Wtórny analfabetyzm

Z przeprowadzonych badań wynika, że połowa Polaków ma problemy ze rozumieniem dłuższego tekstu. Dotyczy zarówno osób z podstawowym, jak i z wyższym wykształceniem. Podobny wynik wykazały badania dotyczące umiejętności przyswajania wiadomości umieszczonych na ulotkach, w rozkładach jazdy czy na mapach pogody. Z kolei umiejętnością rozszyfrowania wykresów wykazało się jedynie 3 procent badanych.
Dlatego nie dziwię się, że po naszych informacjach na temat sytuacji w miejskim schronisku dla zwierząt – a dokładnie zarzutów stawianych jego kierownictwu – pod moim adresem podleciały gromy. Otóż zarzucono mi m.in. nierzetelność dziennikarską, polegającą rzekomo na niewysłuchaniu wszystkich stron konfliktu oraz braku w tekście zarzutów pod adresem TOZ.
Radzę tym osobom, czyli owym wolontariuszom, dokładne przeczytanie artykułu. Natomiast tym, którzy wypowiadają się na sochaczewskich portalach o rzekomych zbrodniach, do jakich dochodzi w Azorku, polecam – aby udali się do schroniska i skonfrontowali zarzuty stawiane TOZ z rzeczywistością. Chociażby te dotyczące głodzenia psów.
Choć z drugiej strony tym „zarzutom” trudno się dziwić. Ponieważ, jak stwierdza prof. Zbigniew Kwieciński z UMK w Toruniu: „Polski analfabeta może mieć nawet dyplom wyższej uczelni i nie rozumieć tego, co czyta. W sensie technicznym umie czytać i rozumie słowa, ale związków między nimi już nie. Tacy ludzie zajmują nawet kierownicze stanowiska…”.
Dobitnym przykładem słów profesora jest ostatni raport NIK dotyczący cen wody. Raport zarzuca zakładom wodociągowym, że te w ciągu ostatnich sześciu lat lawinowo podnosiły ceny swoich usług. Na co według Izby zezwalały samorządy. Fakt, ceny wody są horrendalne, z tym tylko, że autorzy raportu zapomnieli o jednym. Otóż ustawodawca, czyli Sejm, dał zakładom pozwolenie na takie działania przy jednoczesnym ubezwłasnowolnieniu samorządów. Otóż radni, a o czym kontrolerzy NIK najwidoczniej nie wiedzą, nie mają żadnego wpływu na ceny wody. A to dlatego, że przepisy mówią wyraźnie, że zaproponowane przez zakład ceny i tak wchodzą w życie. Czy radnym się to podoba, czy też nie.
Polska wchodząc do Unii zobowiązała się do budowy kanalizacji sanitarnej w aglomeracjach powyżej 2 tysięcy mieszkańców. Przy czym za aglomerację uznano całe gminy. Jakby tego było mało, na wybudowanie sieci sanitarnych dano nam czas do końca 2015 roku. Co prawda Bruksela pokryła połowę wydatków, ale pozostałe potrzebne na inwestycje środki zakłady wodociągów musiały znaleźć same. Tymczasem zarówno ich kasy, jak i kasy samorządów świeciły pustkami. Dlatego koszt inwestycji, także na mocy uchwalonych przez Sejm przepisów, przerzucono na mieszkańców. Mówienie teraz, że jest to niesprawiedliwe, jest nie tylko nadużyciem, ale przede wszystkim świadczy o nieumiejętności kojarzenia faktów. Co w przypadku kontrolerów NIK musi zatrważać.
Jerzy Szostak

Zobacz również: