Gdy oglądałem relację z posiedzenia podkomisji ds. katastrofy smoleńskiej, miałem naprawdę bardzo smutne myśli. Z każdym padającym słowem okazywało się, jak mocno byliśmy manipulowani i okłamywani. Ponieważ niestety tak należy nazwać przekaz, z którym stykaliśmy się przez pięć lat.
Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że część z Państwa może powiedzieć: no tak, teraz przyszła sekta smoleńska i forsuje swoją narrację. Tylko że tym razem pokazuje się nam dokumenty, nagrania i dowody. W poprzednich latach mogliśmy tylko wysłuchiwać wątpliwych mądrości panów Millera, Laska i prokuratorów, którzy każdego dnia tak naprawdę mówili co innego. To oni mówili, jak mamy rozumieć wydarzenia, które działy się zarówno przed startem prezydenckiego samolotu, ale też w trakcie lotu i katastrofy.
Kazano nam wierzyć w kłótnie na lotnisku, w naciski prezydenta na lądowanie, w obecność pijanego generała Błasika w kokpicie, w rzeczy, które nie miały miejsca.
Dziś po kolei, na podstawie twardych dowodów dowiadujemy się, że te wszystkie „sensacje” były wyssane z palca i były elementem podgrzewania waśni między zwolennikami poszczególnych grup politycznych w Polsce.
Jak dziś spojrzą w oczy swym rodakom ludzie, którzy z taką łatwością i pogardą zhańbili ofiary tej katastrofy? Pewnie spojrzą, ponieważ od czasów Palikota w Polsce już nie dziwi.
Tomasz Połeć

Zobacz również: