2 tysiąca złotych miesięcznie, ale dawało upragnioną wolność.
Radość nie trwała długo. Proza życia szybko go dopadła. Na wszystko brakowało pieniędzy, oczywiście wszystkiemu winne były narkotyki. Jednak Piotr L. nie potrafił z nich zrezygnować.
Sytuacja stała się dramatyczna, gdy w październiku 2015 roku jego pensję zajął komornik, ściągając pieniądze za zaległe mandaty. Zabrakło pieniędzy na czynsz i opłaty. W wynajmowanym mieszkaniu wyłączono Internet. To bardzo go zabolało.
Długie jesienne wieczory były nie do zniesienia. Nudził się, chodził z kąta w kąt i gorączkowo obmyślał, jak tu zdobyć w łatwy sposób pieniądze. Od kilku dni po głowie chodził mu pewien pomysł.
Wstrząsający zapis zbrodni
20 listopada 2015 roku poszedł do pracy i przez cały czas rozmyślał tylko o jednym. Zapadła decyzja, dzisiaj wieczorem zdobędzie potrzebne pieniądze. Kiedy wrócił do domu, położył się spać. Wstał około godziny 22. Za oknem było już zupełnie ciemno. Doskonały moment, aby zabrać się do roboty. Dla odwagi, prawie duszkiem wypił 3 setki wódki. Z kuchni wziął duży nóż i wyszedł na miasto.
Raskolnikow z powieści Dostojewskiego idąc z siekierą do lichwiarki, czuł się podobnie. Z tym tylko, że nim targały sprzeczne emocje, miał wyrzuty sumienia, czuł, że robi coś złego, ale wiedział, że tylko w ten sposób może zmienić świat. Głowę miał pełną szczytnych idei. Tymczasem  Piotr L. myślał tylko o czarnym ekranie komputera, wyłączonym Internecie, i co najwyżej kolejnej działce amfetaminy.
Krążył po wyludnionym o tej godzinie miasteczku i szukał ofiary. Trzymał się blisko ścian budynków, unikał miejsc oświetlonych, starał się nie wchodzić w zasięg kamer monitoringu miejskiego.
Aleksandra S., 55-letnia laborantka z Poznańskiego Centrum Krwiodawstwa wysiadła na rynku z autobusu jadącego z Poznania. Na ogół o tak późnej godzinie z przystanku odbierał ją mąż, albo dorosły syn. Tym razem była sama. Piotr L. od razu wytypował ją na swoją ofiarę. Kiedy kobieta podeszła do bankomatu i wypłaciła pieniądze, to myśliwy już wiedział, że nie odpuści. Jakiś czas szedł za ofiarą, szukając dogodnego miejsca do ataku. W ciemniej, wąskiej ulicy w okolicach pasażu handlowego Magnolia przyspieszył i zaszedł kobietę od tyłu.
Pani Aleksandra usłyszała kroki za sobą i zaniepokojona obejrzała się przez ramię. Wtedy Piotr L. rzucił się do ataku. Przestraszona kobieta straciła równowagę, potknęła się i upadła na ziemię. Bandzior rzucił się, aby wyrwać z jej rąk torebkę, a ponieważ mocno ją trzymała, sięgnął po trzymany w kieszeni nóż i zaczął zadawać na ślepo ciosy.
– Zostaw mnie, czego chcesz? – błagała o litość.
– Zamknij się, i dawaj torebkę – syknął zdesperowany bandyta, obawiał się, że ktoś nadejdzie i będzie musiał ratować się ucieczką bez cennego łupu.
Przerażona kobieta ciągle trzymała mocno torebkę. Zasłaniała się przed kolejnymi ciosami. Piotr L. wpadł w prawdziwy szał. Na przemian uderzał nożem i pięściami. Cały czas celując  w głowę.
– Zadawałem  jej ciosy w głowę, byłem w amoku, straciłem  panowanie nad sobą – tak ocenił atak na pierwszym przesłuchaniu  po zatrzymaniu.
Piotr L. w końcu zdołał dorwać torebkę, ale nie przestał dźgać nożem kobiety. W pewnym momencie, po jednym z mocniejszych ciosów, poczuł jak pęka nóż. Zdesperowany chwycił za samo ostrze – nie bacząc na to, że sam rozcina sobie dłonie –  zadał jeszcze kilka ciosów.
Trzy razy odchodził i ponownie wracał do leżącej kobiety, aby kontynuować atak. Odpuścił dopiero wtedy, gdy ofiara przestała się ruszać.
Piotr L. szybko oddalił się w stronę cmentarza. Sprawnie przeskoczył przez płot i za moment znalazł się na promenadzie nad jeziorem. Próbował się uspokoić, złapać oddech. Jednocześnie zajrzał do  torebki. W portfelu znalazł dowód osobisty, kartę płatniczą i 630 złotych. Pieniądze schował do kieszeni, a całą resztę wrzucił do jeziora.
Miał iść na marsz milczenia
Aleksandra S. kiedy zorientowała się, że napastnik uciekł, zebrała siły i z trudem doczołgała się do najbliższych drzwi. To uratowało jej życie. Mieszkańcy wezwali pogotowie i kobietę w stanie ciężkim odwieziono do poznańskiego szpitala.  Przeszła kilka operacji, miała liczne rany cięte i kłute głowy, połamane kości twarzy i czaszki, straciła jedno oko.
Policjanci na miejscu napadu pracowali do rana, zbierali dowody, znaleźli połamany nóż.
Cały chodnik oraz ściany budynku  były zachlapane krwią. Ten przeraźliwy obraz straszył mieszkańców Kórnika przez kilka dni.
Na szczęście bandyta miał  pecha. Brutalny atak zarejestrowała jedna z kamer. Policjanci wiedzieli, że schwytanie sprawcy to tylko kwestia czasu. Zaczął się swoisty wyścig z czasem. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że zdesperowany sprawca zaatakuje ponownie. Nie było wątpliwości, że napad miał na celu tylko zdobycie pieniędzy.
W mediach pojawiło się zdjęcie poszukiwanego mężczyzny.
Policja od samego  początku dostała bardzo dużo zgłoszeń. Wszystkie były dokładnie analizowane, jednak bandyta ciągle był na wolności.
Przerażeni mieszkańcy miasteczka –  dokładnie w godzinę ataku, o 23.50, kilka dni później zebrali się pod ratuszem i przeszli ulicami miasta na znak protestu. Marsz milczenia zakończył się wspólną modlitwą o zdrowie przebywającej  w szpitalu ofiary.
Co ciekawe, Piotr L. przyznał podczas śledztwa, że też zamierzał wziąć w marszu udział, lecz na przeszkodzie stanęła mu praca. W tym dniu miał  nocną zmianę.
Inne szczegóły z jego zeznań również mogą szokować. Bandyta w nocy wrócił do domu, nie spał całą noc, bo był tak podekscytowany napadem. O godzinie 6 rano poszedł spokojnie do pracy. Potem zapłacił zaległy rachunek za Internet i w domu oczekiwał na wznowienie sygnału.
Przez kilka kolejnych dni z uwagą śledził informacje o śledztwie. Bez problemu rozpoznał siebie na zdjęciu i nie miał już wątpliwości, że wpadka to tylko kwestia czasu. Jednak nie zamierzał sam zgłosić się na policję: – Chciałem normalnie żyć – tłumaczył policji swoją decyzję.
Czekał na zatrzymanie
 W wytypowaniu sprawcy napadu bardzo pomogły informacje od mieszkańców. Szczególnie jednej z mieszkanek wioski, gdzie Piotr L. mieszkał z rodzicami. Młoda kobieta nie miała wątpliwości, że na opublikowanym zdjęciu rozpoznaje jednego z braci L. Okazało się, że Piotr ma brata bliźniaka. Policjanci w pierwszym momencie jako sprawcę  wytypowali Pawła L., choć cały czas brali pod uwagę, że będzie jeszcze drugie zatrzymanie. Paweł L. wpadł w ręce policji na drodze do Poznania. Od samego początku nie przyznawał się do zbrodni, a przeszukanie jego mieszkania nic nie dało. Szybko zapadła  decyzja – zatrzymujemy drugiego bliźniaka.
2
Piotr L. Czekał na zatrzymanie, nie zacierał śladów ponieważ nie liczył, że uda mu się uniknąć wpadki Fot Policja
W domu Piotra L. policjanci już w korytarzu znaleźli plamy krwi, a w pokoju na suszarce bluzę i torbę, którą miał w momencie napadu. Na tych  dwóch  przedmiotach widoczne były ślady krwi. Piotr  L. nie zacierał śladów, ponieważ nie liczył, że uda mu się uniknąć wpadki. Tak samo postąpił z butami, na czubkach których była krew ofiary.
– Po prostu nie miałem pieniędzy na nowe – oświadczył spokojnie.
Policjanci już wcześniej z ubrania ofiary wyodrębnili próbki krwi napastnika. Gdy złamał nóź, skaleczył się, trzymając samo ostrze. Jednak w przypadku bliźniaków jednojajowych taki dowód nic nie znaczy, ponieważ mają oni takie samo DNA.
Piotr L. nie zamierzał się bronić. Przyznał się do winy, ale od samego początku twierdził, że nie zamierzał zabić kobiety.
Jednak innego zdania był sędzia Piotr Michalski. Bardzo dokładnie wytłumaczył to w uzasadnieniu surowego wyroku: – Nie ma cienia wątpliwości, że mamy do czynienia z usiłowaniem zabójstwa połączonym z rozbojem. Celem oskarżonego było zdobycie pieniędzy i to osiągnął od razu. Następne dwa ataki, gdy wracał i zadawał kolejne ciosy, świadczą ewidentnie, że działał w jednym celu, aby pokrzywdzoną uciszyć, by ją zabić. By nie mówiła, by go nie wskazała.
Sędzia potępił także motyw, którym się kierował: – By opłacić rachunki za Internet, oskarżony zdecydował się zabić człowieka. Pracował i zarabiał, ale pieniądze zdobyte legalnie przeznaczał na zakup narkotyków i alkoholu. Gdyby nie to, pewnie by miał na Internet. Oskarżony po prostu nie zasługuje, by żyć w tym społeczeństwie. Chodzi o to, by więcej pan już krzywdy nikomu nie zrobił – zakończył uzasadnienie sędzia Michalski.
– Nie dostał dożywocia tylko dlatego, że jest młody, a jego ofiara przeżyła – zadowolenia z wyroku nie krył również prokurator Kamil Sokalski.
Surowy wyrok chyba zaskoczył Piotra L. Początkowo chciał on uniknąć procesu i zaproponował dobrowolne poddanie się karze. Zgadzał się na 12 lat więzienia. Na taką propozycję nie przystał prokurator, twierdząc, że wyrok jest zbyt łagodny w porównaniu z bestialską zbrodnią, jakiej się dopuścił oskarżony.
Obrońca Piotra L. podczas procesu próbował pokazać lepszą stronę oskarżonego. Wskazywał, że dotąd nie miał on żadnych przestępstw na koncie, a w szkole miał opinię dobrego i spokojnego ucznia. Przedstawił nawet list od proboszcza z parafii, gdzie przez lata służył do mszy jako ministrant. Ksiądz również miał o nim bardzo dobre zdanie.
Wszystkie te zabiegi na nic się zdały. Na filmie zarejestrowanym przez  miejską kamerą sędziowie i widzowie na procesie zobaczyli wyjątkowo brutalny, kilkuminutowy atak na  bezbronną kobietę.
List z przeprosinami
We wrześniu 2016 roku sprawę ponownie rozpatrzył Sąd Apelacyjny w Poznaniu. Dopatrzył się wielu okoliczności łagodzących i skrócił wyrok do 15 lat pozbawienia wolności. Przede wszystkim o złagodzeniu kary zadecydował młody wiek sprawcy, ale też okazana przez Piotra L. skrucha. Na sali sądowej wielokrotnie mówił, że żałuje bardzo tego, co zrobił. Po surowym wyroku z więzienia wysłał nawet list z przeprosinami do Aleksandry S.
Po wrześniowym wyroku łagodzącym odezwały się liczne głosy osób oburzonych takim zakończeniem sprawy.
– Wyrok ma także za zadanie zniechęcać potencjalnych morderców. Ten na pewno tak nie zadziała. Piotr L. już po 7 latach może starać się o warunkowe zawieszenie wyroku. Czy 7 lat za usiłowanie morderstwa to dobry wyrok?  – usłyszałem od  kobiety, która była na rozprawie. Jest znajomą pokrzywdzonej i wie najlepiej, jak wiele musiała wycierpieć Aleksandra S.
Przemysław Graf

 

 

 

 

Zobacz również: