Ponieważ w początkach lat osiemdziesiątych minionego stulecia w polskim realnym socjalizmie wciąż brakowało chleba, na co i stan wojenny nie pomagał, władza postanowiła dać ludowi przynajmniej igrzyska.

 Igrzyskami, zastępującymi chleb powszedni, miały być procesy wybranych gierkowskich prominentów. Padło na Macieja Szczepańskiego – w latach 1972-1980 wszechwładnego prezesa Komitetu do Spraw Radia i Telewizji – później na Adama Glazura, byłego ministra budownictwa.

Pupil Pierwszego

Zapewne większe nadzieje władze wiązały z rozpoczętym już w styczniu 1982, procesem Macieja Szczepańskiego, pupila Edwarda Gierka (I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej od grudnia 1970 do sierpnia 1980), twórcy jego wizerunku – jako partyjnego wcielenia Kazimierza Odnowiciela.

2

Wcześniej Szczepański przećwiczył sprawę, będąc naczelnym redaktorem śląskiej „Trybuny Robotniczej”, silnej lokalnej konkurentki centralnej „Trybuny Ludu”. Gierek sekretarzował wtedy Śląskowi.

Był też Szczepański jednym z twórców i czołowym piewcą doktryny zwanej propagandą sukcesu, w myśl której Polacy, mając do czynienia z nieustającym pasmem osiągnięć na każdym polu, stali się – a przynajmniej powinni się stać – narodem polityczno-moralnie skupionym wokół osoby (jak wtedy mawiano) Pierwszego, nieomylnie sterującego Partią i tym samym całą Polską.

Rzeczywiste na początku, ogromne poparcie dla Gierka nie było wcale iluzją, tyle że w zamyśle miało trwać i trwać, także wbrew późniejszym faktom. Zdesperowany Szczepański próbował ratować wizerunkową ruinę bossa w sposób często przyprawiający o niestrawność nawet dotychczasowych entuzjastów. Na przykład w nieprzebranych ilościach pojawiały się panegiryczne reportaże z tzw. gospodarskich wizyt Towarzysza Edwarda w rozsianych po Polsce zakładach przemysłowych, spółdzielniach produkcyjnych,  Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Odwiedzin rzekomo spontanicznych, a faktycznie zapowiadanych nieszczęśnikom przynajmniej z takim wyprzedzeniem, aby jeszcze zdążyli pomalować trawę na zielono. Od połowy lat 70. każdy dziennik telewizyjny otwierało takie sprawozdanie.

Dziś nazwalibyśmy Szczepańskiego sprawnym i oddanym piarowcem polityka, którego kult szybko przeszedł w stan spoczynku, choć tu i ówdzie przetrwał do dziś.

 Od Kojaka po Abbę

 Początkowe zainteresowanie procesem było tym większe, że prezesa Szczepańskiego żadną miarą nie dawało się nazwać postacią tuzinkową. To on rozruszał przaśną i niemrawą telewizję z czasów Gomułki. Wystarał się o dewizy, kupił najnowocześniejszy sprzęt, rozbudował ośrodki i studia, rozwinął międzynarodowe kontakty, zatrudnił licznych korespondentów zagranicznych i nowych, zdolnych ludzi. Ale też zwalniał (podobno 450 osób) za byle co, więc wkrótce przylgnęło doń przezwisko „Krwawy Maciej”. Głośna stała się sprawa prowadzącej teleturniej „Wielka Gra” Joanny Rostockiej, którą w 1973 roku wyrzucił za krzyżykopodobny wisiorek na szyi.

Mieczysław F. Rakowski był wtedy naczelnym „Polityki” i znanym działaczem partyjnym: „Zapytałem tego durnia, dlaczego ją zwolnił, ale przedtem pokazałem mu krzyżyk i zapytałem, co to jest. Powiedział, że nie wie, natomiast aktyw partyjny był wzburzony. I jeszcze: To parszywe bydlę! Szczepański jest jednym z klasycznych typów, co mają w d… jakąkolwiek ideologię. Ich ideologia to forsa, stanowiska, baby, samochody – słowem pełnia życia… „. Ale te słowa ujrzały światło dzienne dopiero po trzydziestu latach, gdy Rakowski opublikował kolejny tom swych pamiętników.

Nie za to kochano Krwawego Maćka. Widzowie docenili, że w siermiężną TV wmontował rozrywkę na skalę, o jakiej wcześniej w Polsce nikomu się nie śniło. Górnicy dostali swoje ukochane rewie ze schodami i strusimi piórami w pupach tancerek, kibice bezpośrednie transmisje z największych wydarzeń sportowych – to telewizja Szczepańskiego po raz pierwszy w Polsce transmitowała na żywo walkę o tytuł mistrza świata wszech wag: Muhammada Ali vs George Foreman (Kinszasa 1974). Dla wszystkich zaś była Abba, specjalnie sprowadzona do Polski oraz wiele dobrych krajowych oraz zagranicznych seriali, z Czterdziestolatkiem i Kojakiem na czele, znakomite Studio 2 w pierwsze polskie wolne soboty itd., itp.

Sama zaś osoba Macieja Szczepańskiego i legendy narastające wokół jego poczynań, odpowiadały na niezależny od ustroju, odwieczny społeczny popyt na skandale obyczajowe w wykonaniu celebrytów jawnych, tajnych, jedno- i dwupłciowych, na szeptanki o korupcji i nadzwyczajnym bogactwie.

Gdy Szczepański zafundował telewizji elegancki jacht „Pogoria”, krążyła odmiana znanego dowcipu, jak to klasa robotnicza spija koniaki ustami swych przedstawicieli podejmowanych na i pod pokładem. A jeśli pod pokładem, to tylko z pięknymi dziewczynami itd., itp. Gdy szef Radiokomitetu przyozdobił gmach centrali przy Woronicza urodziwymi hostessami, warszawska ulica natychmiast przechrzciła je na kurwessy.

Trzeba zarazem przypomnieć, jak prezes zdobył autentyczną i powszechną sympatię już za schyłkowego Gierka. Stało się tak, gdy naród rozmiłowany w papieżu Janie Pawle II dowiedział się (dzięki niezawodnej partyjnej poczcie pantoflowej), że podczas słynnej mszy na ówczesnym Placu Zwycięstwa w Warszawie – mimo polecenia towarzysza Stanisława Kani, sekretarza KC PZPR, odpowiedzialnego wtedy z ramienia partii za przebieg wizyty – Szczepański nie zgodził się na karne wyłączenie mikrofonów Jego Świątobliwości. A poszło nie o byle co: papież nawiązał w swej homilii do tragedii powstańczej Warszawy, bezskutecznie wyglądającej w sierpniu i wrześniu 1944 skutecznej pomocy wojsk radzieckich i polskich stojących po drugiej stronie Wisły. Ponoć dopiero Gierek wybronił swego faworyta przed gniewem partyjnej wierchuszki.

 Playboy dawał zarobić

Oskarżony (i wraz z nim dwaj podwładni, których nazwiska nawet wówczas niewiele, a teraz nic nikomu nie powiedzą) podkreślał przed sądem, że oto został mu wytoczony pokazowy, polityczny proces. Część sprawozdawców podzielała ten pogląd, który jednak, ze względu na cenzurę, można było przemycać tylko między wierszami. Prawda chyba leżała pośrodku. Bo i owszem, z jednej strony Szczepański został rzucony na tzw. pastwę, ale z drugiej starannie zapracował na swój proces. Jako człowiek wybitnie inteligentny zdawał sobie z tego sprawę, toteż przyjął taktykę ofiary, jedynie wykonującej dyrektywy polityczne.

Wcale nie robiąc przy tym wrażenia zastraszonego. Bronił się ze swadą, chwilami buńczucznie, jak gdyby czując za plecami oddech tej części ulicy, która – niejako antycypując swe dzisiejsze upodobanie do celebrytów wszelkiej maści – dostrzegała w nim kogoś wyrastającego ponad wszechobecną przeciętność. I nie tylko ulicy: znany krytyk literacki Krzysztof Mętrak nie bez racji napisał był (wtedy też do szuflady), że Maciej Szczepański to „playboy, który dawał zarobić, a przy szarym wronim gnieździe zupaków jaśnieje na procesie gamą inteligencji”.

Nawiązując do wypowiedzi o posłuszeństwie dyrektywom politycznym,  przewodniczący składowi orzekającemu sędzia Michał Zduńczyk – jeden z najlepszych wówczas polskich karnistów (co ciekawe: wyznaczony do prowadzenia tej sprawy, choć bynajmniej nie kochany przez władze ze względu na przechyły w kierunku praw człowieka) – podkreślił, że w funkcjonowaniu instytucji i władz państwowych trudno znaleźć miejsce dla działań i zjawisk apolitycznych: –  Oskarżeni pełnili wysokie funkcje, toteż ich działalność siłą rzeczy musiała mieć swój wymiar polityczny. Jednakże nie zostali postawieni w stan oskarżenia za polityczne aspekty swej działalności, lecz za czyny nader prozaiczne, jak karalna niegospodarność, zagarnięcie mienia, fałszowanie dokumentów, korupcję. Ten właśnie fakt, określił charakter całego procesu jako kryminalnego, nie zaś politycznego – uzasadniał sąd.
– I, co ważniejsze  – kontynuował sędzia Zduńczyk –  ani decyzje polityczne, ani sposób ich realizacji nie mogą abstrahować od zakazów i nakazów obowiązującego prawa. Decyzja polityczna niezgodna z prawem nie jest, ani polityczna, ani prawna – jest po prostu bezprawna. Polecenia zwierzchników nie uwalniają od odpowiedzialności, tak jak cel nie uświęca środków.
Jak na owe czasy, była to odważna konstatacja.
Za garść dolarów
Rzeczywiście, wcale nie kwestie natury politycznej ani obyczajowej zdominowały przewód sądowy, który – po wstępnej ekscytacji – publika uznała za wręcz nudny. Wyczekiwana z nadzieją obyczajówka, ustąpiła pola mało atrakcyjnym dywagacjom biegłych i sądu choćby na temat „zagarnięcia mienia społecznego”. Wprawdzie w ustroju socjalistycznym był to zarzut bez mała równy morderstwu, jednakże sądowo-księgowa codzienność doszczętnie zrujnowała radosną początkowo aurę procesu, po którym spodziewano się zdemaskowania moralnego rozpasania ludowej władzy.
Tymczasem, ku wielkiemu zawodowi ogółu Polaków, nie dało się udowodnić prominenckich gwałtów, kuplerstwa, sutenerstwa, stręczycielstwa ani żadnej innej „sodomii i gomorii na Pogorii”. Miast uchylania kołder, sąd zaserwował rozczarowanym widzom żmudne wyliczenia biegłych tudzież kolejne analizy setek dokumentów: finansowych, umów, zakupów, delegacji i czego tam jeszcze.
Za co skazano  Szczepańskiego?
Przede wszystkim za wspomniane zagarnięcie mienia społecznego. Na szeroki wachlarz udowodnionych zarzutów złożyły się: zakupy i rozdawanie prezentów za państwowe pieniądze; podjęcie z konta dewizowego i „częściowe rozdysponowanie” 5000 dolarów (wtedy za 100 USD czteroosobowa rodzina mogła dostatnio przeżyć cały miesiąc); zafundowanie zagranicznemu kontrahentowi urlopu na koszt Radiokomitetu; przywłaszczenie sauny oraz instalacji przeciwko włamaniom, jak również duńskich** mebli. Z meblami było tak, że zostały sprowadzone na potrzeby programów TV, ale jeździły po całej Polsce, aż w końcu trafiły do prywatnego mieszkania bossa.
Uzbierało się tych zarzutów na ponad 3,5 miliona ówczesnych złotych.
Doszło jeszcze tworzenie fikcyjnych spółek oraz samowolne powołanie przedstawicielstwa TV w Nowym Jorku, co kosztowało Skarb Państwa 12 000 dolarów. Znowu porównajmy: za równowartość tylu dolarów można dzisiaj w Polsce kupić jeden niewielki samochodzik, wtedy 3 – 4 auta średniej klasy. Dziś posiadacz złotówek nie ma żadnych problemów z kupnem dolarów czy funtów, wtedy problem z byle tysiącem dolarów miało całe państwo.
Niektórym poczynaniom ówczesnych szefów telewizji, z prezesem na czele, towarzyszyło fałszowanie dokumentów, podwójne ewidencjonowanie, ukrywanie rzeczywistych kosztów oraz niekorzystnych faktur, do czego doszło przyjmowanie korzyści materialnych w postaci kosztownych prezentów, w tym… telewizorów. Łącznie wartość owych korzyści (po ludzku: łapówek) wyceniono na ponad milion złotych.
Na tym tle rozgorzał bój jurystów, podczas którego adwokaci wywodzili, że chodziło o zwykłe upominki, wobec czego – powołajmy się tu na urok prawniczego języka – „bezprawność czynu w postaci przyjęcia dobra materialnego zostaje wyłączona przez pozaustawowy kontratyp (takiego przestępstwa) w postaci zwyczaju”. Prokuratura była oczywiście przeciw, a i sąd nie przychylił się do argumentu obrony stwierdzając, że „nie może powoływać się na złą praktykę ktoś, kto sam ją tworzy”.
Skazany niczym Al Capone
 Nie ostały się za to niektóre z innych zarzutów, w tym o niegospodarność dotyczącą kooperacyjnej (z Anglikami) produkcji serialu „Sherlock Holmes i dr Watson”, w której ramach polska telewizja m.in. wybudowała fragment słynnej londyńskiej Baker Street. Kosztownego przedsięwzięcia nie doprowadzając jednak do końca.
„Fakty są bezsporne, ale wyliczenie szkód niemożliwe. Film jako produkt artystyczny z natury rzeczy trudno ocenić wymiernie, w złotówkach. Nie można uznać za szkodę całości kosztów, wydatków czy innych nakładów. Skoro zatem nie można wyliczyć szkody, to nie można mówić o…” itd. Istotnie, trudno było Wysokiemu Sądowi ocenić serial pod jakimkolwiek kątem, w szczególności dlatego, że on w ogóle nie powstał.
Jeszcze parokrotnie sąd zaliczył wątpliwości na korzyść oskarżonego. Jest oczywiste – stwierdził – że zostały naruszone przepisy antyimportowe (naprawdę, były kiedyś takie!), a to wskutek zakupu na potrzeby telewizji awionetki Peiper Seneca oraz auta marki BMW, ponieważ – z drugiej strony –  dzięki temu wzrósł realny majątek Radiokomitetu. Podobnie ocenił sąd inwestycje telewizji w nieruchomości w Tłokowiskach, Zalesiu i Zakopanem.
Po dwuletnim procesie, Macieja Szczepańskiego skazano na karę ośmiu lat pozbawienia wolności, złagodzoną następnie przez Sąd Najwyższy – w wyniku rewizji (dziś byłaby to apelacja) – do lat sześciu.

Słusznie czy niesłusznie, przez jakiś czas wracał ten sam refren: były szef Radiokomitetu, niczym Al Capone za podatki, został skazany nie za to, za co powinien, ale za to, na czym dał się złapać.

Piotr Ambroziewicz

 

Zobacz również: